Choć sprawa rzekomego lądowania UFO w podlubelskim Emilcinie wydawała się już całkowicie wyjaśniona, nawet pobieżna analiza faktów rodzi pewne wątpliwości.
O książce Bartosza Rdułtowskiego i wynikających z niej wnioskach pisaliśmy już na Tungusce. Zagadka wydawała się rozwiązana, aczkolwiek hipoteza o zahipnotyzowaniu Jana Wolskiego przez człowieka, który na co dzień zajmował się naprawą telewizorów, to było coś z pogranicza najbardziej szalonych teorii z potworem z Loch Ness na czele. Kluczowymi dowodami w sprawie miała być wizyta Witolda Wawrzonka w Emilcinie przed 10 maja 1978 roku, znajomość z synem Wolskiego, Józefem, oraz występ w niewyemitowanym nigdy programie telewizyjnym razem ze Zbigniewem Blanią-Bolnarem. Jeśli to byłaby prawda, praktycznie zamykałoby to sprawę. Tyle że na przykład owa relacja o wizycie u Wolskiego przed wydarzeniem w Emilcinie pochodzi jedynie w formie słownej od żony Wawrzonka, która nie interesując się tematem, nie mogła wiedzieć, czy mąż kilkadziesiąt lat temu był w Emilcinie w maju czy w kwietniu. Poza tym syn Wawrzonka zaprzecza tym doniesieniom.
W całej sprawie Rdułtowski nie zrozumiał kilku oczywistych rzeczy. Po co Witold Wawrzonek wezwał Zbigniewa Blanię-Bolnara, skoro mógł sam rozpracować ten przypadek i stać się sławny? Każdy kto tak pyta, nie wie chyba, jak działały media 40 lat temu. Bez znajomości, dostępu do tuby, nie miałby szans w ogóle kogokolwiek zainteresować sprawą. Milicja obywatelska wezwana na miejsce akcji bodaj dzień po zdarzeniu wyśmiała wszystkich, wsiadła do dużego fiata i czym prędzej odjechała z emilcińskich błot. Dla Wawrzonka tak czy owak wezwanie Blani, a był to jego jedyny kontakt z wielkim światem, stanowiło jedyną szansą na zaistnienie i próbę zdziałania czegokolwiek. A że Łodzianin potem brutalnie przejął sprawę, nie jest rzeczą niezwyczajną i tajemniczą – tak się dzieje w setkach różnych sytuacji, gdy ludzie silniejsi zawłaszczają sobie różne dobra i korzyści.
Największą jednak dziurą w rozumowaniu Rdułtowskiego jest sugestia, że Witold Wawrzonek zahipnotyzował Jana Wolskiego. Po pierwsze, musiałby zahipnotyzować również innych mieszkańców Emilcina, widocznych choćby w pierwszym filmiku, do którego link zamieszczamy. Po drugie, hipnoza musiałaby się utrzymywać przez długie lata, a przecież nawet u tak prostego człowieka jak Wolski w pewnym momencie wystąpiłaby reakcja zamknięcia się. Tymczasem zarówno on, jak i sam Wawrzonek, a nawet Blania, co widać w zamieszczonych poniżej filmach, wiele lat potem nie zmieniali swojej wersji zdarzeń. Nie zmieniał jej również dwudziestokilkuletni już wówczas Adam Popiołek, drugi bezpośredni świadek rzekomego zdarzenia.
Bardzo ciekawy jest drugi link, gdyż jest to bodaj jedyny film ukazujący tak zwany „diabelski kamień”. Opowiada o nim sam Wolski. Historia tego obiektu jest w Emilcinie wciąż żywa. Artefakt znajduje się podobnież obecnie w podwarszawskich Oborach, zatopiony w stawie na terenie lokalnych zakładów (na zdjęciu). Wspomniany film jest jedynym faktycznym dowodem, że taki kamień istniał.
Relacja syna Jana Wolskiego i młodego Wiesława Złotuchy
Jan Wolski opowiadający o „diabelskim kamieniu”
Witold Wawrzonek 15 lat po zdarzeniu w Emilcinie
Adam Popiołek w programie Mariusza Szczygła
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Zauważmy że nawet gdyby Wawrzonek był wcześniej w Emilcinie to nie jest to druzgoczące dla prawdziwości relacji Wolskiego. Przecież właśnie dlatego Henryk Pomorski po dwóch tygodniach powiedział Wawrzonkowi o tym co spotkało ich wspólnego znajomego, bo wiedział, że ów jest amatorskim fascynatem tematu UFO.
Powiem więcej – nawet wysłanie przez Wawrzonka „fałszywego” zdjęcia UFO do Sondy nic nie oznacza. Przyjmując, że na świecie nie ma ani jednego zdjęcia UFO, co do którego panowałaby zgoda, że pokazuje ono materialną stronę fenomenu, to o czym tu dyskutować? Facetowi wydawało się, że to może pokazywać pojazd Obcych, wysłał to do Sondy, Kamiński nie zajmował się takimi rzeczami, to przekazał Blani, żeby ten się zapoznał.
Mistyfikacja dla kasy, bo ktoś musi kupować knizki o ufo
Witold Wawrzonek żadnej kasy na tym nie zarobił, książki również nie wydał.
Jego syn, Adam, mówił inaczej, że miał dużo pieniędzy.
A opisana przez Rdułtowskiego w książce historia z Obłońską też nic Ci Micz nie daje do myślenia? Jeśli mam być szczery, to mało dla mnie wiarygodne są te wszystkie pomówienia, jakimi syn Wawrzonka szkaluje Rdułtowskiego. Pan Adam ewidentnie mówi to, co mu wygodnie, aby bronić dobre imię swojego ojca. Zresztą rozpowszechnia je pozbawiona wszelkiej wiarygodności fundacja Bernatowicza, dla którego książka Rdułtowskiego była wielką potwarzą. Całe szczeście, że Rdułtowski okazał się sprytny i nie przyznał sie młodemu Wawrzonkowi, że bada wiarygodność zajść w Emilcinie. Dzięki temu w jego książce można było poznać kulisy nienawiści, jaką Wawrzonek ewidentnie darzył Blanię. Dla mnie już sam fakt że Blania znał sie z Wawrzonkiem przed incydentem dyskwalifikuje zajście w Emilcinie jako mające coś wspólnego z kosmitami.
Mówisz o tym przypadku, gdy rzekomo Wawrzonek rozpuszczał pod lipnym nazwiskiem informacje, że Wolski nie żyje? Jeśli to prawda, świadczyłoby o tym, że facet doszczętnie już zwariował albo koniecznie chciał zwrócić na siebie uwagę, być w centrum wydarzeń, siać zamieszanie.
Teraz na spokojnie zauważ, co następuje. Załóżmy, że Wolski rzeczywiście widział coś niespotykanego. I nawet jego syn mógł znać wcześniej Wawrzonka. To, co się dzieje później, jest dla mnie naturalnym rozwojem sprawy w epoce przedinternetowej. Wieści rozchodzą się powoli – najpierw localsi, potem milicja, jakieś postronne osoby rozpuszczają plotki. Po dwóch tygodniach wieści docierają przypadkiem do Wawrzonka poprzez Henryka Pomorskiego, facet zasuwa następnego dnia na miejsce akcji (dla Rdułtowskiego i Drozda podejrzane jest nawet to, że nie pojechał tego samego dnia – a może była już 20:00 i robiło się ciemno?), przejętym głosem nagrywa wywiad z Wolskim i co dalej? Nic nie może zrobić, nie jest znany, nie ma siły przebicia, brakuje mu kontaktów. A chciałby mieć uznanie, chciałby jeździć na kongresy UFO. Wezwanie Blani było jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić. A że potem zjawił się cały aparat, ludzie i media i Wawrzonek odszedł w cień, to zupełnie naturalny przebieg zdarzeń. Śmieszny jest ten argument Rdułtowskiego, że „dziwne, że sam nie przejął tego przypadku, tylko oddał go Blani”. Boże drogi, sam bym tak postąpił na miejscu Wawrzonka.
