Wyglądał na o wiele starszego niż w rzeczywistości. Może z powodu nadużywania marihuany, a może zdrowie zniszczyły mu nieustanne kłótnie z producentami.
W 1984 r. jego serce nie wytrzymało. Prawie sześćdziesięcioletni „Dziki Sam” Peckinpah pozostawił po sobie 14 filmów i sławę najbardziej niepokornego reżysera w historii Hollywood. Pierwszą dekadę kariery spędził w telewizji. Nic nadzwyczajnego nie robił, dał się za to poznać jako raptus, zawsze skłonny do kłótni. Gdy zaczynała się jego kariera kinowa, wiadomo było, że psychika tego człowieka będzie źródłem dużych problemów. Te zaczęły się wraz z „Majorem Dundee” (1965). Producent filmu, Columbia, przejęła kontrolę nad montażem, skracając wizję Peckinpaha o kilkadziesiąt minut. Reżyser zaraz potem został bezceremonialnie wylany z planu „Cincinnati Kid”, trafiając na czarną listę Hollywood. Właściwie tutaj mogłaby się zakończyć jego historia, gdyby wielki Jack L. Warner, wieloletni władca imperium Warner Bros, w 1967 r. nie sprzedał swoich udziałów i przeniósł się na słoneczne plaże Florydy. Władze w wytwórni przejął nowy skład, pragnący robić drapieżne, nowoczesne kino i dając reżyserom swobodę twórczą. Od razu przypomniano sobie o Peckinpahu, który od trzech lat głównie pił, ale teraz szybko pozbierał się, zaś Walon Green (po latach skierowany do pracy przy „Ostrym dyżurze!”) napisał znakomity scenariusz, opowiadający o zmierzchu ideałów Dzikiego Zachodu. Co ciekawe, Dzika Banda w rzeczywistości grabiła w Wyoming, a jednym z jej przedstawicieli był nie kto inny jak Butch Cassidy, który dopiero z czasem zaczął preferować pracę w duecie z Sundance’em Kidem. U Peckinpaha postać ta, jak chcą niektórzy, została przemianowana na dowodzącego rabusiami Pike’a Bishopa, granego przez Williama Holdena. Najsłynniejsza, obok krwawego, kręconego w zwolnionych ujęciach finału, scena „Dzikiej bandy” (na zdjęciu plakat z filmu) pokazuje jak jadący na napad bohaterowie mijają bawiące się dzieci. Meksykańskie berbecie uśmiechają się do zabójców, machają im rękami. Po chwili odwracają się ku zbudowanej z patyków arenie. Znajdują się tam skorpiony wrzucone w stado mrówek, z którym nie będą w stanie zwyciężyć, zupełnie jak bohaterowie w finale. Łagodność przeplata się z okrucieństwem, a prorocza poezja z krwią.
„Dzika banda” pojawiła się na ekranach zaraz po tym jak runął dawny system cenzury. Już nie biuro Haysa, lecz organizacja o nazwie MPAA zajmowała się określaniem dla kogo film może być przeznaczony. Można było kręcić co się chce i nikt w to nie ingerował na etapie produkcji, problemy zaczynały się dopiero gdy chciano wpuścić film do kin. „Dzika banda” stanęła w kolejce po nowy certyfikat i żeby nie otrzymać X, które było zarezerwowane dla produkcji porno, jako pierwszy film w historii została poddana autocenzurze, żeby móc wejść do zwykłych kin. W praktyce Warner, podobnie jak wcześniej robiła to Columbia, wyciął Peckinpahowi 20 minut filmu, który tym razem zniósł to w miarę spokojnie. Warner zacierał ręce, bo przebój wypalił, zaś „Szalony Sam” miał dzięki temu zapewnione dalsze zatrudnienie. Nakręcił dwa kasowe hity: „Ucieczkę gangstera” (1972) ze Steve’em McQueenem oraz „Konwój” (1977) z Krisem Kristoffersonem. Krytycy szczególnie upodobali sobie jego „Nędzne psy” (1971), wskazując, że właśnie tam, bez baletu śmierci jak w „Dzikiej bandzie”, w najbardziej okrutny sposób pokazał przemoc. Z tym jest kojarzony po latach, a także z łamaniem stereotypów.
W komentarzu audio na DVD z „Dziką bandą”, jeden z biografów Peckinpaha wskazuje scenę, gdy wyśmiewany przez kompanów Holden, z bolącą nogą nie może wejść z powrotem na konia, jako najbardziej niezwykłe zmieszanie z błotem głównego bohatera, nie do pomyślenia w żadnym innym filmie tamtego okresu. Albo strzał w plecy Holdena oddany przez meksykańską dziewczynę czy odbywające się przy łomocie bębnów wyjście bohaterów na spotkanie śmierci! Pauline Kael w recenzji „Elity zabójców” (1975) Peckinpaha napisała, że w tym filmie wcale nie chodzi o sponsorowane przez CIA zabójstwa, lecz „o krew poety”. Miała oczywiście na myśli reżysera.
Telewizyjny wywiad z Samem Peckinpahem i jego partnerem biznesowym
Źródło grafiki: pixabay.com
Aleksander Jackiewicz bardzo ładnie pisał o Peckinpahu.
Znakomicie umiał łączyć rozrywkę z moralitetem, kino gatunków z dramatem psychologicznym, nie unikając sentymentalizmu, ale też czasami ze sporym ładunkiem przemocy. Mimo konfliktowego charakteru miał swoich ulubionych aktorów i współpracowników, dzięki którym te filmy przeszły do historii kina. Peckinpah miał swój własny rozpoznawalny styl, dzięki któremu jego filmy wyróżniały się na tle innych produkcji lat 60. i 70., mimo iż fabuły nie były zbyt oryginalne i nie spowodowały żadnej rewolucji, która mogłaby jakoś znacząco wpłynąć na historię kina. Filmy te miały wysmakowane plastycznie barwne zdjęcia plenerowe, które kontrastowane ze scenami przemocy dawały niezwykły efekt dramaturgiczny.
Lee Marvin był też współscenarzystą ,, Dzikiej Bandy”, którą razem z Samuelem wymyślali podczas długich, suto zakrapianych łiskaczem posiedzeń. Gdy wszystko było już mniej więcej gotowe do zdjęć, aktor nagle zmienił zdanie. Oświadczył, ze rezygnuje z roli, bo – jak to pokracznie tłumaczył – nie chce byc zaszufladkowanym, a rola Bishopa żywcem przypomina tę, którą grał parę lat wcześniej w ,, Zawodowcach ” Brooksa. I w zamian zagrał w , pierdołowato-familijnym westernowym musicalu ,,,Pomaluj swój Wóz”. Peckinpah się wkurzył do żywego, ale trudno mu się dziwić. Miał problem ze znalezieniem następcy. William Holden miał już lata sławy za sobą,spadł już jakiś czas temu do aktorskiej drugiej ligii, Za to tęgo kroił destylaty i jak głosi legenda, rolę Bishopa otrzymał po tym, jak wygrał pijacki pojedynek z reżyserem, wyprawiając go pod stół.
Lee Marvin parę lat później znowu dał dupy swoim w starym stylu. Zjechał kolejny otrzymany scenariusz, jako prymitywny i odmówił roli…. którą ostatecznie zagrał Burt Reynolds. Sam Peckinpah był jednym z najbardziej autodestruktywnych ludzi kina – do notorycznego alkoholizmu i lekomanii ( naprzemiennie, lub jednocześnie ) doszedł z czasem koks. Filmem z okresu, kiedy najbardziej wciągał, jest ,, Elita Zabójców”. Znalazła się tam co najmniej jedna ładnie porąbana scenka, kiedy Robert Duvall podczas rozmowy o pierdołach w samochodzie dostaje głupawki śmiechowej .