O historii Deckarda napisano już milion słów. Za to bardzo ciekawy i mało znany jest proces, jaki doprowadził do powstania skąpanego w klimatach noir Los Angeles AD 2019.
Ridley Scott urodził się w angielskim South Shields w 1937 roku. Po ukończeniu studiów i jednorocznym wypadzie do Stanów Zjednoczonych, gdzie został zatrudniony przez Time Life, powrócił do ojczyzny i rozpoczął pracę w BBC. Oryginalnie został wynajęty jako scenograf, ale szybko awansował do zespołu zajmującego się produkcją. Nie zagrzał tam długo miejsca – w 1967 roku opuścił stację telewizyjną i założył Ridley Scott Associates, której głównej polem działania stała się realizacja reklamówek. Według różnych źródeł, przez ponad dekadę Scott osobiście wyreżyserował od 1500 do 2000 reklamówek. Wynikałoby z tego, że mniej więcej co dwa dni wypuszczał kolejny spot. O ile wielki H. P. Lovecraft jest niepokonany jeśli chodzi o epistolografię, trudno byłoby znaleźć filmowca, który nakręcił więcej reklamówek!
Na dużym ekranie Ridley Scott zadebiutował w 1977 roku rozgrywającym się w czasach napoleońskich filmem „Pojedynek”, opartym na opowiadaniu Josepha Conrada. Pewne jest, że udało mu się zgromadzić na planie wyjątkową obsadę z trójką znakomitych brytyjskich aktorów – Albertem Finneyem, Edwardem Foksem i Robertem Stephensem – na czele. Jedną z najciekawszych ról w swojej karierze zagrał tam także mało wówczas znany Harvey Keitel. Mimo nagrody krytyków w Cannes, wielu recenzentów kręciło nosami, film nie odniósł także spodziewanego sukcesu kasowego, ale zwiastował, że spod ręki Ridleya Scotta będą miały schodzić od tego momentu produkcje w pełni dopracowane warsztatowo, by nie powiedzieć – wycyzelowane.
Tak naprawdę szczęśliwa gwiazda uśmiechnęła się do Scotta rok przed kinową premierą „Pojedynku”. W światku filmowym, jak zresztą w życiu, często bywa, że projekt stworzony przez kilka osób po latach pamiętany jest jako dzieło tylko jednego z nich – tak stało i tym razem. Osobą, dzięki której Scott zdołał zaistnieć, był mało znany masowemu widzowi twórca o nazwisku Dan O’Bannon. Jako kolega ze studiów Johna Carpentera współpracował z nim przy debiutanckiej komedii „Mroczna gwiazda”, która mimo że wcześniejsza od „Gwiezdnych wojen” na swój sposób parodiowała to, co dopiero miało trafić na ekrany! Co najzabawniejsze – nazwisko O’Bannona można również znaleźć na liście płac filmu Lucasa, przy którym pracował między innymi przy animacjach komputerowych. Ten obdarzony wielką wyobraźnią człowiek pracował także nad komiksami. Ze Scottem po raz pierwszy spotkał się we wspomnianym 1976 roku. Ich współpraca zaczęła się od przymiarek do ekranizacji „Diuny” Franka Herberta. Jako dyrektora artystycznego, do którego kompetencji należało zaprojektowanie wyglądu każdej z frakcji walczących o dominację nad Arrakis, wynajęli nieznanego wówczas szwajcarskiego grafika Hansa Rudolfa Gigera. Ten jak na artystę o mrocznej wyobraźni przystało, rozpoczął projekty od Harkonnenów – ale niedługo potem ekipa przerwała prace i projekt został zawieszony. Pamiątką po nim pozostają dziś albumy z grafikami Gigera.
O’Bannon zgłaszając się do Scotta miał w zanadrzu swój własny, znacznie ważniejszy dla niego od „Diuny” projekt. Pierwotnie zatytułował go „Memory” (Pamięć). Była to historia o statku komicznym, na pokładzie którego zadekował się nieproszony ósmy pasażer. O’Bannon miał gotowy scenariusz tego horroru, ale poszukiwał reżysera i zaproponował posadę Scottowi. Giger, który już wówczas opublikował swój autorski album „Giger’s Necronomicon”, pełen gadzich monstrów, ożywionych płodów i metalicznych bestii z wielkimi kłami, zwykle wyposażonymi w odpowiednio wiele macek, został poproszony o zaprojektowanie Obcego. Wiadomo było, że sadomasochizm Gigera trzeba będzie wyrzucić na bok. Scott potrzebował Obcego ociekającego śluzem, ale drapieżnika, a nie kopulującą pokrakę.
Statek Nostromo naszkicował francuski król komiksu Moebius, który nawiasem mówiąc także był związany z niedoszłą realizacją „Diuny”, tyle że przygotowywaną przez chilijskiego maga ekranu Alexandro Jodorowsky’ego. Kto dziś pamięta o udziale tych twórców przy powstawaniu filmu? „Obcy” jest niemal jednoznacznie identyfikowany jako dzieło Ridleya Scotta. Na tym przykładzie moim zdaniem widać najważniejszą cechę Scotta – potrafił pojawić się w odpowiednim czasie i miejscu i zgarnąć co najlepsze! O’Bannon nauczył się od niego tyle, że warto zabierać innym sprzed nosa pomysły – i w 1985 roku wyreżyserował swój pierwszy film, parodystyczny horror „Powrót żywych trupów”, który wywołał prawną batalię z Goerge’em R. Romero posiadającym prawa autorskie do wszystkiego co związane ze słowami „living dead” – po czym wrócił do pisania scenariuszy. Zmarł w zapomnieniu w 2009 r.
Scott tymczasem po sukcesie „Obcego” stał się człowiekiem o szerokich horyzontach twórczych. Nie do pomyślenia było, by miał się zabrać za jakiś niewielki dramat czy historyczną opowieść w stylu „Pojedynku”. Po wkroczeniu na drogę pełnych rozmachu produkcji nie zszedł z niej aż do końca kariery, chociaż w pewnym jej okresie został nieco zmuszony do zmniejszenia kalibru. Jeszcze przed premierą „Obcego” rozpoczął rozmowy z producentami na temat kolejnego filmu. Tym razem miała to być produkcja science fiction, do którego to gatunku jak wspomina sam Scott, przekonał się dopiero gdy zobaczył „Gwiezdne wojny”. Scenariusz oparty na opowiadaniu Philipa K. Dicka nosił roboczy tytuł „Dangerous Days” (Niebezpieczne dni) i przechodził z jednych rąk do drugich. Dopiero trafiwszy do Davida Peoplesa, nabrał sensownych kształtów.
Cała reszta jest już historią, o której pisaliśmy tutaj. Tyle że specyficzna to historia – ciągle żywa i na nowo odkrywana.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
O’bannon to meteor, sam nie miał zdolności, stanowił zapalniczkę wzniecającą talenty innych. Moebius to był ktoś. Trudno wskazać lepszego kandydata do zaprojektowania Nostromo. Obaj zresztą zmarli w ostatnich latach.
A propos Jodora, to w tym roku w Cannes miał premierę jego nowy film – Dance of Reality. Zanim rozpoczęto zdjęcia, Jodorowsky powiedział swojemu zespołowi: Próbuję uleczyć swoją duszę. Ale nie jest to obraz egocentryczny, narcystyczny. Poezja nie mówi o historii, ale o życiu wewnętrznym, uniwersalnych problemach. O swoim nowym filmie artysta mówi również, że jest to: Wejście w nicość. Jak twierdzą jednak międzynarodowi krytycy, posiada on wielką dawkę emocji, makabry i fantazji, które sprawiają, że pamięci wydarzeń z dzieciństwa nie da się oddzielić od artystyczno-magicznej wizji. Jedno pozostaje pewne, The Dance Of Reality to kolejny triumf Jodorowsky’ego nad bezdusznym przemysłem filmowym, z którym prowadził walkę przez ostatnie 40 lat.
A może by tak coś na temat, zamiast o cenie ogórków na pobliskim straganie?
„rozpoczął projekty od Harkonnenów (na zdjęciu)” – tak, tak, na fotografii Harkonnenowie pełną gębą. Jeśli już zrzynacie cały artykuł żywcem z innej strony (www.paranormalne.pl/topic/47556-symbole-zagubione-w-deszczu/#post_id_721687), to przynajmniej kopiujcie też zdjęcia.
To ciekawa uwaga, bo okazuje się, że na tym portaliku jest cała masa zrzyn z Tunguski. Kambryjski wybuch życia, Japońskie Roswell i tak dalej. Komuś się wydaje, że podając źródło można kopiować treść bez pozwolenia. Szkoda czasu zajmować się tymi michałkami, niech będą nadal paraniemormalni.