W 1973 roku świat odkrywa „Egzorcystę”. W tym czasie Mario Bava ma już zmontowany szokujący film „Lisa i diabeł” wpisujący się w kanon horrorów o uzbrojonym psychopacie.
Dzieło to mieli okazję w pełnej wersji obejrzeć nieliczni krytycy i wszyscy zgodnie twierdzili, że był to poetycki traktat o przemijaniu. Zawierał kontrowersyjną scenę, w której bohater używa chloroformu wobec seksownej Elke Sommer, rozbiera dziewczynę do majtek, po czym kładzie się z nią do łóżka. Cóż w tym bulwersującego? Tylko to, że na samym łóżku, obok bohatera obmacującego Sommer, spoczywał sobie spokojnie szkielet jego poprzedniej kochanki! Oskarżano Bavę o zbliżenie się do granicy, gdy gotyk przemienia się w nekrofilię. Bava przemontował film, dodając absurdalny wątek opętania, wprost skopiowany z „Egzorcysty”. Tym sposobem „Lisa i diabeł” zmieniła się w „Dom egzorcyzmów” (1973). W międzyczasie włoski reżyser wypuszcza „Baron Blood”. Straszyć będzie pełnym tajemnic zamkiem, trumną z kolcami od wewnątrz, amuletem przywracającym życie. To ostatnie jest wielce charakterystyczne. Oto bowiem do slashera zaczyna wkradać się magia.
Argento nie może być gorszy. Przełomem w jego twórczości stanie się „Głęboka czerwień” (1975) – znakomity, malarski horror, w świadomy sposób nawiązujący do „Powiększenia” Antonioniego. David Hemmings tropi jak najbardziej realnego mordercę, z tym, że nadprzyrodzone są podpowiedzi, jakimi los nakierowuje go na właściwy trop. W „Suspirii” (1977) następuje totalna eksplozja nadprzyrodzonego. Nawiedzona szkoła baletowa oznacza już nie tylko aluzję do gotyckich ideałów, lecz czerpanie z nich pełnymi garściami.
Człowiekiem, który odebrał Włochom berło przodownictwa w slasherze, był amerykański reżyser John Carpenter. Zniszczył konkurencję jednym ciosem. „Halloween” (1978) uważane jest za jeden z najbardziej inspirujących horrorów w dziejach. Jego fabuła stanie się wzorcem, kopiowanym z dziką wręcz dokładnością. Co ciekawe, niektórzy krytycy słusznie wskazują, że użyty przez Carpentera pomysł został wykorzystany we wcześniejszym slasherze „Black Christmas” (1974) Boba Clarka (tego samego, który kilka lat później nakręcił słynne „Porky’s”), jednak tam realizacja i przeprowadzenie tematu było znacznie mniej spektakularne niż u Carpentera. Nie przymierzając, Clark był Amerigo Vespuccim amerykańskiego slashera, podczas gdy rolę Kolumba odegrał Carpenter.
Mamy w „Halloween” zwykłą dziewczynę Laurie Strode, mniej doświadczoną seksualnie od koleżanek. Żyje w małomiasteczkowej społeczności, która zaczyna być nagle terroryzowana przez tajemniczego mordercę (na zdjęciu). „Tyle lat nic się tu nie działo, a teraz wszyscy stoją w kolejce do rzeźni” – narzeka lokalny szeryf. Jedna z koleżanek Laurie wykaże nadmiar energii seksualnej, pragnąc pofiglować z kolegą, co od razu skończy się dla niej śmiercią. To jedna z późniejszych żelaznych zasad gatunku, sparodiowana zresztą przez Wesa Cravena: jeśli masz zamiar uprawiać seks, lepiej żeby to nie było w slasherze, bo morderca zgłosi się po ciebie w pierwszej kolejności. Finał „Halloween” stanowi klasykę nie tylko slashera, lecz historii horroru w ogóle. Oto Laurie broni się przed psychopatycznym Michaelem Myersem rękami i wieszakami. Ściąga mu nawet maskę, co jest symbolicznym obdarciem z tajemnic i wystawieniem jego słabości (sugerowanej impotencji?) na światło dzienne. Myers szybko jednak nasunie maskę na swe zdeformowane lico, gotów do zadania ostatecznego ciosu.
I nagle do domu wpada grany przez śmiertelnie poważnego Donalda Pleasence’a psychiatra Sam Loomis. Zamiast stetoskopu ma przy sobie pistolet. Staje naprzeciw Myersa i wypala. Raz, drugi, trzeci. Trafionego wszystkimi kulami Myersa siła odrzutu wypycha przez balkon. Loomis obejmuje płaczącą Laurie, która pyta go w słynnym wersie „Czy to był boogeyman?”. Doktor potwierdza. Po chwili okazuje się, że trawnik pod domem jest pusty. Boogeyman rozpłynął się w mroku nocy. Kim lub czym był Myers, że nie można go było zabić? Jak to możliwe, że cały film dzieje się w ramach thrillera, a na koniec następuje takie fantastyczne objawienie? Można pół żartem powiedzieć, że Carpenter dodał tę ostatnią scenę, gdyż czuł, że może być potrzeba ożywienia bohatera na potrzeby sequeli. Stworzył tym samym kliszę, z której będą korzystać niemal wszyscy twórcy amerykańskich slasherów lat 80. „Halloween” do czasu pojawienia się „Blair Witch Project” był najbardziej zyskownym filmem w dziejach, jeśli brać pod uwagę proporcję zysków do budżetu. Kosztował nieco powyżej 300 tysięcy dolarów, a zarobił w samych tylko amerykańskich kinach prawie 50 mln.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski