Pamiętam, jak po raz pierwszy w życiu poleciałem do Afryki. Była piąta po południu, słońce powoli zbierało się ku zachodowi nieboskłonu.
Wychodząc z samolotu, poczułem od razu, że to Afryka – twarz przypaliły promienie jakieś takie cieplejsze, mocniejsze od polskich. Ogólnie nie było wielkiego upału, ale czuło się bliskość słońca. Malutkie lotnisko w Hurghadzie, zwanej też czasem Huragandą, sforsowałem w ciągu godziny, zakwaterowałem się w jednym z tych pocztówkowych hotelików, a potem ruszyłem na miasto.
Nocą Hurghada lśni tyloma światłami, że widać je z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Miasto w dużej części opanowane jest przez ruskich, więc sybaryckie, ceniące spokój nacje coraz częściej wybierają Sharm El Sheikh. Ale da się znaleźć knajpki i sklepy, gdzie iwany nie docierają i gdzie można w spokoju delektować się drinkiem, popijanym pod przypominającym łódkę księżycem. Za dnia ludziom pochodzącym z Europy trudno jest się przebić przez tłum zachwalających towary sprzedawców. Nie wolno reagować na zaczepki, bo zaraz usłyszy się słowo “bakszysz”, a to z kolei oznacza, że bez sięgnięcia do portfela może być problem.
Pani czekała sobie na autobus, a tuż za nią powiewały w cieniu dorodne kawałki krowiego mięsa. Żeby nie było wątpliwości, sprzedawca pozostawił nieodcięte ogony. Wokół roznosił się powalający smród, ale byli i chętni do kupna tych frykasów. Zwiedzałem jedną z mniej reprezentacyjnych stron miasta. Podobne widoki można dostrzec niemal w każdej uliczce odchodzącej od głównych promenad.
Jeden dzień mogłem spędzić tak jak typowi hurgadzcy wczasowicze, czyli bycząc się nad Morzem Czerwonym. Tak naprawdę liczyło się jednak to, że wieczorem mieliśmy ruszyć do Kairu. Przez całe życie marzyłem przecież, żeby zobaczyć piramidy. W Hurgadzie nie mieli piramid – przypominały je tylko szczyty nadmorskich bungalowów.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Zwiedzałam miasto tylko z autokaru, ogólnie wydaje mi się zaniedbane, poza nielicznymi wyjątkami, wszechobecny gruz i niedokończone budowle ( ale to podobno standard w Egipcie.
małe uzupełnienie: co to znaczy że „bez siegnięcia do portfela może być problem” – to jakaś bzdura, i jak to nie można reagowac na zaczepki – oczywiscie że można, a nawet trzeba jak się chce porozmawiac o życiu miejscowych… jak nie chcesz nic kupić to nie kupujesz, głowy za to ci nikt nie urwie ale jak nie będziesz sie odzywac to wyjdziesz po prostu na turystę chama i tyle… do Sharmu nie jeżdzą ci co chcą mieć spokój tylko Ci co chcą ponurkować bo rafy w Hurgadzie praktycznie nie istnieją. Hurghada to teraz głównie tanie pamiątki – niestety w większości chińskie… ale tez dobre dyskoteki :), nawet latynowskie… Są oczywiście suki (bazary miejscowych) gdzie się sprzedaje mieso ze straganu gdy temperatura jest powyżej 35 stopni ale to nie jest ani egzotyka ani cos czego nie można wytrzymać – w całej Afryce (no moze poza miastami w Nigerii i RPA) tak właśnie sie sprzedaje mięso.. 🙂 A żeby obejrzeć piramidy zapraszam do Sudanu, to juz jest prawdziwa Afryka… Pozdrawiam
Hurghada to miasto całkowicie spacyfikowane przez wojsko i inne służby, tak jak inne miasta – kurorty. Prawie nie ma możliwości aby zwykłemu turyście stała się tam krzywda na ulicach, a z tym strachem, w obawie przed sięgnięciem do portfela to już jakaś groteska. W Hurghadzie nawet kierowcy nie trąbią na pieszych, taka to egipska anomalia pod okiem tamtejszych służb. Raz widziałem jak pijaną turystkę w centrum popychało dla zabawy 2młodych lokalsów, zatrzymał się zdezelowany Peugeot, wyskoczył jeden typowy dla tego kraju mały chudzik i obaj byli w kajdankach. Inna sprawa to dystrybucja narkotyków (zapewne pod kontrolą specsłużb- jak to w Egipcie), można kupić wszystko, z czego niestety bez umiaru korzystają turyści, aż żal patrzeć.