To już 24 edycja Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi. W tym roku impreza odbywa się już nie w szkole podstawowej, lecz w hali widowiskowej Atlas Arena.
Obok znajduje się stadion ŁKS. Ciężkie mury, dużo różnych wejść i przejść, a pośrodku tego rozgardiaszu ochroniarze nie potrafiący powiedzieć którędy wchodzi się na główną płytę hali. Na koronie hali umiejscowiono stanowiska wydawnictw i sklepów komiksowych. Panuje tutaj targowa atmosfera – zeszyty można kupić w obniżonej cenie, można również dopaść od dawna niedostępne w księgarniach unikaty.
Innego rodzaju aktywność dokonuje się na płycie głównej. Ją przejmują we władanie fani – zarówno gier komputerowych, jak i planszówek oraz karcianek. Bo jak wiadomo, łódzki festiwal od wielu lat nie tylko samym komiksem stoi. W centrum Atlas Areny można spotkać nastolatków rzucających kostkami w Netrunnerze czy dwudziestoparolatków koszących tabuny wrogów w Diablo 3. Stanowisk jest dużo, muzyka jest stonowana – mówiąc krótko, nie ma dzikiej majówki jak na przykład na kolońskich targach gier gamescom. Pod tym względem organizatorzy w pełni zapanowali nad przestrzenią.
W centrum wydarzeń, obok ringu znajdował się stolik, przy którym zasiadł Grzegorz Rosiński (na zdjęciu). Najsłynniejszy polski rysownik szkicował ustawionym w kolejkę dziesiątkom fanów postaci ze swoich komiksów. On już swoje osiągnął i w stateczny, sympatyczny sposób cieszy się należną sławą. W tym samym czasie na korytarzach i w przystadionowej restauracji wymieniają uściski dłoni rodzimi twórcy komiksów. „A co tam nowego w komiksikach?” – zapytał jeden z nich. Ich dzieła sprzedają się w nakładach kilkuset egzemplarzy, a mimo to nie widać załamania ani na ich twarzach, ani na twarzach wydawców. Za rok znów przyjadą i znów będą odbierać nagrody za najlepszy komiks. Tylko co w takim razie czytają te tysiące osób, które przewinęły się w sobotę przez Atlas Arenę?
Ekskluzywna Tunguska galeria zdjęć z Łodzi
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Jeżeli mogę nieco zaofftopować, bo sprowokowała mnie fotografia ilustrująca artykuł, ciekawą sprawą jest to, że nasi zasłużeni komiksiarze wracają na starość do malarstwa. Byłem jakiś czas temu na wystawie poświęconej Grzegorzowi Rosińskiemu i chronologiczną wycieczkę po jego twórczości kończyły klasyczne zupełnie obrazy na płótnie przedstawiające…Thorgala. Datowane na 2012.
Tadeusz Baranowski, znany między innymi ze słynnych „Na co dybie w wielorybie…” oraz „Antresolki Profesorka Nerwosolka” miał całkiem niedawno (bodajże maj) wystawę w Soho Factory. Dzieła jak najbardziej malarskie, ani krzty grafiki czy nie daj Boże komiksu.
Zastanawiające.
Co ciekawe, obaj panowie rysowali razem podobizny istot opisywanych przez Jana Wolskiego w Emilcinie. Powstał z tego komiks w Relaksie. Co do komiksów, to Rosiński wygląda mi na zmęczonego Thorgalem. Oddał stery innym rysownikom w odpryskowych seriach, a sam zajął się tym co mu sprawia pełną przyjemność, czyli malowaniem. Wiadomo, że nie zrezygnuje z Thorgala, bo to maszynka do zapewnienia przyszłości całej jego rodzinie, ale śladu sztuki już w tym nie ma.
Tzw. syndrom Conan Doyle’a. Choć Rosiński i tak długo wycierpiał, a Doyle nie wytrzymał do tego stopnia, że uśmiercił swojego bohatera. Z drugiej strony Thorgala – jako postać – uśmiercić trudno, bo wciąż oscyluje gdzieś pomiędzy światami, ludzkim i boskim.
