Film pojawił się na amerykańskich ekranach równolegle z Matriksem. Nie okazał się jednak sukcesem kasowym¸ również recenzenci nie pisali o nim przychylnie.
Często wytaczano przeciwko niemu zupełnie kuriozalne argumenty, wśród których na wspomnienie zasługuje, iż rzekomo naśladuje film Wachowskich. Dlaczego ten zarzut jest absurdalny? Choćby z powodu, że fabuła Trzynastego piętra została oparta na powieści wydanej w latach sześćdziesiątych. Film Rusnaka korzysta z motywów Simulacrona 3 autorstwa Daniela F. Golouye. Pierwszy tym tematem zainteresował się niemiecki skandalista Werner Rainer Fassbinder, który w 1974 roku na podstawie Simulacrona 3 nakręcił Świat na uwięzi.
Dalszy ciąg tej historii rozegrał się w latach dziewięćdziesiątych, gdy w jednej z hollywoodzkich kawiarenek usiedli razem Roland Emmerich i Joseph Rusnak. Ten pierwszy to oczywiście reżyser Dnia niepodległości i Godzilli, ale także producent. Zaczął namawiać Rusnaka do zmierzenia się z tematem i w ten oto sposób narodziło się Trzynaste piętro, które Emmerich osobiście wyprodukował.
Dalszy tekst zdradza fragmenty fabuły. Otóż film zaczynał się od morderstwa szefa firmy zajmującej się projektami wirtualnej rzeczywistości. Na trzynastym piętrze wieżowca w sercu Los Angeles zespół programistów stworzył replikę miasta z połowy lat trzydziestych. W systemie istnieją tysiące sztucznych ludzi, posiadających własną świadomość, przeszłość i wspomnienia. Odpowiedzi na pytanie, co zdarzyło się w świecie rzeczywistym bohater Douglas Hall będzie szukał właśnie w wirtualnej replice Los Angeles przeszłości, przenosząc się do niego dzięki aparaturze przypominającej teleporty z rasowych produkcji science fiction. Niby nic nadzwyczajnego, do tego w fabułę wplątany zostaje romans – skąd więc mowa o potędze Trzynastego piętra? Zupełnie szokujące jest odkrycie, którego dokona Hall. Już sam ten scenariuszowy pomysł zasługuje na najwyższe laury. Otóż Hall odkryje, że także jego świat, „świat rzeczywisty” jest symulacją na jakimś komputerze… I on sam jest tylko ciągiem bitów zapisanych na odległym w czasie i przestrzeni dysku twardym.
Film był pełen przepięknych, poetyckich dialogów. Banały kończyły się wraz z początkowym, dość nieudanym cytatem z Descartesa („Myślę więc jestem” – chyba Rusnak o jeden raz za dużo obejrzał Blade Runnera, w którym ów cytat funkcjonował znacznie sprawniej) – dalej jednak pojawiają się naprawdę pamiętne teksty. Gdy Hall dojechawszy do miejsca, gdzie okalająca Los Angeles pustynia kończy się, mówi smutno do telefonu „Gdzie jestem? Możesz nazwać to końcem świata…”. Wspaniały jest jego monolog do Gretchen Mol, znakomite są teksty samotnego detektywa, granego przez Dennisa Haysberta z końcowym „Kimkolwiek jesteście, zostawcie nas tutaj w spokoju”. To równie dobre jak Deckard odkrywający w wersji reżyserskiej Blade Runnera, że jest replikantem, równie świeże jak monolog Roya Batty’ego, lepsze niż monologi agenta Smitha!
Matrix po kolejnej projekcji zaczyna się wydawać filmem nadmuchanym, a momentami wręcz teatralnie śmiesznym. Ileż razy można patrzeć na rzeźnię na dole wieżowca, sceny gdy Trinity zawisa w powietrzu albo unikanie kul przez Neo? Matriksowi – nie wnikając w jego warstwę ideologiczną – brakuje nostalgicznej nutki, brakuje klimatu noir tak znakomicie odtworzonego w praojcu wszystkich nowożytnych filmów s-f, czyli Blade Runnerze. Poza tym chemia pomiędzy Keanu Reevesem i Carrie Ann Moss nie rozkłada na łopatki, a z pewnością działa kilka razy słabiej niż pomiędzy bohaterami Trzynastego piętra. To film w sumie prosty w treści, a jednak dający dużą przyjemność w oglądaniu. Pół żartem można powiedzieć, że zabrakło w nim czarnych skór, ciemnych okularów oraz Nokii – i dlatego nie odniósł takiego sukcesu jak film Wachowskich, z którym musiał konkurować na ekranach. Stał się już „sleeperem”, czyli filmem zdobywającym popularność dopiero po pewnym czasie, gdy przekazywane z ust do ust informacje zataczają coraz szersze kręgi.
Źródło grafiki: Columbia Pictures
Zapomniałeś napisać o wiekopomnej grze Vincenta d’Onofrio. Stworzył bardziej przejmującą postać niż w Full metal Jacket.
Doskonały film. Maybe in another life…..
Mało znani aktorzy i reżyser a takie dzieło geniuszu!
skoro teksty takie świetne, to może należało z tego zrobić słuchowisko?
mnie nie poruszył, zasnąłem 2 razy.
Nie jestes widocznie gotowy, ja podchodzilem do tego filmu trzy razy. Sztuka to nie bulka z serem.
Przełożyć to na naszą Ziemię… Zero życia w naszym „otoczeniu”, a dotarcie do najbliższej gwiazdy jest dla nas prawie niemożliwe…(z prędkością światła trwałoby to 20 tysięcy lat…), czy to nie jest tak, że my też jesteśmy symulacją… Tak tylko fantazjuję 😉 Jeśli chodzi o film, to ma swoje mankamenty (średnia gra aktorów w niektórych momentach i zbyt powolne rozwijanie akcji), ale oprócz tego mamy kawał dobrego s-fi, scenografia jest także dopracowana, a morał i pewny przekaz jest ciekawy i naprawdę sprawił, że wróciły do mnie pytania: Skąd to wszystko i po co…?
Doskonała fabuła opowiedziana w doskonały sposób. Wiele osób porównuje ten film do „Matrixa”, ale jedyne co ma on z nim wspólnego to istnienie komputerowej symulacji świata; w „Trzynastym piętrze” nie ma natomiast co dwie minuty scen walk i pseudofilozoficznych wynurzeń. Zło, które powstaje w wyniku ingerencji „administratorów” w symulację przedstawione jest też w zupełnie inny sposób niż w „Matrixie” – tutaj rzeczywisty(?) świat nie jest powojenną ruiną, wyjście z symulacji nie jest wyborem czegoś gorszego byle prawdziwego. Generalnie polecam film tym, którzy chcą się choć chwilę zastanowić (jeśli ktoś liczy na efekciarstwo, to na tym filmie uśnie) i dać zaskoczyć nietypowym rozwiązaniem akcji filmu.