To nie jest paszkwil wyśmiewający tragedię rodziny Jana Wolskiego. To ni mniej ni więcej tylko wizja lokalna z miejsca, gdzie w 1978 roku rozegrało się kuriozalne przedstawienie.
Emilcin odwiedziłem w 2007 roku, jesienią. Jechałem z Puław na południe, mijając Opole Lubelskie i następnie kierując się w stronę Chodla. Dojeżdża się do bocznej drogi, przy której stoi zielona tablica z napisem Emilcin. Wioska składa się z kilkudziesięciu domów rozmieszczonych po obu stronach drogi. Wokół nie było żywej duszy, a jedynym charakterystycznym elementem okolicy jawiła się rzeźba umieszczona tu przez fundację Nautilus w postaci osadzonego na skale sześcianu.
Doczytałem wcześniej, że zapuszczone, ukryte w chaszczach domostwo na samym początku wioski to dawny dom Jana Wolskiego. Niewiele śladów pozostało po największym w latach 70-tych gospodarzu na tych ziemiach. Przypomnijmy – człowiek ten twierdził, że 10 maja 1978 r. doznał bliskiego spotkania trzeciego stopnia, w wyniku którego został zabrany na pokład statku przybyszów z kosmosu. Relacje z tego zdarzenia można było przeczytać w wielu magazynach z epoki. Na miejsce akcji wysłano m.in. Grzegorza Rosińskiego, którego zadaniem było szkicowanie opisywanych przez Wolskiego rzekomych przybyszów. Potem sprawa ucichła na lata, by następnie ożyć jako tania sensacja stanowiąca pretekst do organizowania na tych przygnębiających terenach corocznych majowych pikników ufologicznych.
Chciałem już wyjeżdżać z wioski i wracać skąd przybyłem, gdy na ławeczce przed jedną z chat pojawił się człowiek. Podjechałem do niego i zapytałem czy nie oprowadziłby mnie po okolicy. Za dwadzieścia złotych uznał, że może to zrobić. Jak się później dowiedziałem, był to od lat mieszkający w Emilcinie Wiesław Złotucha.
Pojechaliśmy w okolice stawików znajdujących się tuż przy głównej drodze. Trzeba tam zaparkować samochód i przejść kilkaset metrów na piechotę. Dochodzimy do łączki, na której miało dojść do feralnego spotkania Jana Wolskiego z tajemniczymi istotami. O co tak naprawdę chodzi z rodziną Wolskiego, prawdą jest, że dużo tam pito wódki? – pytam. Złotucha opowiada, że Wolski był najbogatszym okolicznym gospodarzem, który nie ruszał wódki ani nie odnotowywał żadnych odchyłów. I nagle po słynnym incydencie emilcińskim rozpoczęły się nieszczęścia. Zmarł mu syn, spłonął dom, potem drugiego syna znaleziono martwego, nagiego, w miejscu gdzie ojciec miał wcześniej spotkać owe dziwne istoty.
„A pan to widział na własne oczy, te istoty?” – pytam Złotuchę. Odpowiada, że nie, ale że uczestniczył osobiście przy wydobywaniu kamienia. Jakiego kamienia? „No bo one przyleciały tu po kamień” – mówi z pełną powagą. One, znaczy kosmici? „Tak, i my tu we trójkę wykopywaliśmy potem ten kamień, gdy się wszyscy zjechali do Emilcina, o tam był na łączce” – pokazuje. Złotucha mówi, że dwóch z tych ludzi zmarło w ciągu kilku kolejnych tygodni. A on sam? „Mi, panie, to pozostało” – wyciąga spod kufajki dłoń, pokazując grabę większą ze trzy razy od normalnej. W tym momencie szczęka mi opada i nie mam pojęcia co mu odpowiedzieć. Kiwam tylko głową. Pytam jeszcze co się stało z owym kamieniem? „Blania go zabrał” – mówi. Blania, czyli Zbigniew Blania-Bolnar, ufolog który przez kilka lat badał to co się wydarzyło w Emilcinie.
Do dzisiaj nie mam pojęcia co o tym myśleć. Szaleństwo, mistyfikacja – tak, oczywiście. Tyle że Jan Wolski nie był szalony ani nie był łaknącym sławy mitomanem. Posiadam zdjęcia pana Złotuchy oraz emilcińskiej łączki, ale nie chciałem ich publikować. Nic więcej nie dopowiedzą do tej historii. Wolałem zamieścić przy tym artykule zdjęcie sugerujące kontakt z Nieznanym, gdyż ono lepiej ilustruje klimat z jakim się człowiek spotyka w Emilcinie.
Pojawiła się hipoteza jakoby lokalny naprawiacz telewizorów i fascynat UFO w jednej osobie miał poddać hipnozie lokalnego mieszkańca, by mu wmówić udział w kontakcie z kosmitami. W wydanej w 2013 roku książce, Bartosz Rdułtowski opisuje całą sprawę jako mistyfikację wymyśloną przez lubelskiego ufologa Witolda Wawrzonka, mającą na celu wplątanie w nią Zbigniewa Blani-Bolnara – z którym miał pozostawać w konflikcie – i ośmieszenie go. Przytacza przy tym wiele argumentów dezawuujących sposób prowadzenia śledztwa przez Blanię-Bolnara. Dotarł też do listów wskazujących na to, że Wawrzonek nawiązał kontakt z Janem Wolskim kilka miesięcy przed 10 maja 1978 r.
Czyli Wiesław Złotucha albo nie wiedzieć po co kłamie jak z nut, albo jest przekupiony, albo nadal znajduje się pod wpływem hipnozy.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Blania był masakrycznie arogancki i chwalący się swoim intelektem (dla mnie był mądry) przynajmniej tak wnioskuje z jego książki „Zdarzenie w Emilcinie” bo z innych źródeł go nie znam. Bardzo nie podobały mi się jego zwroty opisujące ufoentuzjastów jak np. „ufobizk”.
Blania pod koniec życia w ogóle zwątpił w sens swojej pracy. Całe życie szukał zielonych ludzików, a gdy zorientował się, że ma śladów potwierdzających ich istnienie, popadł w depresję. Przez ostatnich kilka lat życia izolował się od społeczeństwa.
Pan Złotucha raczej rozmijał się z prawdą. Po pierwsze, kamienia nie zabrał z emilcina Blania! Po drugie, to że zaraz po przenoszeniu kamienia ktoś umarł, to już takie wiejskie legendo-zabobony. Po trzecie, jaki można mieć dowód, że spuchniętą (chorą rękę) Pan Złotucha ma po kamieniu?
A kto w takim razie zabrał ten kamień (jeśli on w ogóle istniał)? Miejska legenda lokuje go obecnie w podwarszawskich Oborach, zatopionego w jeziorku nieopodal tajemniczej fermy. Byłem pod wejściem do owej fermy i mogę potwierdzić tylko tyle, że takiego fetoru nigdy w życiu nie czułem.
Co do relacji Złotuchy, to miałem wrażenie, że facet nie kłamie, ale oczywiście mogłem się mylić. Jeśli on różnym przyjezdnym opowiada takie pieprzne historie za 20 zeta, to faktycznie jego wiarygodność może nie być wielka.
W tym temacie polecam jeszcze ciekawy film:
http://www.youtube.com/watch?v=PjXVy5Ii5HM&feature=em-uploademail
Jak dokładnie wyglądała ta ręka, jak to byla trzy razy większa od normalnej? Opuchnięta nie, bo zbyt dużo czasu minęło od zdarzenia, żeby taki stan się utrzymywał. Jak to wyglądalo i czy rozmowca mówił o tym coś więcej?
Jego dłoń wyglądała jak łapa golema. Tak na oko, była dwa razy większa od normalnej. Nie pytałem go już o szczegóły, bo mnie po prostu zatkało. Pokazał mi to na sam koniec naszej rozmowy, wcześniej nie epatował. Dłoń trzymał cały czas w kieszeni.
Przeczytałem wyimki z pracy p. Rdułtowskiego. Taki oto np. fragmencik „Zbigniew Blania zataił fakt, że przed incydentem w Emilcinie znał dobrze Witolda Wawrzonka z Lublina, wręcz z nim współpracował. Jest to o tyle ważne dla sprawy, że to właśnie Witold Wawrzonek powiadomił Zbigniewa Blanię o całym zajściu w Emilcinie. Z prywatnej korespondencji Blani z Wawrzonkiem wynika, że współpracę nawiązali pod koniec grudnia 1977 roku”. Do diabła ciężkiego, przecież gdyby się nie poznali, to Wawrzonek, który z racji znajdowania się blisko (mieszkał w Lublinie), nie powiadomiłby Blani-Bolnara o zdarzeniu.
KOPIA Z INNEGO FORUM MOJEJ WYPOWIEDZI, GDZIE KRYTYKUJĘ BARDZO PŁYTKIE PODEJŚCIE DO PRZYROWNICY:
Panie Tomku,
prawie po roku odpisuję, bo dopiero teraz dowiedziałem się o drugiej młodości Emilcina. Kilka Pańskich spostrzeżeń pozwala Pana odebrać jako osobę twardo stąpającą po ziemi – przykładowo ci zmiennokształtni… no darujcie ludzie… Jednak nie wiem, w jakim celu broni Pan Bartosza Rdułtowskiego (BR), który napisał książkę, chce ją sprzedać, więc lansuje własne poglądy również naciągając fakty. Najbardziej boli mnie jednak ograniczone spojrzenie na Przyrownicę. Trzeba nie znać tła, żeby uwierzyć BR. Trzeba nie mieć wyobraźni, żeby nie widzieć naiwności tez. Więc jak to – Blania-Bolnar (BB) palcem na mapie wskazał Przyrownicę i powiedział „tam zrobimy prowokację”? Wynajął człowieka (a przy okazji, gdzie on teraz jest, mógłby zdobyć sławę, a BB nie żyję, więc nie groziłby procesem za złamanie umowy), żeby chodził po lasku? Przecież te dzieci poszły do lasku, bo miały wolną lekcję, ani nie bywały tam regularnie, ani tego nie planowały. A jakby przyszła tam grupa drwali, archeologów, myśliwych, leśników, itp. i złapała przebierańca? Jaka byłaby pewność, że nie wsypałby BB? Ludzie! Życzę rozsądku, dzieci kogoś widziały lub nie, zapewne nie kosmitę, ale na 100% nie aktora od BB. Proszę o rzeczowe odpowiedzi, jeśli kogoś na nie stać.
Z chęcią bym przyjął, że lądowali tam kosmici, ale tak na zdrowy rozum – jakie szanse odkrycia prawdziwego przypadku bliskich spotkań trzeciego stopnia miał tak skompromitowany – jak dziś już wiemy – człowiek jak Blania? W przypadku Wolskiego tez mam pewne wątpliwości co do wersji BR o tym że rzekomo zahipnotyzował go Wawronek. Proszę spojrzeć otwartym umysłem. Załóżmy, że Blania rzeczywiście odnalazł kosmitów. Czy nie należałoby przyjąć, że do końca swych dni szerzyłby informacje o tym fakcie i próbował zgłębić temat? Tymczasem on zajął się zupełnie innymi sprawami, a do tematu UFO odnosił się po latach z zażenowaniem. Znana jest jego wypowiedź, że szansę na istnienie UFO jako materialnego fenomenu z obcych planet szacuje na jakieś 5%. Tak nie zachowuje się człowiek, który jako pierwszy na Ziemi odkrył pewny ślad przybycia obcych cywilizacji.