Albert Einstein (1879-1955) z wielu powodów stał się twarzą popkultury w stopniu może nawet większym niż nauki.
Słynne zdjęcie z wystawionym językiem, dzieła Andy’ego Warhola czy kojarzenie z naukowcem hasła E=mc2 w podobnym stopniu, z jakim Lecha Wałęsę utożsamia się z obaleniem komunizmu. To wszystko powoduje, że w powszechnej świadomości Einstein stal się synonimem geniuszu i ogólniej całej współczesnej nauki. Problem polega nawet nie na tym, że od 1915 roku nie opublikował żadnej znaczącej teorii oraz że wspierał swym nazwiskiem Projekt Manhattan, lecz dotyczy jego wczesnych osiągnięć, czyli szczególnej i ogólnej teorii względności.
Faktycznym ojcem teorii względności był bowiem profesor fizyki matematycznej na Sorbonie, Henri Poincare (1854-1912). Francuz już w 1904 roku ogłosił, że światło ma prędkość skończoną, co było de faktem wnioskiem z doświadczenia Michelsona-Morleya. Natomiast poszły za tym kolejne wnioski, jak choćby to, że masa zależy od prędkości ciała. Wziął na warsztat transformację Lorentza, doprowadzając do powstania jej bardziej ogólnej wersji zwanej grupą Poincarego. Stało się to w 1906 roku, rok po tym, gdy Einstein ogłosił Szczególną Teorię Względności. Wyprzedził Poincarego niczym Edison konkurencję.
Einstein w swojej pracy nie zamieścił przypisów, co było ewenementem w tego rodzaju działalności naukowej. Nawet wielki Max Born zauważał, że dziwnym i nienaturalnym jest, że dzieło Einsteina nie odwołuje się do wcześniejszej literatury Najbardziej powinno to czynić do dzieła holenderskiego fizyka Hendrika Lorentza (1853-1928), którego wspomniana transformacja, stanowiąca element teorii eteru. I o ile Poincare otwarcie przyznawał się do korzystania z dorobku Lorentza, Einstein przyznał to de facto dopiero 2 1935 roku. Dyskutując wówczas ze szkockim fizykiem Jamesem Clerkiem Maxwellem, powiedział dosłownie, że „Transformacja Lorentza stanowi prawdziwą podstawę szczególnej teorii względności”.
Jeśli zaś chodzi o słynną formułę E=mc2, stanowiącą jeden z wniosków szczególnej teorii względności, to warto zauważyć, że angielski fizyk Samuel Tolver Preston (1844-1917) już w XIX wieku sformułował koncepcje energii atomowej i bomby jądrowej, de facto stając się ojcem atomu na długo przed Projektem Manhattan. Preston zrozumiał, że z niewielkiej masy można wyzwolić olbrzymią ilość energii jeszcze przed urodzeniem się Einsteina. Brytyjczyk dyskutował z największymi umysłami swoich czasów – Maxwellem czy Karolem Darwinem, a jego jedyną wadą był brak zdolności do przebijania się ze swoją wiedzą na szerokie forum społeczne i naukowe.
Liczni autorzy, jak choćby G. Burniston Brown czy Vilhelm Bjerknes, otwarcie mówili o przecenianiu roli Einsteina. Choć był medialnie jednym z najciekawszych naukowców swoich czasów, to pod względem odkrywczości jego osobisty dorobek stoi pod znakiem zapytania. A przynajmniej obok jego dokonać powinien być jednym tchem wymieniany dorobek trójcy Lorentz-Preston-Poincare.
Źródło grafiki: pixabay.com
To że Einstein matematycznym geniuszem nie był nie stanowi wątpliwości. Matematyczny framework pod szczególną teorię względności stworzył Hermann Minkowski, a pod ogólną Bernhard Riemann (jeszcze przed przyjściem Einsteina na świat). W matematykę relatywistyki byli też zamieszani Voigt, Poincare, Lorentz. Do odkrycia STW Einstein doszedł w skutek analizy symetrii równań Maxwella (elektrodynamika klasyczna). Einstein był geniuszem. Geniuszem fizycznym, dzięki swojej intuicji fizycznej.