Na skarlałym rodzimym rynku komiksowym pojawił się wydawca, który chce się wziąć za bary z największymi. Zaczął od tytułu, który nigdy wcześniej nie ukazał się nad Wisłą.
Stali nieco w rogu podczas tegorocznego festiwalu Komiksowa Warszawa, zorganizowanego przy okazji Warszawskich Targów Książki. Jeden niewielki stoik, trzech ludzi, ale za to w prezentacji tytuł o jakim fani komiksu mogli tylko marzyć. Nowo powstałe łódzkie wydawnictwo Scream Comics rzuciło się z motyką na słońce, jakimś cudem uzyskało od francuskiego wydawcy Humanoids Inc (dawnego Humanoids Associes) licencję na wydanie „Final Incal” oraz „Po Incalu” i w niemałej cenie opublikowało to w formie przepięknego, grubego albumu.
Scream Comics zaczęło w tym roku od wydania „Dżihad” Igora Baranko oraz „Krucjaty 01: Srebrnookie widmo” (scenariusz: Izu, Alex Nikolavitch; rysunki: Zhang Xiaoyu). Incale poszły w kolejnym rzucie. Warto wspomnieć, że „Po Incalu” było zawieszoną po jednym albumie serią, którą w 2000 roku scenarzysta i pomysłodawca całości, Alejandro Jodorowsky realizował z legendarnym Moebiusem – tym samym, który narysował oryginalnego „Incala”. Obaj artyści szybko popadli w konflikt i stało się jasne, że nie są w stanie powrócić do więzów, dzięki którym na początku lat 80. stworzyli oryginał. W pewnym momencie z ust Moebiusa padło wręcz słowo o „schizofrenii” dawnego kompana.
Jodorowsky zaczął kontynuować zwieńczenie opowieści z nowym rysownikiem, urodzonym w 1967 roku Meksykaninem Jose Ladronnem. W latach 2008-2014 stworzyli trzy tomy opowieści „Final Incal”, która chyba już na dobre kończy losy Johna Difoola. Kreska Landronna mocno przypomina to, co rysował zmarły w 2012 roku Moebius. Wydaje się znacznie ciekawsza, bogatsza od twórczości Zorana Janjetova, z którym Jodorowsky opracował w latach 90. średnio udaną serię „Przed Incalem”.
Publikacja „Final Incal oraz Po Incalu” to prawdopodobnie największe wydarzenie komiksowe roku w Polsce. Główne media przemilczały je, woląc koncentrować uwagę na kolejnych dziwnych, niszowych publikacjach drukowanych w nakładach 300 sztuk, jakimi rodzimy rynek jest zarzucany od lat. Scream Comics bez wsparcia medialnego podąża jednak dalej. Życzymy mu dalszych sukcesów.
Źródło grafiki: Humanoids
Z ceną 139 złotych nie będzie łatwo, aczkolwiek incalowe publikacje Egmontu też kosztowały podobnie. Dobrze że Scream Comics wydał Final Incal oraz Po Incalu w powiększonym formacie 240 x 320 mm. Na razie widziałem to tylko w krakowskim sklepie komiksowym, ale poważnie rozważam kupno.
jodorowsky poznał Ladronna w 2004 tworząc dla magazynu Metal Hurlant opowieść „Tears of Gold”. Gość okazał się fanem „Incala” i po 4 latach okazało się możliwe kontynuowanie serii, z której pokładu odszedł Moebius. Nawisem mówiąc, nie wiadomo dokładnie o co poszło, wiadomo tylko, że przez 12 ostatnich lat życia Moebiusa obaj panowie już nie współpracowali. Ważne w tej historii jest również to, że scenariusz „Final Incal” był już dawno napisany. Dla Landronna Jodor przepisał go na nowo, dzięki czemu „Final Incal” nie jest dokładnie tym, czym miał być „Po Incalu”. Trochę to zawiłe, ale moim zdaniem powstała najciekawsza historia z incalowskiego uniwersum od czasu napisania „Incal Noir”, czyli pierwszego tomu oryginały w 1981 roku.
Moim zdaniem Po Incalu to wielka porażka. Kompozycja kadrów i fatalne, przejaskrawione kolory Beltrana powodują, że trudno się to w ogóle czyta. Jak na moje oko, to Moebius pod koniec kariery zupełnie stracił parę i nie dziwię się Jodorowi, że przerwał współpracę. Ten Meksykanin narysował to o klasę lepiej.
Mi ta ilustracja Meksykanina przypomina stylem pracę Tomka Kleszcza do Cyfrowych Marzeń. I tak ma być!
Czy „Final Incal oraz Po Incalu” będzie największym komiksowym wydarzeniem roku? A może jednak nie – bo będzie w październiku „incal” ze Scream, z oryginalnymi kolorami i w powiększonym formacie!
Największe dziady w całej branży. Żadnemu dziennikarzowi nie dali złamanej kopii recenzenckiej, tylko odsyłają do ich sklepiku internetowego. Ewenement na skalę światową, dziwi mnie że o tym badziewiu piszecie.
i dobrze przyzwyczailiście się do rozdawnictwa, znam takich „recenzentów”, którzy po 20 sztuk otrzymywali, biznes jest biznes