To miasto dosłownie tyka. Na każdej ulicy w centrum stoi sklep z zegarkami. Wszystko jest tu punktualne – tramwaje przyjeżdżają co do minuty, sklepy otwierane są co do minuty.
Genewa jest kolebką wszelkiego rodzaju organizacji. To tutaj, w sąsiedzwie wielkiego krzesła z jedną wyłamaną nogą, znajduje się siedziba ONZ. Tutaj gnieżdżą się biura i centrale wielu znanych koncernów i korporacji.
Niewielu tu kloszardów, żebraków czy zwyczajnych łachów. Jedyną grupę odkryłem na flance dworca Cornavin. Podobnie jak w Brukseli, Monachium czy Kolonii, byli Polakami. To smutne, ale prawdziwe. Zdjęcie jest trochę poruszone, bo delikwenci na mnie zerkali i nie chciałem, żeby się rzucili, więc zrobiłem je ukradkiem, trzymając aparat przy pasie. Jeden z nich, z długimi włosami i w ciemnych okularach, podobny z twarzy do Andrzeja Samsona, gra na gitarze na deptaku Mont-Blanc. Zdaje się, że zarobione przez niego pieniądze przepijają wspólnie. Delikwent z lewej opowiadał kumplom historię. “Przychodzi ten j…any smoleń, k…a i mówi, że jutro ma nas tu nie być. A ja mu k…a mówię, że zapie…lić to ja ci mogę jeszcze ajourd’hui!”. W przeciwieństwie do żuli, których widziałem w innych miastach, ci przynajmniej byli weseli.
Jezioro Genewskie nazywa się oryginalnie Leman Lake. Wcina się ostrym zębem w Genewę, tworząc bardzo ładny obszar, nocą porządnie oświetlony. Jadąc sobie brzegiem akwenu, siedzi się we wnętrzach pociągów przypominających samoloty lub korytarze nietanich hoteli. Pędziłem dwupiętrowym składem. Pociąg pędził ponad 100 km/h, a w ogóle nie było słychać łomotu. To m.in. zaleta drogich, wyciszających okien.
W nafaszerowanej fotoradarami Szwajcarii trudno o wypadek. Trudno o hołotę, która widząc, że samochody stoją do skrętu w prawo, objedzie wszystkich środkiem i wetnie się na sam początek kolejki. Jeszcze trudniej o bydlaka, który jedzie osiemdziesiątką po ruchliwej ulicy, poruszając się zygzakiem i zmieniając pasy bez użycia migacza. W ogóle nie wspominam o dobrze znanej z naszych ulic padlinie, która mruga światłami lub wręcz trąbi, gdy ich zdaniem jedziemy za wolno lewym pasem i blokujemy im drogę, podczas gdy na tym terenie dozwolona jest jazda pięćdziesiątką. Tym ostatnim zawsze pokazuję gest Dave’a Gahana z “It’s No Good” i ubolewam jednocześnie, w jakiej dżungli przyszło nam żyć. W Szwajcarii jadąc samochodem, człowiek się nie denerwuje. Stłuczki, jeśli już się zdarzają, to przez czystą nieuwagę i są niegroźne.
Cologny. Genewskie Beverly Hills – tak reklamowano tę dzielnicę. Pojechałem wieczorem, zgodnie z tym jak doradzał przewodnik. Okazało się to pomyłką, bo dzielnica willowa jest ciemna jak Ursynów, domy ogrodzone są żywopłotami, panuje bezruch, jedynie co pięć minut leniwie przejeżdża mercedes lub porsche. Nieopodał zabytkowego kościoła jest jednak ukryty taras, z którego można zobaczyć panoramę Genewy. Totalna cisza, wokół żywej duszy, jedynie słychać odległy pomruk miasta. W oddali, ponad taflą jeziora migocą światełka wieżowców, ale jest zbyt ciemno, żeby zrobić jakiekolwiek sensowne zdjęcie. Niesamowite wrażenie, jedna z magicznych chwil dla których warto żyć. Choć czekałem potem prawie godzinę na powrotny autobus do centrum, polecam tam zajrzeć po zmroku. Dla tego jednego widoku.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Genewa i Szwajcaria są najlepszym przykładem jak z biednego kraju pasterzy i rolników logiczną pracą oraz mądrością elit finansowo-politycznych stworzono bogate i bezpieczne państwo.
Byłem w Genewie kilkukrotnie. Jest nietypowa, jest wielokulturowa, jest co o niej opowiedzieć, bo właściwie każdy jej zakamarek kryje jakąś ciekawostkę. A to Księżniczka Sisi, a to Brunszwik, a to Patek, a to Henry Dunant (nie wspominając już nawet o Kalwinie, czy całej ekipie reformatorów, która przewijała się przez to miasto). Ale mimo to mam swoje inne, moim zdaniem lepsze miejsca w Szwajcarii. Przede wszystkim polecam Montreux, 70 km od Genewy, jeśli jeszcze nie byliście, to warto!
Dokładnie tak. Okolice Genewy są piękne, ale samo miasto mnie rozczarowało. Same sklepy a zegarkami i banki. Wolę Pragę czy Paryż. O Rzymie nawet nie mówiąc.