Teraz załóżmy, że Wawrzonek sfabrykował sprawę. Pomijam, że nie ma śladu po rzekomym programie w TVP, który nagrano ze Stefańskim. Ale załóżmy nawet, że go zarejestrowano i że Wawrzonek został tam zahipnotyzowany. Facet sam jako hipnotyzer nie miał żadnego doświadczenia ani praktyki. I co? Jedzie rowerkiem do Emilcina i hipnotyzuje Wolskiego? Tak po prostu? Byłby to jedyny przypadek na świecie, że – nawet zakładając, że mu się to jakimś cudem udało – indukowane wspomnienia pozostałyby w głowie hipnotyzowanego do końca jego życia. Co więcej, Wolski mówi o tym tak przekonująco, że nie można znaleźć w opowieści żadnej dziury logicznej. Nie gubi się w swojej wersji, co więcej, racjonalnie wyjaśnia, że ma dość całego tego szumu i że mu „nerwy robią”. Poza tym synowie Wolskiego wiedząc, że Wawrzonek zahipnotyzował ojca, w wyniku czego spieprzyły im się wszystkie interesy, w końcu daliby mu po mordzie, a widać na filmie, że nawet w latach 90. Józef był z nim w dobrych układach.
Żeby było jasne – Wawrzonek, gdy patrzę na niego na filmach z epoki, robi na mnie wrażenie krętacza choćby przez to, że nie patrzy w oczy, tylko w ziemię. Wzrok mu ciągle ucieka, do tego ta lisia twarz. Syn go ewidentnie broni, poniekąd dlatego, że Rdułtowski zrobił go w konia, wyprowadzając archiwum zmarłego dzięki obietnicom, że pisze książkę o ufologii i w domyśle, wyniesie zasłużonego Witolda Wawrzonka na piedestał. A moim zdaniem zawsze jest tak, że niezależnie od zdarzenia, wokół niego zjawiają się ludzie większego i mniejszego formatu i każdy się chce ogrzać w ciepełku. Polskie środowisko ufologiczne to ogólnie była grupa mitomanów i nie należy oczekiwać, że gdy wydarza się realny, materialny wypadek, to będą go badać empirycznie zawodowcy.
Nie sądzę by pisząc anonim do Kuriera Wawrzonek szukał rozgłosu. Ten gość zwyczajnie miał tendencję do snucia intryg i ROBIENIA MISTYFIKACJI. Zresztą on sam tłumaczy Sawickiej po co to zrobił. Gość był mega przebiegły.
A słyszałeś o tysiącach osób, które podczas hipnozy przypomnieli sobie ze porwali ich kosmici? W latach 90. powstało dzięki temu wiele książek. Potem okazało się, że ci ludzie niczego sobie nie przypominali, tylko wymyślali te zdarzenia właśnie podczas hipnozy. I oni w to potem wierzyli. Rdułtowskiemu chodzi chyba właśnie o coś takiego, a nie o wtłoczenie zestawu fałszywych wspomnień. Zerknij tu:
https://www.youtube.com/watch?v=YfwWHKlNxDo
i tu
https://www.youtube.com/watch?v=9vQAPRAstc4
Mich – piszesz: „Mówisz o tym przypadku, gdy rzekomo Wawrzonek rozpuszczał pod lipnym nazwiskiem informacje, że Wolski nie żyje? Jeśli to prawda, świadczyłoby to, że facet zwariował już doszczętnie albo koniecznie chciał zwrócić na siebie uwagę, być w centrum wydarzeń, siać zamieszanie.”
Dlaczego „rzekomo”. Czytałeś książkę Rdułtowskiego, czy bazujesz tylko na tym co w necie?
Rdułtowski przytacza w książce list autorstwa Witolda Wawrzonka do dziennikarki z Lublina. Wawrzonek nie tylko przyznaje się w nim do stworzenia mistyfikacji z Obłońską, ale pisuje też jak zamierza na tym skorzystać. Czy takie materiały nie są dla Ciebie dowodem? Czego jeszcze potrzebujesz? Tu masz fragment tego listu:
„”Szanowna Pani Małgorzato,
Wracając do napoczętego tematu, do „Kuriera Polskiego” poszedł ten list, z tym że oczywiście przepisany na innej maszynie. Bo ani Elżbieta Obłońska, ani ul. Księska w Lublinie nie istnieją. A oni nawet nie raczyli sprawdzić, że numer kodowy podany jest błędnie i obłędnie, bo pod tymże znajduje się inna ulica.
Jak się domyślam, po otrzymaniu tej „bombowej” wiadomości (wraz z artykułem ze „Sztandaru Ludu”, gdzie pisali m.in. o śmierci Wolskiego) skonsultowali tę sprawę z dr. Blanią-Bolnarem i ten – czego już zupełnie nie przewidziałem – wydał w tym przedmiocie tzw. naukową opinię. Szczegóły Pani są znane…
Oczywiście Wolski żyje i cała opisana sprawa jest kompromitacją. Obraz jego holograficzny chodzi bowiem po Emilcinie, siusia, jada, dotyka ludzi i martwych przedmiotów – co każdy moze sprawdzić naocznie.
O tym, jak ta sprawa „wyszła” i od kogo – wie tylko parę zaufanych osób, w tym Pani. Oczywiście podszywanie się pod kogoś w zamiarze to paragraf któryś tam kodeksu. Nie będę szukał, wybaczy Pani i rozumie Pani, dlaczego proszę o dojmującą tajemniczość.
Będzie jeszcze tej całej sprawy tak zwany ciąg dalszy, który to też do Pani wyłącznej wiadomości przekazuję. Ponieważ tak się stało, jak się stało, tzn. ponieważ najbardziej znany w tym kraju specjalista ds. UFO wydał taką właśnie w tym przedmiocie opinię, głupotą z mojej strony byłoby odpowiednio nie wykorzystać tego faktu. Poinformowałem więc o tym Pana Kazimierza B. – znanego bajkopisarza ufologicznego – który w oparciu o podane przeze mnie fakty i dostarczone instrukcje zdementuje publicznie rzecz całą, oświadczając, w powołaniu się też na dostarczone przez mnie niezbite dowody, że to nie obraz holograficzny, lecz żywy Wolski pojawia się w Emilcinie. Dzięki temu p. Blania nastawi swój celownik na to, co pisze na temat UFO Kazimierz B. To ostatnie oznacza dla mnie, że już chyba więcej nie będę musiał sobie brudzic rąk, dementując starcze brednie pana K. Teraz wygląda mi na to, że będzie to robił za mnie ktoś inny. Zupełnie bezinteresownie.”
Dodam, że Kazimierz B. to Bzowski. Sam widzisz jak zakłamanym i podstępnym człowiekiem był Witold Wawrzonek.
Twoja diagnoza, że jeśli incydent z Obłońską jest prawdą to: „facet zwariował już doszczętnie albo koniecznie chciał zwrócić na siebie uwagę, być w centrum wydarzeń” jest mylna. Każdy psycholog Ci powie, że nie ma to nic wspólnego z szaleństwem, tylko z nikczemnością. Trudno też łączyć pisanie anonimów z chęcią bycia w centrum wydarzeń. Jak chcesz być w centrum, to piszesz pod swoim nazwiskiem, aby kojarzono cię z tym co napisałeś.
Idźmy dalej.
Twierdzisz, że „Facet sam jako hipnotyzer nie miał żadnego doświadczenia ani praktyki”. Ponownie pytam – czytałeś książkę Rdułtowskiego? Bo są w niej opinie zawodowych hipnotyzerów. Jeden z nich wprost stwierdza, że aby wprowadzić kogoś w hipnozę nie trzeba być przeszkolonym.
Dalej twierdzisz: ” Byłby to jedyny przypadek na świecie, że – nawet zakładając, że mu się to jakimś cudem udało – indukowane wspomnienia pozostałyby w głowie hipnotyzowanego do końca jego życia.”
Znowu pytam – czytałeś książkę Rdułtowskiego? Bo wspomniany hipnotyzer stwierdza, że hipoteza Rdułtowskiego jest jak najbardziej możliwa i realna. Mało tego, wyjaśnia nawet, dlaczego Jan Wolski mógł być podatny na hipnozę. Jego ojciec miał wizję Anioła, chyba na tej samej łączce.
Dlaczego zakładasz, że synowie Wolskiego wiedzieli, że za zajściem stał Wawrzonek? Wcale nie musieli wiedzieć i zapewne nie wiedzieli. A co do samej hipnozy, to Rdułtowski bardzo wyraźnie pisze, że jego zdaniem Wawrzonek nie tyle wtłoczył Wolskiemu fałszywe wspomnienia, ile zrobił to, co robiło dziesiątki hipnoterapetów, którzy pod hipnozą zadając sugestywne pytania wymuszali na hipnotyzowanym tworzenie w jego umyśle zmyślonych historii. Czujesz różnicę? Bo dla mnie jest istotna. dowodem na realność takich technik są tysiące ponoć uprowadzonych przez UFO. Poczytaj sobie o Budzie Hopkinsie. Manipulując hipnotyzowanymi sprawiał, że zaczynali wierzyć iż uprowadzili ich kosmici. A powstałe podczas hipnozy fałszywe wspomnienia już na zawsze były dla nich realne. A Wolski, co podkreśla Rdułtowski, po zdarzeniu dziesiątki razy chodził na łączkę i opowiadał ludziom o swojej przygodzie stale utrwalając te fałszywe wspomnienia.
Na koniec. Nie twierdzę że Rdułtowski ma we wszystkim rację. Ale dla mnie jego hipoteza nie ma na razie słabych stron i jako jedyna tłumaczy logicznie całość zajść w Emilcinie.
Może przeczytaj wnikliwie książkę Rdułtowskiego, bo na wiele innych postawionych tu przez Ciebie „niejasności” znajdziesz w niej jednoznaczne odpowiedzi.
To jest ciągły argument Rdułtowskiego: „Nie czytał pan mojej książki, tylko zna ją z opowieści – to nie mamy o czym dyskutować”. Tak, ze trzy lata temu kupiłem ją za circa siedem dych na portalu na A. Wybacz, że nie sypię cytatami z niej, ale wiem, co tam jest napisane.
Pytam – czy jest ślad po programie z Blanią i Wawrzonkiem? Czy historia zna inną sytuację, żeby kompletny amator zahipnotyzował tak skutecznie człowieka, że ten uwierzył w imputowane mu rzeczy i powtarzał je przez kolejną dekadę? Gdzie Wawrzonek miał się uczyć choćby podstaw hipnozy? Weź przypadek Cayce’a – on poruszał się po światach Atlantydy i innych jedynie podczas seansów, a nie na jawie. Wolski byłby tymczasem kimś, kto przejął fikcję i wdrożył do całego swojego życia. A jak wytłumaczyć widoczne na filmikach relacje syna Wolskiego i emilcińskich rolników, że widzieli ślady „zieloniaków” zaraz po tym, jak przybiegli na polanę 10 maja? To są dziury w teorii hipnozy Rdułtowskiego wielkie jak te w serze królewskim.
Dlaczego zakładam, że synowie Wolskiego musieli wiedzieć, jeśli Wawrzonek by to wszystko sfingował? A jak sobie wyobrażasz sytuację – Wawrzonek przybywa na rowerze do Emilcina, akurat zastaje Wolskiego samego w domu, cała rodzina w polu, szybko go hipnotyzuje, a potem tamci dopowiadają sobie, że widzieli te ślady i spaloną ziemię, bo tak mocno wierzą w to, co ojciec mówi? Trzeba by przyjąć, że cały Emilcin fantazjuje. Alternatywą jest teza, że wszyscy wszystko wiedzieli, tylko z różnych powodów nie ujawniali prawdy. Tylko że mówię – wtedy Wawrzonek już w 1980 roku powinien wylecieć stamtąd na kopach, bo przecież dla Wolskiego cała „akcja Emilcin” okazała się dramatem, który odebrał mu wszystko – rodzinę, dom, kasę. A nie wyleciał do samego końca.
Hipoteza Rdułtowskiego wykłada się w jeszcze jednym aspekcie. Otóż Wawrzonek finguje całą sprawę, tak? I co dzieje się dalej? Czeka dwa tygodnie, nie mając pewności, czy Wolski łyknął indukowane wspomnienia i nagle zdarza się przypadek, że znajomy, Pomorski, mówi mu o Emilcinie, bo sam gdzieś o tym usłyszał? Rozumiem, że facet zrobił to, żeby wpuścić w maliny Blanię. Na złodzieju czapka gore, czyli ja na jego miejscu nie czekałbym aż ktoś przypadkowo mi powie o zdarzeniu, bo może bym się w ogóle na to nie doczekał, tylko pod byle pretekstem zjawiłbym się tam nazajutrz po indukcji i zbadał, co się wydarzyło, ergo – czy Wolski już rozpowiada zapodane mu do świadomości brednie. Wersja, że sfingowawszy sprawę, Wawrzonek czekał na szczęśliwy łut, nie trzyma się kupy.
Śmieszy mnie ta naparzanina pomiędzy ludźmi Rdułtowskiego a Nautilusem, bo przypomina typowo polski spór dwóch fundamentalistycznych obozów. Napisałem do jednego z uczestników zdarzenia. Mam nadzieję, że niedługo dorzucę do tej sprawy ciekawą nową wiadomość.
„Wybacz, że nie sypię cytatami z niej, ale wiem, co tam jest napisane.”
Najwyraźniej jednak nie wiesz. Popełniasz takie gafy, że aż przykro.
„A jak wytłumaczyć widoczne na filmikach relacje syna Wolskiego i emilcińskich rolników, że widzieli ślady „zieloniaków” zaraz po tym, jak przybiegli na polanę 10 maja?”
Rdułtowski o tym pisze w swojej książce, którą ponoć czytałeś. Wystarczyło przejść rankiem po skaju polanki w czymś na kształt „rakiet”, tyle że o kształcie trapezów. Naprawdę uważasz, że przygotowanie kilku widocznych w mokrej ziemi dziwnych śladów, to wyczyn godny CIA? Czyli kręgi w zbożu to kosmici?
Jedziemy dalej. Piszesz: „A jak sobie wyobrażasz sytuację – Wawrzonek przybywa na rowerze do Emilcina, akurat zastaje Wolskiego samego w domu, cała rodzina w polu, szybko go hipnotyzuje, a potem tamci dopowiadają sobie, że widzieli te ślady i spaloną ziemię, bo tak mocno wierzą w to, co ojciec mówi?”
Po pierwsze, Rdułtowski dość czytelnie pisze w książce, którą ponoć czytałeś, że Wawrzonek czekał zapewne na Wolskiego jeszcze na drodze tuż przed skrętem na polankę. O tym, że Wolski tego dnia rano będzie jechał z kobyłą wiedział zapewne od syna Wolskiego. Skąd Ci się wzięło hipnotyzowanie Wolskiego w domu?
Dalej. O jakiej spalonej ziemi Ty piszesz? Czytałeś książkę Rdułtowskiego, to wiesz, że dotarł do milicjantów, którzy byli w Emilcinie. Jednoznacznie zaprzeczyli, że były jakieś ślady spalenizny na ziemi lub na drzewach. Dziwna plama na trawie powstała dużo późnej. I tu też żadnej zagadki nie musi być. Wystarczyło wylać na trawę jakiś detergent, o czym pisze Rdułtowski w książce, którą ponoć czytałeś, i już po kilku tygodniach trawa przestaje rosnąć.
Więc skąd Ci się wzięła konieczność hipnotyzowania mieszkańców Emilcina? I skąd jakiś problem z wywalaniem Wawrzonka z Emilcina?
I na koniec wisienka z logiki:
Piszesz „Hipoteza Rdułtowskiego wykłada się w jeszcze jednym aspekcie. Otóż Wawrzonek finguje całą sprawę, tak? I co dzieje się dalej? Czeka dwa tygodnie, nie mając pewności, czy Wolski łyknął indukowane wspomnienia i nagle zdarza się przypadek, że znajomy, Pomorski, mówi mu o Emilcinie, bo sam gdzieś o tym usłyszał? Rozumiem, że facet zrobił to, żeby wpuścić w maliny Blanię. Na złodzieju czapka gore, czyli ja na jego miejscu nie czekałbym aż ktoś przypadkowo mi powie o zdarzeniu, bo może bym się w ogóle na to nie doczekał.
A czy Ty Micz wiesz w ogóle skąd informacja o jakimś Pomorskim? Najwyraźniej nie. Otóż pochodzi ona z artykułu samego Witolda Wawrzonka napisanego na początku lat 90. do magazyny „UFO”. Tak więc sam chyba rozumiesz, że trudno traktować ją jako fakt i dowód czegokolwiek. Jeśli za zajściem faktycznie stoi Wawrzonek, to jakoś musiał umotywować w artykule skąd dowiedział sie o Emilcinie.
I tyle. I kto tu się wykłada?
W książce Rdułtowskiego, którą czytałeś, jest cytowana obszerna wymiana listów między Wawrzonkiem i Blanią. W jednym z nich, już po zdarzeniu w Emilcinie, Wawrzonek pyta Blanię, na jakim etapie jest sprawa emisji programu tv w którym wziął udział. Blania odpisuje mu, że taśma z programem uległa zniszczeniu. Czy to dla Ciebie wystarczający dowód, że taki program miał miejsce? A co w nim było, to dokładnie opisał Blania w swojej książce, tyle, że bez podania iż hipnotyzowanym był Wawrzonek. Co też jest znamienne, bo w prywatnej korespondencji do której dotarł Rdułtowski jakoś tego nie przemilczeli Blania i Wawrzonek.
Na koniec mam do Ciebie pytanie. Czy artykuł sprzed kilkunastu miesięcy pt. „Koniec Emilcina” jest twojego autorstwa? Bo czytając go i to co piszesz teraz można mieć wątpliwości.
Wielka, uprzejma prośba o pozbycie się sztubackiej maniery dyskutowania („którą podobno pan czytał”) i zaniechania używania zwrotów retorycznych na poziomie komentarzy na Onecie. Nie trzeba być filozofem, żeby spostrzec, że napisałem też tekst Koniec Emilcina. To, że napisałem teraz kolejny artykuł jest wyłącznie dowodem na to, że nie jestem betonem, lecz człowiekiem poszukującym prawdy. Wersja, w której Wawrzonek dopada Wolskiego w lasku, hipnotyzuje go tam, a potem biega z detergentem po polanie, a w kieszeni ma odlewy stópek, które odciska na błocie, następnie zwiewa i pojawia się dopiero po dwóch tygodniach – OK, proszę w to wierzyć. Tak samo jak w to, że w TVP realizowany jest sensacyjny program telewizyjny, a następnie kopia „ulega zniszczeniu” i dziś nie ma śladu po nagraniu. Pomorski nie tylko pojawia się w zeznaniach Wawrzonka – tak samo nazywa się człowiek, który mieszkał w Emilcinie. Mniemam, że to on mógł być źródłem informacji. Na tym etapie właściwie wszystko sobie powiedzieliśmy, więc polecam odpocząć.
Wawrzonek raczej by imputował Wolskiemu klasyczny obraz spodka.
Manipulował to Bartosz Rdułtowski ale owa manipulacja wyszła po kilku miesiącach. Helena Wawrzonek na którą tak się powoływał powiedziała że przyznała mu o owej hipnozie z …grzeczności podobnie z tzw wcześniejszą znajomością z Wolskimi a on co porwał te rewelacje i nawet nie starał się już ich zweryfikować. Ojciec i Blania lub każdy oddzielnie weryfikowali uzyskane informacje Bartosz Rdułtowski porwał to co uzyskał i wstawił do swojej książki, w której dziękując nam dopuścił się na Was manipulacji. A co do Henryka Pomorskiego to bynajmniej nie jest to postać wymyślona przez mojego ojca, kolejny absurd. Zapraszam do obejrzenia filmu. Rdułtowski nie dysponował i nie dysponuje nagraniem głosowym które by potwierdzało jego nazwijmy to hipnotezę. Starsze osoby często są wykorzystywane przez nieuczciwe podmioty najczęściej chodzi o garnki, pościele inni się podają za wnuczka, Rdułtowski się podał za wielbiciela Ojca wyobraźcie sobie że ktoś podpisał umowę na przesył prądu
jakaś starsza osoba bo zaufała nieuczciwemu agentowi i ze zdziwieniem stwierdziła że zmieniła operatora to właśnie podobne było zdziwienie jak się dowiedziała o rzekomej hipnozie w książce Rdułtowskiego. Rdułtowski nie mnie zrobił w konia bo ja o Emilcinie już wiedziałem przed wami i nawet gdyby Blania nie przyjechał na list Ojca ja bym o tym wiedział. Posłuchajcie co mówi Helena Wawrzonek którą Bartosz Rdułtowski przedstawił jako koronnego świadka teorii hipnozy. https://www.youtube.com/watch?v=G7wNLbeQ2gk
I ja i Matka kierowaliśmy się przede wszystkim chęcią pomocy człowiekowi udostępniając mu listy zdjęcia itp w napisaniu przez niego książki. Nie wiedzieliśmy że książka którą wyda wprowadzi w błąd wiele osób i Wikipedie. Starsze osoby nie mają zwykle przyjemności pokazywać się w internecie ale chyba część z Was chciała usłyszeć jak było naprawdę. Być może za jakiś czas pojawi się pełna wersja filmu Powrót do Emilcina. Postanowiłem też od siebie opowiedzieć Wam co pamiętam z tamtego okresu, powinno też się ukazać niedługo nagranie z Emilcina z 10 maja 2018.
Ja zdarzenie w Emilcinie traktuję jako autentyczne moja matka też
Pozdrawiam Adam Wawrzonek
Do Grzyb i zwolenników teorii hipnozy
Pojawiła się też teoria niektórych zwolenników teorii hipnozy iż Henryk Pomorski (osoba od której Ojciec dowiedział się o dziwnym zdarzeniu w okolicach Opola Lubelskiego) że Nie istniał że Henryk Pomorski to osoba wymyślona przez mojego Ojca, jako pretekst żeby pojechał do Emilcina po rzekomej hipnozie na Janie Wolskim. Jest to rozpatrywane z równą powagą jak owa hipnoteza że tak powiem. Oto link do wywiadu który przeprowadza Henryk Pomorski
https://www.youtube.com/watch?v=7x89PYIwHDw
Panie Adamie, a napisałby pan kilka zdań, co sam uważa o tym przypadku? W sensie, co mogło się tam naprawdę wydarzyć?
Ja o tym dużo słyszałem szczególnie lata temu, po tym jak tata jako pierwszy przeprowadził wywiad z Janem Wolskim zaczął chodzić bardzo często z aparatem fotograficznym, żałował że jego to nie spotkało mówił że uzyskał by wtedy dużo więcej informacji gdyby to on był na miejscu Wolskiego tak więc po incydencie – moim zdaniem tym wszystkim co jest opisane przez Ojca i Blanię tata zaczął często chodzić z aparatem fotograficznym, rozważał na głos przy mnie o tych istotach to co mówiłem wcześniej potwierdza się, w jednym z artykułów w kamenie można znaleźć ten artykuł na stronie nautilus Powrót do Emilcina film z udziałem Witolda Wawrzonka pełna wersja pod moim postem w odpowiedzi można znaleźć link do kameny Ufo z wody (mówiłem o tym wcześniej) tam tata opisuje że owe istoty miały błonę między palcami, że porozumiewały się bardzo szybko a ich mowa przypominała miauczenie kota to w innych fragmentach odgłos gawronów, że poruszały się płynnymi skokami, że w pojeździe było coś w rodzaju krzeseł , na filmie również podaje wiele szczegółów wcześniej nieznanych jak np to że owe dwie istoty najpierw szły wzdłuż drogi a dopiero później rozdzieliły się po jej obu stronach.
Ale prawdą jest, że ojciec znał wcześniej Jana Wolskiego?
A propos hipnozy, Wiki sugeruje (na podstawie wydanej u nas w 1975 roku książki Lewisa Wolberga), że samo wprowadzenie w hipnozę nie wymaga wielkiego treningu i może się odbyć przez amatorów. Nie że przez każdego, ale często przez ludzi, których byśmy o to nie podejrzewali. Natomiast nigdzie nie jest powiedziane, że poza obszarem działania hipnotyzera indukowane wspomnienia mogłyby się utrzymać. Teza, że Witold Wawrzonek indukował Wolskiemu fałszywe wspomnienia, które następnie utrzymały się w umyśle rolnika przez lata, to dla mnie SF.
No pewnie że SF, ojciec nie był nigdy hipnotyzerem, nie wiem czy wymaga treningu czy nie tak samo nie wierzę w to że ojciec był zahipnotyzowany, jeszcze miałby się mścić za coś pewnie w czym kompletnie nie uczestniczył. Niech ktoś pojedzie na jakąś polanę i kogoś zahipnotyzuje dobrze niech weźmie fachowe książki i kogoś zahipnotyzuje wątpię w skuteczność nie tylko kwestia utrzymywania się ale sama hipnoza to abstrakcja Stefański by nie potrafił i inni też nie żaden a ojciec nie był hipnotyzerem
https://www.youtube.com/watch?v=h5pc5WYA62Q
Panie Adamie, ale mógłby pan potwierdzić, czy ojciec przed 10.05.1978 znał Jana Wolskiego i bywał w Emilcinie? To w sumie ważny element układanki, a z wcześniejszych postów nie jest to dla mnie w pełni jasne.
Nie znał, zresztą mówiłem w niektórych postach że słowo Wolski po raz pierwszy po owym pamiętnym wieczorze już usłyszałem a wieczór ten to najprawdopodobniej 25 maja 1978 r dokładnie pamiętam że nazwisko Wolski po raz pierwszy usłyszałem po powrocie ojca rowerem z Emilcina, przedtem nigdy tego nazwiska na pewno nie słyszałem, jako wówczas dziecko nie znałem zbytnio dat ale pamiętam że wybierał się tam a jak wrócił to nazwisko Wolski było przez tatę co rusz wymawiane a przed owym wieczorem nigdy.
Pierwsze nagranie z Janem Wolskim było najprawdopodobniej (prawie na pewno) 26 maja 1978 r Owy wieczór był prawie na pewno 25 maja 1978 r Ojciec nie wiedział gdzie jest wieś w której to się wydarzyło, rozmawiał o tym z kilkorgiem ludźmi, być może ktoś już wtedy powiedział słowo Emilcin jako jedną z możliwych wiosek ale raczej to słowo; Emilcin usłyszałem następnego dnia po powrocie taty, mówił że to mała wieś i bardzo trudno tam trafić ( nie wyrażał się jakoby miał znać tą miejscowość i kiedykolwiek tam bywać). Usłyszałem bezpośrednio po powrocie z Emilcina. Ojciec był człowiekiem czynu rzekome zahipnotyzowanie przez ojca Wolskiego jest wykluczone ale rozważając ten absurd trzeba dodać do niego kolejny minus że od 10 maja 1978 do 26 maja 1978 minęło ponad dwa tygodnie, to kompletnie nie w stylu taty byłoby tyle czekać. Byłby tam na drugi dzień gdyby rzeczywiście zahipnotyzował Jana Wolskiego był po ponad dwóch tygodniach bo po ponad dwóch tygodniach się dowiedział o ludziach-żabach, dziwnych istotach, o tym była najpierw mowa nie o Ufo o tym że tam było Ufo tata doszedł jako pierwszy do wniosku ( nie Zbigniew Bolnar Blania) po rozmowie z Janem Wolskim.
No to jest to, o czym też pisałem. O ile trudno mi uwierzyć w lądowanie kosmicznego autobusu na emilcińskich błotach, to jeszcze bardziej odpalona wydaje mi się teoria Rdułtowskiego. Mam takie wrażenie, że prawda jest gdzieś pośrodku, ale podobnie jak w przypadku Roswell po prostu nie wiem, co o tym myśleć 🙂
Tak tylko Panie Micz przeczytałem Koniec Emilcina i pomimo Pana fachowej wiedzy z rozpędu jak mniemam napisał pan że Witold Wawrzonek nie poznał smaku ani prawdziwej sławy ani prawdziwych pieniędzy, nie wiem jak było ze sławą ale zaręczam panu że pieniędzy to miał nieraz tyle że niejeden o takich mógł tylko marzyć,
No i jeszcze istotna informacja dla tych którzy czytali post Bartosza Rdułtowskiego w którym pisał że gdy ja dowiedziałem się od niego o tym że Witold Wawrzonek został zahipnotyzowany przez Lecha Emfazego Stefańskiego to ze mu zabroniłem o tym mówić. Szanowni Państwo to jest świadome okłamywanie internautów. Bo po pierwsze nie uwierzyłem w tą sytuację o której pisał, ale mniejsza w to co uwierzyłem nic mu nie zabraniałem. Okłamał was, jeśli nie mam racji to niech doda na youtube, nagranie głosowe z mojej z nim rozmowy telefonicznej że mu to zabraniałem . Albo list w którym mu tego zakazuję. Wymyślił to na swój użytek, nie ma tego i nigdy nie miał. Ten jego post znajdował się chyba na jego blogu, powinien was za to przeprosić tych z was którzy czytając ten wpis uważali że jest prawdziwy.
Znalazłem jego wypowiedź: Po eksperymencie Witold Wawrzonek był wściekły. Gdy w 2013 roku syn Witolda Wawrzonka – Adam Wawrzonek – dowiedział się ode mnie, że wiem o tym zdarzeniu, usiłował zabronić mi o tym pisać, tłumacząc, że była to największa ujma na honorze jego ojca. Witold Wawrzonek poczuł się tym eksperymentem upokorzony i znienawidził Blanię.
http://ufo-fan.blogspot.com/2016/04/ufo-prawda-i-mistyfikacja.html
To, że UFO w Emilcinie to bajka wiedziałem na wiele lat przed ukazanie się książki B.Rdułtowskiego. Pojazd o takim prymitywnym wyglądzie nie ma właściwości aerodynamicznych aby móc latać nie tyle w atmosferze co w całej przestrzeni kosmicznej. Napęd stanowią wirki ale czym napędzane? Wiatrem? Nie róbmy śmiechu.Wolski opisywał, że w środku pojazdu nie było prawie nic.Prawa fizyki są w całym Kosmosie takie same, dlatego my jak i Obcy z tych samych powodów tj. przez ograniczenia fizyczne nie możemy odwiedzać się wzajemnie.
Dziwne są natomiast dwie rzeczy:
1.Przepytywanie Wolskiego przez Kietlińskiego i Blanię o znajomość z Wawrzonkiem ma miejsce (wg Blani) 10 czerwca 1978. A Wolski w ogóle nie pamięta Wawrzonka choć ten jako pierwszy przybył do Emilcina i do 10 czerwca był tam co najmniej kilka razy. A Wolski nie pamięta osoby Wawrzonka. Czyżby zmowa w relacji Wawrzonek – Wolski a może sugestia posthipnotyczna zadziałała?
2. Pani Helena Warzonek w rozmowie z Nautilusem (film na YT z 2017) twierdzi, że została zmanipulowana przez B.Rdułtowskiego i wypiera się tego co zrelacjonowała w formie wywiadu na piśmie udzielonego autorowi? Czyżby Nautilus zapłacił jej za zmianę wersji? Jeśli p. Helena twierdzi, że ją podstępnie wrobiono to dlaczego nie wytoczyła jeszcze procesu autorowi książki?
Co do ostatniego – wyobrażasz sobie, żeby około 70-letnia kobieta leciała do sądu procesować się z jakimś facetem? Ona nie wie pewnie jak się zakłada sprawę cywilną czy karną, no a poza tym musi mieć adres Rdułtowskiego, a bez zatrudnienia detektywa mogłoby to być trudne do uzyskania.
Parę miesięcy temu ukazała się książka „Emilcin 1978” autorstwa Krzysztofa Drozda. Ani to ufolog, ani regularny badacz, ani poszukiwacz sensacji, ale też nie analityk. Ciężko się z tej książki dowiedzieć czegokolwiek, bo gdy przychodzi do wyjaśnienia tajników rzekomej hipnozy Jana Wolskiego dokonanej przez Witolda Wawrzonka, pada coś w stylu „Każdy może sobie myśleć o tym, co chce”. Pewne jest tylko jedno – autor czytał Tunguskę 🙂
Zajrzawszy niedawno na Tunguskę, zobaczyłem ten krótki wpis poświęcony mojej książce. Zastanawiałem się, czy powinienem zabierać głos, ale wreszcie zdecydowałem, że tak. Przede wszystkim dlatego, że – jak uważam – ten wpis przedstawia w fałszywym świetle moją pracę.
Zacznę od tego, że uważam za szczególnie nieprawdziwe i niesprawiedliwe stwierdzenie, że „ciężko się z tej książki dowiedzieć czegokolwiek”. Uważam, że jest wprost przeciwnie – dowiedzieć się z niej można bardzo wiele o sprawach, którym jest poświęcona. We wstępie stwierdziłem, że „chciałem napisać książkę, która uzupełniałaby Tajne operacje… o te nieco poboczne historie i przedstawiała fakty, tak jak rzeczywiście wyglądały. Sądzę, że w ten sposób powstanie pełniejszy obraz emilcińskiej historii”. Nie jest więc mój Emilcin 1978. W poszukiwaniu prawdy napisany po to, żeby bronić lub atakować Bartosza Rdułtowskiego za hipotezę przedstawioną w jego Tajnych operacjach… Poświęciłem książkę kilku aspektom związanym z historią Jana Wolskiego, które nie znalazły się w innych opracowaniach, zostały potraktowane marginalnie lub doczekały się powszechnie znanych, ale całkowicie nieprawdziwych przedstawień.
Uważam, że na ile było to możliwe, przedstawiłem rzetelną historię tzw. „kamienia z Emilcina”, uzupełniłem znane już częściowo informacje związane z hipotezą „żartu lotników” wskazując przy tym na pominięcie w badaniach Blani lotnisk w Radawcu i Dęblinie (Ułężu), ukazałem prawdziwą historię śmierci Edwarda Wolskiego, a także uporządkowałem historię powstania „pomnika UFO” w Emilcinie i wskazałem na silne poszlaki wskazujące na pochodzenie rodziny Wawrzonków z okolic Emilcina, co może potwierdzać informacje o znajomości Witka Wawrzonka z rodziną Wolskich przed zdarzeniem z 10 maja 1978 roku.
Sądzę, że nie można zarzucić mi nierzetelności w przedstawieniu faktów związanych z tymi sprawami, a zatem wiele można się na ten temat z mojej książki dowiedzieć. Przykładem choćby sprawa, o której na tym blogu pisze Pan Adam Wawrzonek we wpisie z dnia 18.05.2018 r.: „Pojawiła się też teoria niektórych zwolenników teorii hipnozy iż Henryk Pomorski (osoba od której Ojciec dowiedział się o dziwnym zdarzeniu w okolicach Opola Lubelskiego) że Nie istniał że Henryk Pomorski to osoba wymyślona przez mojego Ojca, jako pretekst żeby pojechał do Emilcina po rzekomej hipnozie na Janie Wolskim. Jest to rozpatrywane z równą powagą jak owa hipnoteza że tak powiem. Oto link do wywiadu który przeprowadza Henryk Pomorski”. Dość obszernie wyjaśniam w książce (s. 284 i następne), że było dwóch panów Pomorskich, z których jeden, Henryk, nie miał nic wspólnego z dostarczeniem informacji o zdarzeniu Witkowi Wawrzonkowi, a jedynie w lipcu 1978 r. nagrał relację Jana Wolskiego. Źródłem informacji o „ludziach-żabach” miał być Tadeusz Pomorski, który z Henrykiem, poza przypadkową zbieżnością nazwisk, nie miał nic wspólnego. Niestety, prawda nie broni się sama i wersja nieprawdziwa wciąż krąży, rozpowszechniana (jak widać) m.in. przez Pana Adama Wawrzonka.
Hipoteza Bartosza Rdułtowskiego jest jedynie hipotezą i wątpię byśmy mieli kiedykolwiek poznać twarde dowody, które ją potwierdzą lub obalą. Do mnie ona przemawia i daję temu wyraz w swojej książce (Czy Jan Wolski fizycznie zetknął się z Obcymi i ich statkiem? s. 320 i n.). Swoim różnym wątpliwościom na temat zdarzenia w Emilcinie daję wyraz przede wszystkim w rozdziale Kto mówi prawdę? (s. 273 i n.). Trudno mi za dowody uznawać wspomnienia niespełna 6-letniego wówczas chłopca, który rzekomo pamięta, co jego ojciec mówił, jakie nazwiska i miejscowości wymieniał 40 lat temu. Niekonsekwencje w tych „wspomnieniach” również pokazuję w książce.
Co do analiz – oprócz rozdziału Kto mówi prawdę? polecam również inny – W poszukiwaniu zmian „obiektywnej rzeczywistości” (s. 119 i n.), w którym pokazałem i przeanalizowałem rzeczywistą wartość śladów, które podobno stwierdzono na polanie w Emilcinie. Nie mam swojej analizie nic do zarzucenia, ale chętnie poznam zdania odmienne. Chciałbym jedynie, by były one rzeczowe i wsparte argumentami, a nie oparte na emocjach.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. „Ani to ufolog, ani regularny badacz, ani poszukiwacz sensacji, ale też nie analityk” – napisano o mnie powyżej. Nie wiem, co to za argumentacja. Śmiem sądzić, że wiem na temat Emilcina więcej niż większość tych, którzy się o tym zdarzeniu wypowiadają i tą wiedzą chciałem się podzielić pisząc swoją książkę. Na pewno nie jestem poszukiwaczem sensacji, o analizowaniu dowodów już się wypowiedziałem, a czy jestem „ufologiem”? Samo zdefiniowanie tego pojęcia już stwarza problemy. Przyjmując jednak, że ufologia to „zajęcie polegające na badaniu szeroko rozumianego zjawiska UFO”, pewnie ufologiem obecnie nie jestem, choć za takiego uznawano mnie w latach 80-tych i 90-tych ub. stulecia. Cóż, Wikipedia wśród polskich ufologów wymienia jedynie Roberta Bernatowicza, Roberta K. Leśniakieiwcza, Arnolda Mostowicza, Jana Pająka, Emmę Popik, Igora Witkowskiego, Janusza Zagórskiego i Lucjana Znicza. Znajduję się zatem w całkiem dobrym towarzystwie nieobecnych :).
Krzysztof Drozd
Panie Krzysztofie, w skrócie opiszę swój punkt widzenia na tę sprawę i to, z czym się nie zgadzam w pańskiej książce. Kupiłem ją, stoi sobie na półce, i cieszę się, że poświęcił pan moim wypowiedziom całe półtorej strony.
