Miasto nazywane przez złośliwych największą wioską Europy. Zmywakowe zagłębie, w którym co drugi napotkany obcokrajowiec rasy białej jest Polakiem.
Kolebka rzeźników, wystawiających swe towary na licznych sklepowych witrynach. Oaza spokoju, aczkolwiek w zakamarkach ulic kręci się wielu lokalnych, niezbyt przyjaźnie wyglądających dresiarzy.
Nasza dzielnica, położona dziesięć minut spacerkiem od centrum. Drumcondra składa się z dwupiętrowych domków, ustawionych w równych rzędach, okalanych zadbanymi ogródkami. Trudno w to uwierzyć, ale w Irlandii rosną palmy! Wzrastają w sąsiedztwie nietypowych odmian iglaków oraz ładnie przystrzyżonych krzewów. Z Clonliffe Road skręcaliśmy w główną ulicę i maszerowaliśmy na południe w stronę głównych atrakcji miasta.
Idąc Drumcondra Road, nie sposób przejść obojętnie obok dziesiątków pachnących knajpek, wśród których bezsprzecznym królem jest Spice n Rice. Jest to lokal szybkiej obsługi w stylu McDonaldsa, tyle że podający orientalne dania najwyższego sortu, w bardzo dobrych cenach. Na półkach stoją dziesiątki przypraw. Za ladą kręci się pięciu Hindusów, serwujących kurczaka i jagnięcinę w najróżniejszych formułach. Sympatycznemu grubaskowi w fioletowym uniformie poradziłem na koniec, żeby odpalili oddział w Warszawie, bo przy braku faktycznej konkurencji, szybko zawładnęliby rynkiem. Odpowiedział, że ich będący Polakiem szef na razie o tym nie myśli. W Spice n Rice smakował mi klasyczny kebab w cienkim cieście, a także kurczak tandoori, przygotowany w sosie z pomidorów, cebuli i cytryny. Innym daniem z ich kuchni jest kurczak w sosie z ananasów, mleczka kokosowego i mango. Wydawałoby się, że jest to absurdalne połączenie, ale taka ani słodka ani kwaśna zaprawa pasuje do mięsa może nawet lepiej niż curry.
Na niektórych witrynach Grafton Street wystawiono produkty dla kosmitów. Sądząc po cenach, nie jest to ani platyna, ani tym bardziej złoto, lecz diamenty. Irlandia ma zresztą swoje własne zasoby kosztowności – w ostatniej dekadzie powiadomiono o odkryciu żył złota o objętości około miliona uncji.
Nowoczesny symbol Dublina położony jest na najbardziej ruchliwej ulicy, O’Connell Street. Spire ma symbolizować ogrom możliwości drzemiących w Irlandczykach, potrafiących sięgać nieba, gdy tylko odejdą od stolików z Guinnessami. Po prawej stronie w głębi znajduje się budynek poczty, w którego oknie stoi posąg celtyckiego herosa Cúchulainna. Tak jest, tego samego, który występował w Tir na nOg!
Dublińska komunikacja ma to do siebie, że jest fatalnie opisana i niepunktualna. Nie ma normalnych rozkładów jazdy pokazujących o której godzinie przyjedzie autobus, lecz podane są godziny odjazdów z pierwszego przystanku i podane orientacyjne czasu dojazdów do kilku największych przystanków. Jeśli jesteś na mniejszym przystanku, to możesz się kompletnie pogubić. Drugą sprawą jest chamstwo kierowców. Dwa razy zdarzyło się nam, że delikwent nie raczył się zatrzymać, mimo że na przystanku stało kilka osób i machało do niego. Oczywiście, miło jest się przejechać dwupodłogowcem jak z „There is a Light That Never Goes Out”, ale w Dublinie lepiej być zdanym na własne nogi.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Mieszkam w Dublinie od 10 lat. Nie wiem, jak można przyjeżdżać tutaj, by coś obejrzeć. Wszystko co tu jest, to przereklamowane codzienności. Guinness to wielka nuda i komercja – odradzam 100%. Centrum miasta jest brudne i szare budynki wala się i nie są remontowane ani odmalowane, a na ulicach pełno narkomanów. W bocznych uliczkach dosłownie stąpa się po igłach. Naprawdę trudno mi znaleźć cokolwiek ciekawego – byle kościół lub ratusz w Polsce ma drzemiące w sobie więcej historii. Natomiast polecam odwiedzić Zachód Irlandii i zobaczyć przepiękne krajobrazy oraz urocze małe miasteczka z fajnymi pubami. Irlandzkie parki są tak zadbane, że można urządzić sobie tam piknik – jak jest pogoda, a akurat dziś jest piękna!
To co tam robisz od 10 lat? 🙂 Miasto miłe, aczkolwiek bardziej robotnicze niż z historycznymi korzeniami.
Pewnie pracuje 🙂 Tak jak ja. Mieszkam tu id 9 lat i pokuszę się o podsumowanie plusów i minusów:
Plusy:
– sporo fajnych miejsc, małych restauracji, gdzie można spędzić miło czas;
– piękne georganskie kamienice W Dublinie 2 i Dublinie 4 (w Dublin 1 też, ale bardzo zaniedbane);
– blisko nad morze i w góry;
– piękne, zielone przez cały rok parki (Phoenix, Stephen’s Green, St Aine’s Park, Powerscourt Gardens);
– dużo ludzi z całego świata;
– wyprzedaże kilka razy w roku;
– w miarę ławo znaleźć pracę za jedne z najwyższych pensji w Europie (czytaj razem z minusami);
Minusy:
– prowincjonalny charakter w porównaniu z innymi stolicami świata – nie znajdziesz wielu atrakcji, jak w innych stolicach np Warszawie;
– fatalna komunikacja miejska, w dodatku chyba jedna z najdroższych na świecie – bilet miesięczny na Dublin Bus to wydatek ok 80E miesiecznie – w zamian – ciągłe opóźnienia, brud i cuchnące moczem siedzenia i podłogi w autobusach. Do tego 2 linie tramwajowe LUAS – wydatek również ok 80E na miesiąc, tylko 2 linie na całe miast wielkości Warszawy, w dodatku nie przecinające się. Tłok rano i po południu taki,że często nie można wejść;
– całe życie kręci się wokół pracy i doazdów do/z pracy czyt 12 h poza domem;
– wszechobecna płytkość otaczającego świata – tylko imprezy, zakupy, kiczowate rozrywki i wszechobecność tandety;
– bogate dzielnice często sąsiadują ze skrajnie ubogimi ( Tallagh i Saggart, Ballsbridge i Irishtown, Collock i Ballgriffin);
– rekordowe w Europie albo i na świecie spożycie alkoholu na głowę mieszkańca, napaści z użyciem noża, pobić. Narkotyków więcej niż w Kolumbii. Wśród członków mafii narkotykowych nawet kilkuletnie dzieci;
– brudne ulice, po weekendowych imprezach usłane śmieciami, zalane moczem i wymiocinami;
– pełen uprzedzeń stosunek tubylców do przyjezdnych – z jednej strony you’re welcomed, z drugiej , jak wspomniał Michael Collins – sabotaż społeczny na każdym kroku, czy to w pracy czy poza.Emigrant to przeważnie konkurencja, którą trzeba zwalczać. Bardzo mało emigrantów ma przyjaciół wśród tubylców. Wynika to też z narodowych traum tubylców, którzy przez setki lat byli najeżdżani przez Anglików, później emigrowali i nadal emigrują masowo za chlebem, gdzie nie są mile widziani (popularne w Anglii jeszcze w latach 50tych XX wieku „green niggers”, „zakaz wstępu psom i Irlandczykom”); Oczywiście są i mili tubylcy, ale to zdarza się rzadko;
– koszty życia wygórowane w stosunku do jego jakości – koszt kawalerki w centrum to ok 1000EUR, do tego opłaty, jedzenie drogie, fatalna i kosmicznie droga opieka medyczna, śmierdzące i drogie taksówki;
– brak otwartości na cokolwiek nowego – wszystko co najlepsze po prostu jest tutaj;
Panie Micz
Kurczak czy jakiekolwiek danie zeby moglo zostac nazwane tandoori , MUSI byc przygotowane w specjalnym glinianym piecu , a przyprawy I marynaty mogoa sie roznic I nie maja nic wspolnego z nazwa tandoori , wprowadza pan czytelkinow w blad .
Marcin
Oni tak go nazywali w menu, a czy pochodził w rzeczywistości ze stożkowatego pieca, czy z mikrofali, tego nie byłem w stanie zdiagnozować.