Wyobraźmy sobie samochody, w których paliwem jest zwykłe powietrze, wszechobecne, dostępne dla każdego, hiper-ekologiczne.
Powietrze, podobnie jak baterie elektryczne, może magazynować energię. Wystarczy je skroplić schładzając do temperatury mniej więcej -195C, co wymaga dostarczenia energii. Proces przemysłowy działa na podobnej zasadzie jak schładzanie w zwykłych lodówkach. Nota bene samo skraplanie głównych składników powietrza, czyli azotu, tlenu i dwutlenku węgla, zostało po raz pierwszy wykonane w 1883 roku przez Polaków, profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, Zygmunta Wróblewskiego i Karola Olszewskiego.
W postacie ciekłej powietrze ma siedemset razy mniejszą objętość niż jako gaz w temperaturze pokojowej. Ze względu na niską temperaturę musi być przechowywane w dobrze izolowanych pojemnikach, takich większych termosach. Ciekłe powietrze nie jest de facto paliwem, ponieważ w silniku nie dochodzi do jego spalania. Wystarczy jednak wystawić ciekłe powietrze na temperaturę otoczenia, nawet na siarczystym zimowym mrozie, a zacznie wrzeć. Wrzące powietrze gwałtownie zwiększa swą objętość, o tyle samo, o ile wcześniej się ścieśniło, czyli siedemset razy. To rozprężanie może być użyte do wprawienia w ruch tłoków silnika. Ponieważ nie ma spalania, nie ma też szkodliwych spalin. W takim samochodzie z rury wydechowej wydostawać się będzie powietrze.
Pierwszy prototyp samochodu napędzanego ciekłym powietrzem powstał w roku 1902. Stworzyła go brytyjska firma Liquid Air Company. Osiągi nie były najlepsze i prace zarzucono. W wyścigu technologicznym zwyciężyły silniki parowe, a potem spalinowe. Skroplone powietrze ma mniejszą gęstość energetyczną od tradycyjnych paliw. Aby zapewnić podobny zasięg jak samochodu napędzanego silnikiem spalinowym o baku pojemności 50L, samochód na powietrze musiałby mieć bak 350L. Większy bak nie oznacza większych kosztów, napełnienie takiego zbiornika do pełna ciekłym powietrzem mogłoby kosztować około 50zł.
Do pomysłu co jakiś czas się wraca. W 2013 brytyjski wynalazca Peter Dearman przerobił swojego wysłużonego Vauxhaulla, aby jeździł na ciekłym powietrzu. Jako zbiornik wykorzystał metalową beczkę po piwie. Pojazd był w stanie osiągnąć prędkość prawie 50km/h, natomiast póki co zasięg zostawia wiele do życzenia, tylko około 5km. Niemniej temat jest rozwojowy. Ciekłe powietrze można nalać do baku o wiele szybciej od czasu potrzebnego do załadowania baterii w samochodach elektrycznych. Stacje paliw mógłby skraplać powietrze na miejscu, odpadałby cała logistyka i koszty transportu paliw. Każde państwo mogłoby je produkować, a nie tylko te, co posiadają złoża paliw kopalnych. Co więcej, każdy z nas mógłby produkować ciekłe powietrze na własne potrzeby, bez akcyzy, bez dreszczyku emocji o ile znowu przed wakacjami wywindują cenę baryłki ropy.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski