Okazało się, że to nie Amerykanie ani Francuzi, lecz Niemcy jako pierwsi nauczyli się wykorzystywać możliwości, jakie stwarzało kino, do skutecznego straszenia publiczności.
Po zakończeniu I wojny światowej niemieckie filmy miały w Europie kłopoty dystrybucyjne, niemal nie wydostając się poza granice kraju, ponieważ inne państwa niechętnie wprowadzały na swoje rynki filmy niedawnego wroga. Naturalnym polem ekspansji niemieckiego kina stała się w tej sytuacji Ameryka.
Gabinet doktora Caligari dotarł do Nowego Jorku w kwietniu 1921 r. Plakaty reklamowe przestrzegały: „Staniesz się Caligarim!”. Ten wyprodukowany dwa lata wcześniej w Niemczech film błyskawicznie zdobył uznanie zarówno w oczach widzów, jak i krytyków. Jeden z tych ostatnich pouczał nawet po premierze rodzimą branżę: „Amerykańscy twórcy muszą się wyzwolić z trybów filmowej maszynerii produkcyjnej, a także przestać myśleć wyłącznie kategoriami zarabiania pieniędzy. Niech spróbują dostrzec, że można tworzyć sztukę”. I choć równolegle z zachwyconymi widzami, kina zaczęli oblegać pikietujący weterani wojenni, którym nie podobało się, że w Ameryce wyświetla się niemiecki film, nie zahamowało to popularności Gabinetu doktora Caligari. Tym właśnie rynek amerykański różnił się od europejskich, że mimo pewnych resentymentów, filmom niemieckim pozostawiono drzwi otwarte.
Gabinet doktora Caligari Roberta Wienego to opowieść rozgrywająca się w przedziwnym mieście ze snu. Zjawia się w nim tajemniczy szarlatan w kapeluszu i płaszczu magika, przywożący ze sobą atrakcję (znów te gabinety osobliwości!) w postaci somnambulika Cezara, potrafiącego rzekomo przewidywać przyszłość. W najbardziej elektryzującej scenie filmu jeden z bohaterów podczas pokazu pyta Cezara o datę swojej śmierci. Pada odpowiedź: „Nie dożyjesz świtu”. I rzeczywiście, ów człowiek zostaje zamordowany. Oto moment prawdziwej grozy! W finale okaże się, że to Caligari wysyłał posłusznego mu somnambulika z zadaniem uśmiercania kolejnych ofiar. On sam trafił później do zakładu psychiatrycznego (lub może był w nim przez cały czas — film pozostawia tę dwuznaczność), zaś jego nadprzyrodzony podopieczny zabiera swe tajemnice do grobu, ginąc po próbie porwania kobiety, którą zamiast zabić pokochał.
Centralną postacią, na której skupia się uwaga ciekawskich widzów, jest naturalnie Cezar. Niby człowiek, ale skupiający w sobie cechy uśpionych monstrów. Andrzej Kołodyński pięknie o tym pisał: „Do klasycznych scen grozy należy także przebudzenie somnambulika ukazane w zbliżeniu kredowobiałej, martwej twarzy Conrada Veidta, której wyrazu niesamowitości przydaje nagłe, szerokie otwarcie oczu obrzeżonych czarnymi cieniami: tak budzi się wampir, mumia czy monstrum Frankensteina”.
Odnajdujemy tu po raz pierwszy cechę charakterystyczną (i jednocześnie niezwykle ważną) dla wczesnego, jeszcze XIX-wiecznego horroru, mianowicie umieszczenie w centrum postaci „innego”. Nieważne, czy będzie nią blady jak ściana somnambulik, wampir w pelerynie czy pozszywane z ludzkich szczątków monstrum i nieważne ile czasu opowieści zostanie mu poświęcone, to na jego pojawienia się czeka odbiorca. To właśnie baśniowe, fantastyczne postacie stanowiły osnowę tych wczesnych horrorów.
W przeciwieństwie do współczesnych mu filmów, Gabinet doktora Caligari nie starał się wiernie odtwarzać rzeczywistości, lecz spróbował stworzyć całkiem odrębny świat. Scenografia składała się z tekturowych domów z krzywymi ścianami i baśniowych, wyczarowanych w studiu uliczek, jakich nie znajdzie się nigdzie na ziemi. To prawdziwie inny świat, który już niedługo skończy równe 100 lat.
Źródło grafiki: Decla Bioscop
W ramach uzupełnienia: scenariusz napisali Hans Horovitz z Carlem Meyerem, a autorami scenografii byli pp. Herman Warm, Walter Reimann i Walter Röhrig. Niektóre źródła podają 1919 jako rok produkcji. Żeby już nie wzdychać nad tym genialnym filmem, powiem tylko, że jest to arcyciekawe studium obłędu, które nie daje odpowiedzi na podstawowe pytanie ;>
Szok, że taki pokrak próbował powstrzymać Wiktora Laszlo!
Spójrzcie na wygląd Dr Caligariego, nie przypomina wam czarnego charakteru w Batmana? Mam na myśli postać Pingwina. Są do siebie bardzo podobni – wzrost, otyłość, brzydota i inne detale. Jestem ciekawy, czy ktoś nie wzorował się przy tworzeniu tej postaci właśnie na nim. Ciężko byłoby ocenić ten film. Z jednej strony jest to ogromna wartość dla kinematografii. Z drugiej, mimo pewnych ciekawych elementów, nie przypadł mi szczególnie do gustu. Potencjał jest ogromny, ponieważ sama fabuła w ma w sobie coś świetnego (psychodelia). Powstało też parę remaków, ale właściwie żaden nie jest wart uwagi.