Zaczęło się od książki Bartosza Rdułtowskiego, która kilka lat temu zmieniła moje spojrzenie na Emilcin. Wydawało mi się wtedy, że sprawa jest zamknięta i wyjaśniona. Potem jednak zacząłem się zastanawiać nad przypadkiem permanentnej hipnozy i stwierdziłem, że historia nie zna innego podobnego przypadku. Zacząłem więc rozbierać na czynniki pierwsze hipotezę Rdułtowskiego, co doprowadziło do wpisu „Emilcińskie wątpliwości”.
Dziwię się zdziwieniu Rdułtowskiego i pana „po co Wawrzonek wezwał Blanię, skoro sam mógł rozpracować przypadek” albo „skoro Wawrzonek był wcześniej w Emilcinie, to znaczy, że sfałszował sprawę”. Wszyscy wyrażający takie wątpliwości nie rozumieją najwyraźniej, że w czasach sprzed globalnej wioski informacje o mnóstwie zdarzeń w ogóle się nie rozchodziły, bo nie trafiły do powszechnej tuby. Przecież gdyby nie Blania, to nikt by nie wiedział o Emilcinie – Wawrzonek musiał go wezwać, licząc być może, że przy okazji też zdobędzie posłuch. Natomiast gdyby nie był powiązany z tym rejonem, nie natrafiłby na historię Wolskiego. Być może zrobiłby to kto inny, ale tego nie wiemy. Tak samo argument „Blania zwątpił pod koniec życia w UFO” jest słaby, bo po prostu eksplorował temat, niczego więcej nie znalazł, więc co miał robić? Przestał się tym zajmować, wydarzenie przykryła patyna czasu, więc zajął się innymi sprawami. To wszystko blednie oczywiście przy hipotezie, że zajmujący się amatorsko elektroniką człowiek zahipnotyzował permanentnie staruszka wydaje mi się skrajnie komiczna. Dodam jeszcze, że fraternizowanie się w książce z Wawrzonkiem, którego przedstawia pan w negatywnym świetle, i pisanie o nim per „Witek” uważam za mocno nie na miejscu.
Historia kamienia faktycznie jest ciekawie opisana w pańskiej książce. Skoro jednak przyjąć, że kamień istniał i powodował pewne anomalie, to dlaczego tak mocno odżegnywać się od teorii, że mogło być tam coś więcej? Podczas wizyty w Emilcinie spotkałem Wiesława Złotuchę, którego udało mi się namówić na przejażdżkę na miejsce akcji, gdzie pokazał mi wszystkie kluczowe miejsca, także to, skąd miano wykopać kamień. Potem pokazał mi swoją dłoń, tak ze cztery razy większą od normalnej. Czyli co, mam przyjąć, że odstawiał cyrk na zamówienie albo szukał sławy? Nie, ten człowiek opowiadał to, co widział, albo przynajmniej wydawało mu się, że widział. I jeszcze jedno – gdyby było tak, że Wawrzonek zahipnotyzował Wolskiego, czym de facto spowodował wielkie problemy tego zacnego rolnika, to w latach dziewięćdziesiątych, już po śmierci Jana, wyleciałby na kopach z Emilcina, a tymczasem w dokumencie TVP widać, jak przyjaźnie rozmawia sobie i pije mleko z jednym z synów Wolskiego.
Jak mawiał Mulder, prawda gdzieś tam jest. Gdzieś pomiędzy komediancką teorią hipnozy a opowieścią o lądującym białym autobusie.
Cóż, tym razem wyjdzie pewnie więcej niż półtorej strony, ale kilka spraw wymaga wyjaśnienia. Przede wszystkim sprawa hipnozy, a ściśle mówiąc realności hipotezy Bartosza Rdułtowskiego. Jej przeciwnicy (nie znający się na niej przeważnie) używają „argumentów” w rodzaju: „bzdura”, „idiotyzm”, czy „zacząłem się zastanawiać nad przypadkiem permanentnej hipnozy i stwierdziłem, że historia nie zna innego podobnego przypadku”. Czemu nikt nie bierze pod uwagę opinii osób, które hipnozą się parają?
Michał Ciesielski, zawodowy hipnoterapeuta, w odpowiedzi na pytanie: Czy wyjaśnienie emilcińskich zdarzeń (relacji Jana Wolskiego) za pomocą hipotezy o fałszywych wspomnieniach wywołanych u niego podczas hipnozy lub po podaniu środków halucynogennych jest pozbawione podstaw naukowych? odpowiedział: Wyjaśnienie emilcińskich zdarzeń za pomocą hipotezy o fałszywych wspomnieniach w żadnym wypadku nie jest pozbawione podstaw naukowych. Zarówno instytucje badawcze, jak i osoby prywatne wielokrotnie potwierdzały możliwość uzyskania tego typu efektu. [Bartosz Rdułtowski, Tajne operacje. PRL i UFO, s. 710-11]
Adam Paszczyk, psycholog, autor e-booka „Autohipnoza w praktyce – droga do celu”, twórca najpopularniejszego bloga o hipnozie, certyfikowany konsultant narzędzi psychometrycznych, na portalu e-hipnoza.pl na temat długotrwałości działania sugestii post-hipnotycznej napisał: Nie ma jednak obiektywnego miernika, który stwierdzałby długość działania sugestii. Np. osoba hipnotyzera jest dużym autorytetem i bliska jego obecność wywołuje dodatkową presję by sugestia działała, i może ona trwać z równie dużą nieprzerywalną siłą. Możemy też mieć przypadek, gdzie wprowadzona sugestia nie spotka się w przyszłości z żadnym czynnikiem osłabiającym ją i będzie trwać na wieki wieków, aż pamięć o niej nie zginie. [https://www.e-hipnoza.pl/sugestia-post-hipnotyczna/]
Pisze Pan tak: „po co Wawrzonek wezwał Blanię, skoro sam mógł rozpracować przypadek” Wszyscy wyrażający takie wątpliwości nie rozumieją najwyraźniej, że w czasach sprzed globalnej wioski informacje o mnóstwie zdarzeń w ogóle się nie rozchodziły, bo nie trafiły do powszechnej tuby. Przecież gdyby nie Blania, to nikt by nie wiedział o Emilcinie – Wawrzonek musiał go wezwać, licząc być może, że przy okazji też zdobędzie posłuch.”
Ależ znam uwarunkowania tamtych czasów znakomicie. Kiedy wydarzyła się emilcińska historia byłem już dorosłym człowiekiem. Sam napisałem w swojej książce: Jeśli Wawrzonek nie miał rodziny w okolicach Emilcina (choć są pewne przesłanki wskazujące, że być może miał – zobacz rozdział Wawrzonkowie), to w jaki sposób w epoce, gdy telefon stacjonarny był luksusem, telefony komórkowe funkcjonowały (przynajmniej w PRL) jedynie na kartach powieści s.f., a Internet nawet tam nie istniał, wiadomość o spotkaniu Jana Wolskiego z czterema zielonymi istotami dotarła do mieszkańca skromnego domu na skraju Lublina?W latach 70. ubiegłego wieku, jeśli ktoś widział UFO, to pisał o tym do prasy, kontaktował się z radiem lub telewizją, ewentualnie wysyłał list do wydawnictwa, które publikowało tytuły związane z takim zjawiskiem. Dlaczego taka wiadomość miałaby trafić do nikomu nieznanego człowieka zajmującego się naprawą telewizorów? Jeśli Witek Wawrzonek był sprawcą mistyfikacji w Emilcinie i w związku z tym musiał zapewnić sobie, że informacją będzie mógł podzielić się ze Zbigniewem Blanią i w tym celu posłużył się nazwiskami Pomorskiego i Kołodzieja, jak mną w przypadku listu nieistniejącej Elżbiety Obłońskiej. Sprawca mistyfikacji nie mógł się zdać na przypadek – „zmontować” całej historii, a potem czekać w niepewności, czy ujrzy ona światło dzienne, czy też nie. Musiał mieć pewność i dlatego „odkrył” Emilcin. [Emilcin 1978. W poszukiwaniu prawdy, s. 286-287]
Wawrzonek nie musiał wzywać Blani licząc na to, że przy okazji sam zdobędzie posłuch. Przeciwnie, zdobył uznanie w środowisku ufologicznym oraz zaczął pisać i publikować artykuły poświęcone UFO i innej tematyce po incydencie emilcińskim, ale bez najmniejszej pomocy w tym zakresie ze strony Blani. Sam się przebił do prasy i sam zbudował swoją pozycję w środowisku, w którym zresztą Blania nie był postacią cieszącą się uznaniem. W przeciwieństwie do Wawrzonka, którego raczej ceniono, Blanię uważano za zarozumiałego i aroganckiego popularyzatora, który oprócz Emilcina nic na niwie ufologicznej nie zdziałał.
Nie widzi Pan niczego dziwnego w znajomości Wawrzonka i Wolskich przed 10 maja 1978 roku, a przede wszystkim w ukrywaniu tego pisząc: „skoro Wawrzonek był wcześniej w Emilcinie, to znaczy, że sfałszował sprawę”. Czy nie byłby to zadziwiający zbieg okoliczności, że akurat na terenie, z którym wiązały Wawrzonka więzi rodzinne i akurat jego znajomy przeżywa tak spektakularną przygodę z UFO? A przede wszystkim, jeśli Wawrzonek w Emilcinie bywał i – być może – był znajomym Wolskich, dlaczego ten fakt ukrywał? Dlaczego rozpowszechniał historię o poszukiwaniach miejsca zdarzenia w Chodlu i Opolu Lubelskim, ustaleniach czynionych w knajpie przy piwie? Dlaczego Jan Wolski tak starannie ukrywa znajomość utrzymując, że nie pamięta Wawrzonka, który trzy tygodnie wcześniej był pierwszym badaczem utrwalającym jego opowieść na taśmie magnetofonowej, a równocześnie znakomicie pamięta samo zdarzenie, które miało miejsce 5 tygodni wcześniej? Czy to nie jest dziwne? [obszernie omawiam to w swojej książce na stronach 278-284]
Co do kamienia, pisze Pan: „Skoro jednak przyjąć, że kamień istniał i powodował pewne anomalie, to dlaczego tak mocno odżegnywać się od teorii, że mogło być tam coś więcej?” Naprawdę wciąż poddaje Pan w wątpliwość istnienie kamienia? Był w Emilcinie i trafił do prof. Mazurczaka na fermę „Goździe” SGGW w Warszawie, na co – wydaje się – przytaczam w swojej książce mnóstwo dowodów. Jednak z faktu, że kamień istniał nie wynika, że miał on jakiekolwiek nadzwyczajne właściwości. Bardzo obszernie napisałem o tym wszystkim w książce i nie będę się powtarzał. Kamień, choć istniał, nikogo nie uleczył, ani nikogo nie zabił. Andrzej Gogół twierdzi, że Wiesław Złotucha nie brał udziału w wydobywaniu kamienia, więc jego opowieść jest niewiarygodna i trudno doprawdy przyjąć, że choroba jego dłoni ujawniła się 30 lat po tym, jak dotknął kamienia. Przypomnę, że głaz wydobyto spod powierzchni gruntu w 1980 roku, a zabrano go z Emilcina 24 marca 1983 roku. Rozmawiał Pan z Wiesławem Złotuchą chyba w 2014 roku, zatem trudno się dopatrzeć związku przyczynowo – skutkowego. Dlaczego miałby opowiadać nieprawdę? A skąd można to wiedzieć? Na filmie z 2019 roku zamieszczonym na portalu fundacji Nautilus[https://www.youtube.com/watch?time_continue=618&v=y2TjgDN1BDk], jakiś mieszkaniec Emilcina opowiada, że był 10 maja 1978 roku na polanie, gdzie Jan Wolski spotkał UFO i widział smar, który kapał z tego pojazdu na trawę! Czy należy wierzyć w tę opowieść? Z upływem lat świadkowie się mnożą i „faktów” przybywa.
Dalej: „gdyby było tak, że Wawrzonek zahipnotyzował Wolskiego, czym de facto spowodował wielkie problemy tego zacnego rolnika, to w latach dziewięćdziesiątych, już po śmierci Jana, wyleciałby na kopach z Emilcina, a tymczasem w dokumencie TVP widać, jak przyjaźnie rozmawia sobie i pije mleko z jednym z synów Wolskiego.” A niby dlaczego synowie Jana Wolskiego mieliby „na kopach” pogonić Wawrzonka z Emilcina? Czy znali go wcześniej, czy też nie, po 1978 roku znajomość ta rozkwitła i z Józefem (którego widać na filmie) pijali nie tylko mleko. Przede wszystkim jednak – o jakich to wielkich problemach Jana Wolskiego mówimy? Nie uważam, żeby zdarzenie z 10 maja 1978 roku było przyczyną jakichkolwiek jego problemów. Chyba nie wierzy Pan, że to przez spotkanie z tajemniczymi istotami spłonął dom Wolskich, zmarła żona Jana Wolskiego, a „diabelski kamień” zabił mu syna?
No i sprawa ostatnia, ale dla mnie bardzo istotna. Napisał Pan: „fraternizowanie się w książce z Wawrzonkiem, którego przedstawia pan w negatywnym świetle, i pisanie o nim per „Witek” uważam za mocno nie na miejscu”. Po pierwsze, byliśmy z Witkiem Wawrzonkiem dobrymi znajomymi, można powiedzieć – kolegami. Zawsze mówiłem do niego „Witek” i nie widzę powodów, żebym teraz miał o nim pisać „pan Witold”. Po drugie – nie uważam, żebym przedstawiał go w swojej książce w negatywnym świetle.
Napisałem we wstępie do swojej książki: Pisząc tę książkę chciałem przede wszystkim właśnie ich dostarczyć. Na pewno nie jest to książka skierowana przeciwko komukolwiek, a już na pewno nie przeciw Witkowi Wawrzonkowi. Jednak: Amicus Plato, sed magis amica veritas. Kiedy dzisiaj myślę o Witku Wawrzonku, to najkrótszym i najlepiej opisującym ich określeniem, wydaje mi się trudno przetłumaczalne pojęcie trickster – określające osobę będącą uosobieniem ambiwalencji, postać nieprzewidywalną i złożoną, która lawiruje na granicy dobra i zła, destrukcji i tworzenia. Trickster często naprawia szkody, które wcześniej sam wywołał. Jest zręcznym manipulatorem, który gładko posługuje się słowem, a że ma swoiste poczucie moralności, kłamstwo i oszustwo nie sprawiają mu problemu. Przy tym wszystkim, przynajmniej we mnie, budzi pozytywne uczucia i raczej gotów się jestem uśmiechnąć patrząc na jego wyczyny, niż ganić je z całą surowością. Wbrew opiniom uznającym Witka Wawrzonka za prostaczka niezdolnego do zaplanowania i zrealizowania pewnych działań, niż spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że Witold Wawrzonek był – jak każdy – człowiekiem skomplikowanym, a nie ideałem bez skazy. [s. 14] W wielu miejscach książki pisałem o Witku Wawrzonku jako o człowieku inteligentnym, bystrym, posiadającym szeroki zakres wiedzy, interesującym się wieloma zagadnieniami, zaradnym i umiejącym radzić sobie w życiu. A że miał wady? Miał! Każdy je ma, ale z tego powodu, że one również są widoczne w książce, nie wynika, że przedstawiłem go w negatywnym świetle. Gorzej odbieram go z tekstów pewnego dziennika pokładowego, skąd wyziera postać prostaczka, chłopka-roztropka, który na niczym się nie znał, był prostolinijnym człowiekiem, którego jedyną zasługą było to, że 26 maja 1978 roku pojechał do Emilcina, a później wysłał list do Blani. Ten obraz jest bez wątpienia fałszywy.
Krzysztof Drozd