Nawiasem, już jakiś czas temu zauważyłem, że serie komiksowe przypominają nieco telewizyjne soap opery, czyli działają na zasadzie „każdy z każdym”. Kiedy brakuje pomysłów na tzw. plot twist nagle z dalekiej podróży powraca dawno niewidziany przyjaciel, który w dodatku okazuje się kimś kim wcale nie był. W komiksie fantasy jest mile widziane żeby taki delikwent powrócił z zaświatów.
Inną ciekawą sprawą, z której niewielu ludzi zdaje sobie sprawę jest to, że metafizyka obrastająca Thorgala nie wzięła się znikąd, wyrasta z ducha czasów. Koniec lat siedemdziesiątych, kiedy rodził się zamysł opowieści o dzielnym wikingu to okres wzmożonej fascynacji teoriami Danikena, Charroux i paleoastronautyką ogólnie. „Dziecko gwiazd” nie przybyło więc z wyobraźni Van Hamme’a, spłynęło do nas z kart książek w/w autorów. 🙂
Na festiwalu też byłem i nabyłem cztery książeczki po 5 zł. „Nim wstanie świt” i „Wywiadowca XX wieku” – tę drugą pamiętałem z czasów, kiedy żyły dinozaury, a w pierwszej podobała mi się kreska. Jak się okazało obie narysował Jerzy Wróblewski. Do tego „Superman” z 1989 roku wydawnictwa Almapress, gdzie można przeczytać zdanie „Superman przybył do Polski. Witamy”. Czyżby pierwsze wydanie komiksu z tą postacią w Polsce? I na koniec książka dla dzieci o bezpieczeństwie na drodze pt. „Uważaj!” z 1964 roku. Mogę ją z powodzeniem przeczytać dzieciom, nie straciła na aktualności. Tylko samochody i tramwaje na ulicach są teraz trochę inne. A ostatnia plansza z podpisem „W niebezpieczeństwie i w kłopocie idź do milicjanta. On zawsze pomoże i poradzi” – bezcenna!
To chyba są właśnie te rzeczy, które chcesz przetrzymać przez pół wieku i potem pchnąć do sprzedaży na portalu na „e” 😉 Wywiadowca XX wieku wydany został z tego co pamiętam w takiej malutkoformatowej książeczce. Kreska jak z Vahanary, no i mnóstwo niepotrzebnego tekstu. Bohater zamiast powiedzieć na przykład rzeczowe „spieprzaj”, używa trzech zdań podrzędnie złożonych.
Festiwal wygrała pani komiksem pt Rozmówki polsko-angielskie.
Minusem Atlas Areny jest niestety też lokalizacja niesprzyjająca wyskoczeniu na szybką konsumpcję. O ile się nie mieszkało kilka lat na Retkinii i nie wie gdzie szukać. Tak się akurat składa, że jest tam jedna z lepszych bud z chińskim w Łodzi. Stołuję się tam od czasów końcówki liceum i ani razu się nie strułem, poza tym prowadzi knajpę cały czas ta sama ekipa. Także głodny i zmuszony wyborem pomiędzy hotdogiem a zapiekanką w Arenie, postanowiłem wyskoczyć przekąsić sprawdzoną wołowinkę. Po drodze nabyłem w sklepie Krombachera. Kiedyś to piwo pite na chodniku w przygranicznym Ahlbeck zachwycało. I o dziwo do dzisiaj piję je z przyjemnością, szału nie ma, ale nie odrzuca mnie, więc z braku laku można. Co ciekawe obok chinolka na Bratysławskiej można zobaczyć graffiti bardzo mocno w klimacie festiwalu. Lobo w wersji Bisleya (jeszcze przed zostaniem metroseksualistą) i zdaje się, że RanXerox (poprawcie mnie jeżeli się mylę). Także jak najbardziej w temacie.
Przeczytałem właśnie Noir i Psychopoland. Napoleony, morderstwa, dziwki. I to na poważnie. Jeśli tak ma wyglądać nowy polski komiks to ja podziękuję 🙁
No i właśnie Noir wygrał potem ten festiwal 🙂
W Łodzi wręczano nie tylko nagrodę dla najlepszego komiksu. Było sporo innych nagród pieniężnych. http://www.komiks.gildia.pl/imprezy/mfk/2013/protokol