Juliusz Machulski w 'Ambassadzie’ sięga po elementy fantastyczne, żeby na wesoło podejść do wybuchu II wojny światowej i zaproponować alternatywne jej zakończenie.
Punktem wyjściowym akcji jest wprowadzenie się do wypasionego mieszkania w Warszawie przy ul. Pięknej młodego małżeństwa, Melanii (Magdalena Grąziowska) oraz Przemka (Bartosz Porczyk), którzy będą się nim opiekować w czasie wyjazdu jego właściciela, stryja Oskara (Jan Englert). Melania jest lekkoduchem, początkującą aktorką, skłonną do zwariowanych dowcipów. Jej mąż jest sztywnym, znerwicowanym pisarzem, który próbuje napisać i opublikować książkę historyczną, w której wyjawi spiskową teorię na temat Hitlera.
Stryj wyjeżdżając ostrzega, żeby kładli się spać przed północą i rzeczywiście już pierwszego dnia w środku nocy słyszą dziwne odgłosy, maszynę do pisania, rozmowy po niemiecku. Szybko okazuje się, że piętro poniżej ich komfortowego apartamentu w sierpniu 2013, znajduje się ambasada niemiecka w sierpniu 1939. A to dopiero początek, wkrótce w ambasadzie zjawiają się najwyżsi dygnitarze III Rzeszy, minister Ribbentrop (Adam Darski) oraz sam kanclerz Hitler (Robert Więckiewicz).
Wychodzi na to, że nie może być dobrego polskiego filmu bez Roberta Więckiewicza. Tutaj gra Hitlera i jest do niego fizycznie podobny. W innym filmie grał Wałęsę i też był do niego fizycznie podobny. Uwierzę że jest w stanie wcielić się w dowolną postać, grać twarzą, zmienić fryzurę, mówić i gestykulować jak pierwowzór, od Kiepury po Elvisa.
Chór krytyków rzucił się na film Machulskiego, natomiast mi film się podobał, może jest to kwestią odpowiedniego ustawienia oczekiwań. Jeśli ktoś chciał zobaczyć ewolucje dwudziestu latających robotów niczym z trzeciego Iron Mana, to się srodze zawiedzie. Tempo filmu jest równe, ale spokojne. Jeśli pragniemy w kinie zrywać boki ze śmiechu, to też nie ten adres. Tu nikt nie rzuca tortem w twarz i nie ślizga się na skórce od banana. Humor jest, ale bardziej subtelny, sytuacyjny i kontekstowy.
Film uświadamia i jest to bardzo pozytywne, że dzisiaj nie odczuwamy śmiertelnego, zwierzęcego wręcz strachu który był udziałem pokolenia wojennego. Możemy narzekać na polityków, na zbyt małe zarobki, na sąsiadów, na milion innych rzeczy, ale nie martwimy się codziennie czy nas ktoś rozstrzela na ulicy, zakatuje na przesłuchaniu albo zbombarduje nasz dom.
Fakt, że sceny z filmu, jak walenie do drzwi mieszkania z wrzaskiem „otwierać Gestapo”, czy z żołdakiem w brunatnej koszuli, który celuje do bohaterów z karabinu maszynowego, mogą być rozpatrywane w kategoriach komediowych, pokazuje jak bardzo są dzisiaj abstrakcyjne. A że zakończenie trochę naiwne? Nie szkodzi czasem pofantazjować co by było, gdyby Hitler nie miał tych swoich wąsów.
Źródło grafiki: Next Film
Film mocno średni, ale wytrwałych widzów czeka nagroda – jeśli można wiele Machulskiemu wybaczyć, to z powodu Warszawy, jaką w pewnym momencie stara się pokazać. Warszawy odratowanej z przekleństwa wojny, Warszawy Polaków i Żydów, Warszawy nowoczesnej, ale zbudowanej na tym, co było. Być może uwagi o Polsce jako mocarstwie są już pewną przesadą, ale przecież wyraźnie kryje się w nich ironiczny uśmiech autora: takiej Polski – i takiej Warszawy – niestety nie ma.