Apple zaczynało karierę w garażu rodziców Jobsa w Los Altos. Uciekło stamtąd do minibiurowca „Good Earth” przy Stevens Creek Boulevard w Cupertino.
Macintosh powstał na Bandley Drive. John Sculley wylał Steve’a Jobsa, gdy firma działała już na Mariani Avenue, a odrzucony szef jak wiadomo założył firmę NeXT i do zbudowania siedzib wynajął chińskiego architekta Ieoha Minga Peia, który wsławił się projektem piramidy w Luwrze oraz tym, że przeżył całe 102 lata.
Na początku lat dziewięćdziesiątych, jeszcze przed powrotem syna marnotrawnego, Apple zaczęło budować nowy kampus pod adresem 1 Infinite Loop, który po raz pierwszy odwiedziłem w 2016 roku. Od kilku lat trwały jednak rozmowy w sprawie budowy nowej, znacznie okazalszej siedziby, przebijającej wszystko, co dotychczas zbudowano w Dolinie Krzemowej. No bo w końcu najbogatsza firma świata powinna mieć odpowiednie lokum.
Tereny w Cupertino kupiono od Hewletta-Packarda. Powstał szkic czegoś, co stanowi miasto w mieście, oddzieloną enklawę o powierzchni 260 tysięcy metrów kwadratowych. To prawie trzy razy więcej niż następny w kolejności kompleks biurowy Technology Corners w Sunnyvale. W pokonanym polu znalazły się siedziby Intela i Google’a. Dysk z Cupertino zdominował krajobraz, stając się symbolem całej Doliny Krzemowej.
Obok dysku znajduje się Visitor Center. Można tam kupić pamiątki niedostępne nigdzie indziej oraz poczuć aurę firmy z nadgryzionym jabłkiem w logo. A także spotkać współfanów albo ciekawych ludzi, takich jak Tim Cook. Pojawił się nagle, samotnie, z gorylami odesłanymi do rogów sali. Uśmiechał się nieśmiało i robił sobie selfie z każdym, kto o to poprosił. Mnie nie wypadało, bo musiałbym to zrobić Samsungiem, co zapewne zostałoby odebrane jako skrajne faux pas. Ale niemal przystawiłem mu do twarzy obiektyw i zrobiłem z bliska kilka zdjęć. Dyrektor generalny mającej największy kapitał korporacji świata pożegnał się i wyszedł na ulicę. Stała tam karawana jego pojazdów, a jednak Tim Cook nie wszedł do żadnego z nich, tylko poczekał aż się zapali zielone światło i normalnie przeszedł przez pasy, ucinając sobie jakiś 300-metrowy spacerek do dysku.
Wiem, że to pewnie realizowanie jakiegoś korporacyjnego wizerunkowego planu PR, a jednak jego skromność i uprzejmość robią wrażenie. Szkoda, że tacy ludzie nie kierują firmami robiącymi gry. Byłoby w nich zapewne więcej pogody ducha i fantazji, a mniej zgiełku i przemocy.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
W pobliżu swojej siedziby w Cupertino w Kalifornii Apple ma tajny obiekt przypominający wnętrze domu. Tam ma testować przyszłe urządzenie, które ma być „następną wielką rzeczą” w historii amerykańskiego giganta.