Pod koniec lat 90. dowodzący multimedialnym oddziałem Sony Ken Kutaragi musiał się zmagać z Segą, która wspierała konsolę Dreamcast krzepką kampanią reklamową.
Telewizyjne spoty pokazywały, jak odziana w obcisłą skórę złodziejka ucieka z pilnie strzeżonego ośrodka, wynosząc małą walizeczkę, w której – jak się później okazywało – znajdowała się Dreamcast.
Dostępny od końca 1998 r. Dreamcast na początku sprzedawał się bardzo dobrze, a znawcy nie mieli wątpliwości, że pod względem technicznym jest bardzo solidną maszyną, znacznie przewyższająca słabą rynkowo poprzedniczkę, czyli Saturna. Jako pierwsza konsola w historii, Dreamcast miał wbudowany modem, umożliwiający dostęp do Internetu. Im bliżej było premiery PlayStation 2, tym jednak bardziej uchodziło powietrze z Segi. Electronic Arts publicznie ogłosił, że nie zacznie produkować gier na Dreamcasta dopóki nie sprzeda się on w nakładzie przekraczającym milion sztuk. Gdy to w końcu nastąpiło, firma wycofała się z danego publicznie zdania, deklarując, że interesuje ją tylko współpraca z Sony. Czkawką zaczęła się odbijać brutalna decyzja o przerwaniu produkcji Saturna. Z tego powodu wielu niezależnych producentów nie zdołało zakończyć rozpoczętych projektów, ponosząc tym samym potężne straty finansowe. Pamiętając o nagłej śmierci Saturna, dość chłodno zaczęli się odnosić do przyszłości Dreamcasta. Przełomowym wydarzeniem stało się wstrzymanie wydania na tę konsolę Half-Life, według oficjalnego komunikatu „z powodu zmieniających się uwarunkowań rynkowych”. Gra została ukończona i można ją dzisiaj znaleźć w Internecie, nigdy jednak nie została oficjalnie wydana.
Sytuacja nie wyglądała dobrze dla tokijskiej firmy. Już w 1996 r. nestor, mózg i symbol Segi, David Rosen zrezygnował z funkcji prezesa. Był sporo młodszy od Hiroshiego Yamauchiego, a mimo to wydawało się, że ma już dość.
Sega w obliczu śmiertelnego zagrożenia rzuciła na plac boju swojego cudownego chłopca, Yu Suzukiego, który w 1999 r. zrealizował najdroższy do czasu pojawienia się Grand Theft Auto IV tytuł w historii przemysłu gier, Shenmue (na zdjęciu). Według Księgi Rekordów Guinnessa jego budżet sięgnął niemal 70 mln dolarów, a produkcja zajęła siedem lat. Gra ukazała się w Japonii dwa dni przed nadejściem nowego milenium. Bajeczna grafika 3D i jednocześnie nieco sztampowa fabuła o młodym Ryu Hazukim poszukującym zemsty za śmierć ojca podzieliły recenzentów. Jedni uważali tę grę za symulator kupowania wody sodowej, inni – za najbardziej realistyczną grę jaką widzieli. Wskazywano na wiele wzruszających momentów zawartych w grze, takich jak pełne nostalgii wyruszenie Ryu do Hongkongu Shenmue oferowało ogromny świat do eksploracji, podzielony co prawda na wiele osobnych, zamkniętych rewirów, ale mimo to pozwalający na imersję niespotykaną w konsolowych realiach. Niewątpliwie to było coś. Wielkie dzieło, starające się wynieść pojęcie gry komputerowej na wyższy poziom. Ciekawostką był fakt, że tytuł został zaczerpnięty od nazwy drzewa, które pojawiło się na moment w drugiej i zarazem ostatniej (choć oryginalnie planowano Shenmue jako trylogię) części gry (2001, Sega).
Stratedzy Segi wpadli w zakłopotanie, gdy okazało się, że sprzedaż ich cieplarnianego arcydzieła była porównywalna z wynikami tak lichych produkcji jak House of the Dead 2 (2000, Sega), nie załamywali jednak rąk. Na rynku pojawiło się mnóstwo akcesoriów do Dreamcasta, takich jak pistolety świetlne, wędki, mikrofony. Konsola mogła się łączyć z Internetem, stanowiąc bardzo interesujący owoc technologicznego wyścigu. Jak się wydaje, produkt Segi został stworzony nieco za wcześnie. Miał pecha, gdyż nie było na niego wystarczająco obszernej biblioteki gier.
