We wczesnej erze automatów wydawały się godnymi konkurentami dla gier wideo. Ale potem je wycofano, stały się reliktami.
Dzisiaj moda na odbijanie łapkami bili stała się chef d’oeuvre dla snobów lub nostalgików. Flippery stały się takim samym przedmiotem obrotu jak gry czy stare komputery. Zaczęły ponownie wypełniać salony gier i wybrane restauracje w galeriach handlowych. Są też obecne w specjalnie pod nie stworzonym muzeum w Warszawie.
Pierwszy flipper z jakim się mocno zżyłem stał w restauracji Młynarka, stanowiącej serce położonej nad Wkrą wioski Kosewko do której jeździliśmy na wakacje. Niezwykły tam panował klimat. Na tarasach domków letniskowych opalały się panie w bikini, a czasem nawet i bez nich, zaś gdzieś obok paliły się ogniska, w którym pieczono ziemniaki. Na restauracyjnej sali podawano coca colę w chudych szklanych butelkach, na talerzach przynosząc prawdziwą kiełbasę z musztardą. Banknoty z Ludwikiem Waryńskim przechodziły z rąk do rąk. Najważniejszy był jednak flipper. Nie pamiętam jak się nazywał, ale wiem, że przekręciłem na nim licznik i zamiast 100,000 pojawiło się ponownie zero, a maszyna nagrodziła mi to charakterystycznym trzaśnięciem, oznaczającym przyznanie dodatkowego creditu, co oszczędzało w kieszeni jednego miedzianego piątaka.
Pierwsza połowa lat 80-tych to okres magiczny w dziejach flipperów. Co prawda najpopularniejsza maszyna wszech czasów, Addams Family, powstała kilka lat później, ale dla mnie te najbardziej swojskie nie były napakowane po brzegi rampami i bonusami. Miały prosty układ – kilka zderzaków, jeden rząd tarcz (czasem nazywanymi „strzelnicami”) i dużo wolnej przestrzeni pośrodku. A najlepiej jeśli dziury wylotowe po bokach nie były zbyt szerokie, bo zdarzały się złośliwe flippery z dosłownie autostradami wyjazdowymi.
W Warszawie zakochałem się w Solar Ride ze stajni Gottlieba, który stał na Dworcu Centralnym, w największym salonie, tuż obok Centipede i Vanguarda. To była niespracowana maszyna, której obwody wciąż jeszcze pachniały świeżością. Obecnie niektóre flippery mają nadsmażone bandy, przetarte gumy, wyrobioną rączkę do wprowadzania bili. Mój Solar Ride kojarzył się z nowym samochodem.
Na Pixel Heaven zawsze przy flipperach buzuje. A przecież nie chodziło o sterczenie przy łapkach przez cały dzień, lecz by przez te parę minut poczuć znów stukot i oddech bili. Drugiego dnia wreszcie się udało. Na bliżej niezidentyfikowanym flipperze (stojącym obok dwóch innych w przejściu do sali Retro Stories) zrobiłem wynik 15,000,000, kilka razy pod rząd zaliczając extra ball po wpadnięciu bili do dziupli. I właściwie to mi wystarczyło, chodziło o błysk przeszłości a nie palenie gumy.
Historia flipperów jest bowiem ciekawa, upstrzona dramatami i problemami. W dużych amerykańskich miastach korzystanie z flipperów było zakazane od wczesnych lat 40-tych aż do 70-tych. To znaczy, poza specjalistycznymi punktami typu kasyna nie można było na nich grać np. w restauracjach. Wiązało się to z uznaniem przez wpływowe grona, że działanie owych diabelskich maszyn polega na przypadku, a nie na manualnych zdolnościach grającego, przez co zakwalifikowano je jako hazard porównywalny z ruletką. W Nowym Jorku policja miewała w zwyczaju dokonywać nalotów na lokale, w których nielegalnie poruszano łapkami.
Ktoś tutaj nie dostrzegł działalności naszego rodaka, Steve’a Kordka, który w 1947 roku zaprojektował tak rewolucyjny dodatek do flipperów jak łapki. Wcześniej bilę się po prostu wypuszczało i czekało aż przeleci przez pochyły stół, odbijając się od elektrycznych band i „grzybków”. I to faktycznie była wówczas gra losowa. Po dodaniu łapek jako żywo przestała takową być, gdyż przebieg rozgrywki był determinowany przez działania grającego. Tyle że, jak to zwykle w konserwatywnym systemie bywa, skoro już raz ktoś ustalił, że flippery to hazard, odkręcenie tego postanowienia nie było proste i wymagało kilku dekad.
Dzięki prohibicji flippery stały się jednym z symboli rewolucji obyczajowej. Były na przykład jednym z rekwizytów musicalu Tommy z 1975 roku, w którym to postać Czarodzieja Pinballa grał sam Elton John!
Co ciekawe, nigdy nie zdobyły powszechnej popularności na komputerach, mimo że Pinball Dreams na Amigę był niezłym hitem. Na małej Atarynce miałem flippera, w którym łapki miały kształt penisów. Potem zrobiono tak realistyczne wizualizacje, że bila wyglądała jak żywa. A mimo to klapa.
Sęk w tym, że we flipperach chodzi o steampunkowe efekty w postaci prawdziwych iskier, stukotu, napiętych sprężyn i wyskakujących z trzaskiem tarcz. Tego nie da się podrobić. Jednocześnie owe efekty są za mało pociągające dla młodzieży, przyzwyczajonej do hulanki w Grand Theft Auto. Dlatego flippery zeszły do podziemia. Na portalu na „e” ciekawą maszynę można kupić już za jakieś 2 tysiące dolarów. Najlepiej z odbiorem osobistym!
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski