Noże wbijane w serca, wydłubywane oczy, tryskający sok z buraczków, mający udawać krew. A nad tym wszystkim aura tajemnicy, wręcz zgłębiania innej rzeczywistości.
Zanim wybuchła wojna I wojna światowa, powstał i święcił pierwsze triumfy teatr grozy Grand Guignol. Tym razem horror zalęgł się w samym sercu nowoczesnego świata, w Paryżu. Położona na Montmartre, zaledwie kilka budynków od Placu Pigalle kamienica służyła wcześniej jako miejsce zamieszkania zakonnic oraz pracownia malarska. W 1897 roku były urzędnik policyjny i pisarz bez wielkich dokonań, Oscar Metenier, postanowił przemienić to barwne miejsce (z dawnych czasów zachowały się umieszczone pod dachem rzeźby aniołów!) w paryskie centrum grozy.
Odkąd naturalizm zaczął być postrzegany jako „naukowy”, wycieczki Meteniera w kierunku niższych klas społecznych oraz tematów kryminalnych były akceptowane przez mieszczańską publiczność, która dzięki temu mogła sobie bezpiecznie porozmyślać o podstawach człowieczeństwa. W podwojach teatru relaksowali się młodzi i starzy, bogaci i biedni. Po wyjściu do ich drobnomieszczańskich umysłów docierało miłe poczucie: jak to dobrze, że mnie tam nie ma.
Jak wyglądały spektakle w Grand Guignol? Cokolwiek się w nich nie działo, najważniejsza była krew. Czerwony płyn pompowany był gęstym strumieniem — rany kłute, cięte, a nawet takie ekstrawagancje jak wyłupywanie oczu. Przerażona publiczność krzyczała często głośniej niż sami aktorzy. W przypadającym na lata 20. okresie świetności teatru, większość sztuk pisał Andre de Lorde, określany w Paryżu mianem „księcia terroru”. Tytuły jego najbardziej znanych sztuk, to Przerażające doświadczenie i Laboratorium halucynacji. Grand Guignol odwiedzany był przez koronowane głowy, doczekał się nawet zaproszenia za ocean na deski nowojorskiego teatru.
W latach 30-tych rozpoczął się zmierzch jego popularności i choć Grand Guignol istniał jeszcze po II wojnie światowej, nic nie zdołało powtórzyć pierwotnego zachłyśnięcia się paryskiej publiczności przedstawianymi na scenie okropnościami. W dużej części dlatego, że na arenę wkroczyło nowe medium. Znane już oczywiście wcześniej, ale dopiero od lat 20-tych rozwijające się z niespotykaną siłą. Medium pokazujące ruchome obrazy w ciemnej sali.
Agonia teatru grozy trwała długo, bo aż do 1962 r. Obecnie od czasu do czasu w różnych miejscach artyści odwołują się do tradycji Grand Guignol. Obecnie próbuje się w różny, głównie graficzny sposób, składać hołd dokonaniom Oscara Meteniera. To, co dzisiaj pokazuje się pod szyldem Grand Guignol, jest oczywiście jedynie namiastką dawnych dni chwały. Nostalgią, wspomnieniem czasów, gdy koszula zachlapana sokiem z buraków wzbudzała na publiczności donośne „Ooooch”.
Źródło grafiki: centuryguild
Okazuje się, że w ostatnich sztukach w Grand Guignol grała Polka, Adrianna Godlewska. Jej relacja jest bardzo ciekawa. Oto ona:
Teatr Grand Guignol mieścił się na niewielkiej rue Chaptal, obok słynnego placu Pigalle.
Spektakle zaczynały się o godzinie dziewiątej wieczór. O tej porze ruszało nocne życie Paryża, szczególnie intensywne w tej dzielnicy. Otwierały się podwoje nocnych lokalików, a wejściami stali portierzy – naganiacze.
Idąc do teatru, chcąc nie chcąc, musiałam przechodzić obok tych miejsc, w których początkowo byłam narażona na niewybredne zaczepki. Bardzo szybko jednak rozeszła się wiadomość, że jestem członkiem pracującej tam społeczności i zaczepki zamieniły się w pozdrowienia i życzliwy uśmiech.
Niestety, teatr wkrótce zbankrutował i w 1962 roku zamknął swoje podwoje na zawsze. Po paru latach pojawił się jakiś zamożny Amerykanin, który chciał kupić i przenieść za ocean ten rozkoszny paryski relikt , ale na szczęście władze miasta nie wyraziły zgody i budyneczek istnieje, chociaż teatru dawno już w nim nie ma.
Sztuka ‘Les yeux sans visage”, w której miałam niezapomnianą przyjemność zagrać, była ostatnią sztuką wystawianą w tym teatrze. Tak więc mogę powiedzieć, że trochę przeszłam do historii… Chociaż nie dostałam ostatniej gaży, za to mam piękne wspomnienia.
A ci, którzy poznali tę opowieść, zawsze mogą powiedzieć: – to ONA (czyli ja) wykończyła teatr Grand Guignol. C’est la vie!!!