Przypatrując się dziejom giganta z Sunnyvale, zajmujące jest poszukiwanie w jego historii ludzi, którzy doprowadzili do jego upadku.
Byli przecież w jego szeregach pionierzy, mimo niedobrej koniunktury próbujący walczyć i kierować statek na przychylne wody. Ale znaleźli się też wyznawcy starej tezy Nolana Bushnella, że „nikt nas nie pokona w naszej własnej grze”. Atari było pionierem elektronicznej rozrywki, przez co wielu jej pracownikom wydawało się, że są pomazanymi geniuszami, podczas gdy cała konkurencja z Coleco i Mattelem na czele to banda lamerów. Wśród takich postaci jak Anton Bruehl czy Dennis Groth (obecnie z sukcesem prowadzący winnicę) na pierwszy plan wyłania się Donald Osborne.
Urodzony w 1942 roku Osborne karierę w Atari rozpoczął w lutym 1977 roku. Szybko awansował w hierarchii, przeskakując stanowisko szefa sprzedaży na zachodnią część kraju, stał się odpowiedzialnym za handel na całym terytorium Stanów Zjednoczonych. Zasłynął niesławnym stwierdzeniem, wyniesionym do publicznej wiadomości przez Stevena Kenta, że „wystarczyłoby wypchać kartridż od VCS końskim łajnem, a i tak sprzedałby się milion sztuk”. Ileż było w tym pogardy wobec odbiorców, ileż pychy, która zawsze przecież kroczy przed upadkiem. Zresztą czego się można spodziewać po człowieku, który – podobnie jak inni czołowi menedżerowie Atari – drukował banknoty ze swoją podobizną?
W grudniu 1982 roku właściciel Atari, koncern Warner Communications, przedstawił katastrofalne wyniki finansowe za trzeci kwartał, co zapoczątkowało szeroko opisywany w mediach wielki krach gier wideo. W lutym kolejnego roku na Dona Osborne’a spadło główne odium fiaska. To w końcu on był odpowiedzialny za sprzedaż, a ona uległa drastycznemu załamaniu. Z Bally Midwest Distributing Company na jego stanowisko został ściągnięty Jerry Marcus, czym szefostwo Warnera próbowało dokonać cudu. Jednak najbardziej niesamowite jest to, że Don Osborne nie został całkowicie zmuszony do odejścia, lecz mianowano go… szefem marketingu.
W maju 1983 roku Atari wypuściło słynny automat Star Wars. Reklamował go sam George Lucas, próbował również Don Osborne. Dziennikarz nie był zbyt łaskawy – wprost mówił o „zapaści całego przemysłu”. Szef marketingu odpowiadał spokojnie, że nic się nie dzieje i że każda branża doznaje fluktuacji („ma szczyty i doliny”). Cała jego przemowa, łącznie z zapewnieniem, że osobiście dużo gra, testując wszystkie nowe tytuły, była tak nienaturalna, że trudno sobie wyobrazić coś gorszego. A może w tej sytuacji nie było już ratunku i każdy by tak wypadł? Możliwe.
W każdym razie absolutnie ostatnią szansę na ratunek Atari miało w czerwcu 1983 roku, gdy niezorientowane i niepewne Nintendo miało zamiar przekazać mu swój biznes na terenie USA. Zachowało się z tego okresu ciekawe memorandum napisane przez Dona Teisera, piastującego podówczas w Atari funkcję dyrektora do spraw rozwoju. Z trudnych do zrozumienia powodów Sunnyvale nie zdecydowało się na propozycję Japończyków.
Don Osborne zmarł w Sylwestra 1983 roku. Miał 41 lat. Nigdzie nie udało mi się znaleźć podanej przyczyny śmierci, lecz można przypuszczać, że stres związany z upadkiem Atari mógł mieć w tym jakiś udział. Syn Osborne’a prowadzi na Facebooku stronę, na której publikuje wspomnienia o ojcu, wrzucając wiele ciekawych fotografii z czasów Atari.
Fascynujące i smutne zarazem są to czasy. Tak sobie myślę, że po błyskawicznym rozrośnięciu się Atari pojawienie się w jego szeregach takich ludzi jak Osborne było nieuniknione. I to nie jest tak, że oni sami byli winni krachu. Bardziej niż oni, wyszkoleni w najlepszych szkołach kapitalizmu menedżerowie, którzy przybyli na wezwanie Warnera, za upadek odpowiadało – choć to bardzo kontrowersyjna teza – poprzednie pokolenie ludzi Atari. Ale tę myśl rozwinę w jednym z kolejnych artykułów.
Materiał promocyjny Atari z 1982 roku
Źródło grafiki: E.T. box