Los Dreamcasta przypieczętowała ostatecznie premiera PlayStation 2, wspierana wcześniejszymi oświadczeniami, że nowa konsola Sony będzie kompatybilna z poprzedniczką. W styczniu 2001 r. zaprzestano produkcji Dreamcasta i choć po latach zyskała ona coś w rodzaju kultowego statusu, była ostatecznym ciosem w imperium Segi. Wielka niegdyś firma wypadła z konsolowego wyścigu i odtąd miała się stać jedynie producentem gier. Do slangu weszło oznaczające klęskę powiedzenie: „to be dreamcasted”. W 2006 r. doszło do prób reaktywowania marki Dreamcast, jednak w szale zainteresowania nadejściem siódmej generacji konsol mało kto to dostrzegł.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Fani od lat domagają się od Segi trzeciej części, ale bezskutecznie. Teraz okazało się, że firma straciła prawa do marki. W jaki sposób? Amerykańskie biuro patentowe odebrało Sedze prawa do znaku towarowego Shenmue. Powodem jest niedopełnienie formalności w związku z ósmym punktem prawa patentowego w USA. Wymaga ono złożenia dokumentów, w których deklaruje się chęć dalszego korzystania z marki lub wyjaśnia, dlaczego nie została ona użyta.
Shenmue mi niezbyt podeszło (nie ukończyłem, nie bijcie! 😉 – po prostu nie fascynuje mnie Japonia wcale, i mimo zakupu oryginału (używanego) przeszedłem może z 1/3 i tak zostało). Najlepszą konsolą ever” jej nie nazwę, bo mi padł laser, co kosztowało mnie sporo nerwów i psuło nastrój przez dobre kilka dni. 😛 Chyba w ogóle miałbym problem z określeniem. SNESa nigdy nie miałem, choć chciałem, NES w postaci Pegasusa przyszedł do Polski (dla mnie przynajmniej) za późno, bo już królowały Amigi, PSXa nie miałem, bo za drogo, tylko tyle co u kolegów się pograło, a jak się w końcu uzbierało kasę to akurat na PC zaczęły gry z PSXa wychodzić, a sprzęt do 3D Studio Max w 1997r. to było kilka lat spłacania przez nastalatka, którym wtedy byłem. Nintendo 64 w ogóle nikt w mojej mieścinie nie miał. Napisałbym więc PS2, ale czy naprawdę? A co jeśli dostałbym PSXa w 1995r.? Albo SNESa jeszcze wcześniej? Jednak na pewno Dreamcast miał „to coś”. Bardziej przywołującej klimat salonów arcade konsoli nie było nigdy wcześniej i później.
Aż się łezka w oku kręci, jeszcze gdzieś DCek spoczywa w piwnicy 🙂 A tak poza tym, z tego co pamiętam spory wpływ na upadek konsoli miało to, że SEGA produkowała konsole zewnętrznie i cały ten proces zżerał sporo gotówki. Dodatkowo laser w konsolce był dość awaryjny. Konsolka była strasznie nowatorska, chociaż nie wszyscy potrafili wykorzystać jej potencjał jak i czasy dla niej były chyba zbyt wczesne. Szkoda właśnie, że polityka SEGI kiepsko sobie radziła i następca Dreamcasta nigdy nie wyszedł. Z tego co zaprezentowana, konsola prezentowała się naprawdę świetnie i tak z wyglądu jak i z wnętrzności, łudząco przypominała pierwszego Xboxa. Może kiedyś SEGA powróci w chwale z nowy Dreamcastem i po raz kolejny pozamiata rynek, tym razem z lepszą strategia polityczną i inwestycjami.
Pamiętam, kiedy jako posiadacz PSX pożyczyłem to cudo na kilka dni. Obłędna grafika, robiła wrażenie, które pamiętam do dzisiaj. Dziwne, że nawet Nintendo 64, które przecież sprzętowo ustępowało DC w niemal równym stopniu co PSX poradziło sobie na rynku znacznie lepiej niż maszyna Segi.
Bo poza Shenmue i Virtua Fighter nie było żadnych znaczących exclusive’ów na DC 🙁
Soul Calibur.
Jest już na szczęście dalszy ciąg tej opowieści 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=czh4RcR3iRM