Pilot nowego serialu science fiction rozpoczyna się w momencie powrotu na Ziemię astronautki z trzynastomiesięcznej samotnej misji w kosmosie.
Tytuł znaczy tyle, co pozostający, nadal istniejący i można go rozumieć wielorako. Dosłownie, nawet jest to podkreślone w czołówce, znaczenie ma przeciwne od wymarłego, w domyśle gatunku. Będziemy mieli więc do czynienia z nowymi gatunkami, w liczbie mnogiej bo będą przynajmniej dwa.
Pierwszy związany jest z samą astronautką, Molly Woods, w tej roli oscarowa Halle Berry. Wraca do domu po długiej misji, z całkowitej izolacji od innych ludzi, gdzie jej towarzyszem był tylko miękki baryton pokładowego komputera stacji kosmicznej. Ma problemy z aklimatyzacją na Ziemi, powrotem do roli matki i żony, cierpi na fizyczne dolegliwości. W trakcie badań okazuje się, że Molly jest w ciąży, co stara się póki może utrzymać w tajemnicy i twierdzi że nie wie jak mogło do tego dojść. Nie jest to jednak prawdą. W kosmosie coś się stało, zetknęła się z jakimś obcym bytem, ale wszelkie zapisy wideo zostały skasowane przez samą Molly. Co się z tego urodzi, jeszcze nie wiadomo.
Drugi nowy gatunek związany jest z, póki co nieświadomym, mężem Molly. John Woods (Goran Visnjic) jest naukowcem, który pracuje nad nową generacja robotów. Jego celem nie jest stworzenie lepszego bota sprzątającego czy stróżującego. Chce ni mniej ni więcej obdarzyć roboty człowieczeństwem, sprawić by wchodziły w relacje międzyludzkie tak jak prawdziwi ludzie. Prototypem jest jego własny syn, który tylko tym zdaje się różnić od innych chłopców w tym wieku, że po czytaniu na dobranoc trzeba mu wymienić „baterie”. Poza tym przechodzi proces uczenia, odróżniania dobra od zła, panowania nad złością jak inne dzieci. Siła napędzającą Johna do tworzenia czujących robotów, jest niemożność posiadania własnych biologicznych dzieci z Molly, która dotąd bezskutecznie leczyła się na bezpłodność. Można się tylko domyślać, że nie będzie zbyt szczęśliwy wiedząc ze stuprocentową pewnością, że nie jest ojcem dziecka, które za chwilę się urodzi. Nie wiadomo natomiast w jaki sposób skanalizuje te emocje.
Serial rozgrywa się w przyszłości, ale jest to pokazane z wyczuciem, bez wysilania. Widać tu i ówdzie futurystyczne akcenty, ot lustro łazienki zmienia się monitor, a to śmieci wynosi się w pojemnikach niczym na odpady radioaktywne. Sceny na stacji kosmicznej pokazane są ze sztuczną grawitacją w części obrotowej oraz bez grawitacji w części centralnej. Efekty nie są tak dobre jak w filmie „Grawitacja”, ale na tyle wiarygodne, żeby nie psuć przyjemności oglądania i wiarygodności.
A kilka następnych odcinków obejrzeć będzie warto. Nieczęsto w serialach, a już szczególnie w serial SF goszczą aktorki z pierwszej ligi kina. Dodatkowo scenarzyści umiejętnie podsycają ciekawość, pokazując że tajemnica Molly jest iluzoryczna. Agencja kosmiczna monitoruje każdy jej krok i nie dowierza, że zapisy wideo skasowała jak twierdzi przypadkowo. W tle przewija się tajemniczy pan Yasumoto, prezes wielkiej korporacji, który z nieznanych dotąd przyczyn także jest żywotnie zainteresowany tym co się naprawdę wydarzyło. Dodatkowo dowiadujemy się, że był już precedens, w innej misji, z innym astronautą.
Źródło grafiki: hitfix.com
Cytuje: „Efekty nie są tak dobre jak w filmie Grawitacja” – nie są i nie mogą być ze względu na czas i pieniądze. Pomimo użycia super komputerów łączny czas produkcji Grawitacji trwał prawie 4 lata. Sama pre wizualizacja trwała rok…