W roku 1961 Stanley Milgram przeprowadził eksperyment z dziedziny psychologii, który rzucił światło na to, jak zwykli ludzie mogli wykazywać ślepe posłuszeństwo.
Milgram (1933-1984), profesor Uniwersytetu Yale, pierwsze próby przeprowadzał ze studentami, natomiast później dawał ogłoszenia do lokalnej prasy w celu pozyskania ochotników o różnorodnym wieku i wykształceniu. Ochotnicy byli oficjalnie werbowani do eksperymentu, który rzekomo miał na celu badania wpływu kar na pamięć. Za samo przyjście do laboratorium i wzięcie udziału w ćwiczeniu, niezależnie od jego wyniku dostawali skromną sumę pieniędzy – około pięciu dolarów.
Laboratorium było sfingowane. Ochotnik poznawał w nim inną osobę z ogłoszenia, w rzeczywistości pomocnika Milgrama, człowieka o miłej aparycji, mającego za zadanie odgrywać rolę ucznia. Sam ochotnik wcielał się w nauczyciela, zaś jego zadaniem było odczytanie uczniowi ciągu par słów, a następnie sprawdzenie, ile z nich zapamiętał. Przed rozpoczęciem eksperymentu nauczyciel widział, jak uczeń jest podpinany w innym pokoju do czegoś w rodzaju krzesła elektrycznego, jego nadgarstki i kostki były smarowane maścią przewodzącą, dzięki czemu wszystko wyglądało bardzo sugestywnie. Nauczyciel dowiadywał się, że za niewłaściwe odpowiedzi będzie karał ucznia wstrząsami elektrycznymi o narastającym natężeniu, aż do uzyskania poprawnej odpowiedzi. Słyszał również, że wstrząsy te, choć bardzo bolesne, nie spowodują trwałego uszkodzenia tkanek. Dla uwiarygodnienia nauczyciel sam dostawał próbny wstrząs. Następnie nauczyciel przechodził do drugiego pokoju z mikrofonem i aparaturą do dawkowania wstrząsów, której skala zaczynała się od 15V i opisu słownego 'słaby wstrząs’ z podziałką co 15V i coraz groźniej brzmiącymi napisami, aż do 450V oznaczonych jako 'xxx’. Nauczyciel-ochotnik czytał pary słów, tak opracowanych, by trudno było je zapamiętać, i zadawał kary za popełnione błędy. Wtedy słyszał odgłosy z pokoju ucznia, jego jęki, wrzaski, wołania o pomoc, wygrażanie, w końcu wycie z bólu. Odgłosy były nagrane na taśmie i takie same dla każdego ochotnika, natomiast zostały przygotowane bardzo realistycznie.
Eksperyment moderował autorytet, wynajęty aktor o obliczu naukowca, w białym kitlu, który przemawiał spokojnie, stanowczo, z dużą pewnością siebie. Na wszelkie wątpliwości nauczyciela odpowiadał, że trzeba kontynuować, bo wymaga tego eksperyment, że jest to absolutnie konieczne, że nie ma innego wyboru. Jedyną formą nacisku na nauczyciela było słowne polecenie autorytetu.
Milgram chciał się dowiedzieć, ilu zwykłych ludzi, mimo histerycznych krzyków z pokoju obok, świadomości zadawanego przez siebie bólu innej osobie, które nic ochotnikowi nie zawiniła, przymuszana do tego jedynie komendami autorytetu, dojdzie do końca skali wstrząsów. Studenci przewidywali, że ulegnie najwyżej 1% ochotników. Zapytani naukowcy przewidywali, że dziesięciokrotnie mniej.
Okazało się, że aż 65% dorosłych ludzi z sąsiedztwa, biznesmenów, robotników, kobiet, mężczyzn, po szkołach podstawowych i uniwersytetach wcisnęła guzik 450V. Ochotnicy mimo olbrzymiego dyskomfortu, wbrew własnym przekonaniom i wartościom w większości wykonywali zadanie posłusznie do końca. Jako ludzie mamy widać zakodowane posłuszeństwo wobec autorytetu, dlatego tak bardzo trzeba uważać kogo za autorytet uznajemy i czy rzeczywiście na to zasługuje.
Źródło grafiki: The Boston Globe
Jestem przekonany, że gdyby badany miał napisaną na kartce listę poleceń, które ma wykonywać w zależności od reakcji ucznia oraz kamery w swoim pomieszczeniu i w pomieszczeniu „ucznia” – co dawało by mu przekonanie, że ktoś czuwa, by „uczniowi” nie stała się prawdziwa krzywda (a jeszcze lepiej podłączone jakieś maszynki do badania pracy serca) wyniki nie zmieniły by się znacząco. Żaden autorytet nie jest potrzebny. Jedynie poczucie braku odpowiedzialności za urazy „ucznia”.
Człowiek bardzo dba o to, aby nie zostać wykorzystanym przez osobę nad nim stojącą. Gorzej, gdy ma zadbać o niewykorzystywanie innych osób.Eksperyment świetnie pokazuje, że człowiek nie kieruje się moralnością, a jedynie szuka usprawiedliwienia swoich czynów, zrzucając z siebie jakąkolwiek odpowiedzialność – bo tak jest łatwiej i bezpieczniej. Prawda jest taka, że ludzie przez to nawet nie wiedzą, czym jest moralność.
Trochę to przerażające, a jak się posłucha nagrań z tych sesji Milgrama, to ciary przechodzą. Wydaje mi się, że poza eksperymentem Milgrama warto jeszcze przywołać eksperyment Zimbardo, trochę inny, ale też bada do czego ludzie mogą się posunąć. A co do tych nagrań Milgrama to można ich posłuchać tutaj: https://topflop.pl/eksperyment-milgrama/
Obydwa eksperymenty to fałszerstwa. Można o tym poczytać w książce Tomasza Witkowskiego „Zakazana psychologia” Tom III. Polecam.
Można też wygooglować bez problemu – wystarczy wpisać fałszerstwo Zimbardo Milgram i będzie po polsku i w innych językach sporo do poczytania.
Czy ja wiem? Czy to, że jeden gość uczestniczący prawie 50 lat temu w eksperymencie Zimbardo zaczął głosić rewelacje, że udawał, ma wpływ na całość eksperymentu? Poza tym nie ma tu słowa o Miligramie.
https://www.rp.pl/Spoleczenstwo/180709853-Mistyfikacja-w-slynnym-eksperymencie-prof-Zimbardo.html