Dzieła Philipa K. Dicka z reguły dobrze prezentują się na ekranie, nie inaczej jest z nagrodzoną Hugo historią alternatywną z 1962 roku.
W świecie nowego serialu wydarzenia rozgrywają się również w roku 1962, w piętnaście lat po zakończeniu II Wojny Światowej w 1947 wygraną nazistowskich Niemiec oraz Cesarstwa Japonii. Miejscem są Stany Zjednoczone podzielone między zwycięskie państwa, zachodnia część USA przypadła Krajowi Kwitnącej wiśni, wschodnia Tysiącletniej Rzeszy, a środek przecina neutralny pas buforowy pomiędzy tymi współpracującymi ze sobą mocarstwami. Mówi się o nadchodzącej śmierci Hitlera, która położy kres osiągniętej równowadze, jako że jego potencjalni następcy, są zwolennikami totalnej dominacji nad światem i nie zawahają się ponownie użyć broni jądrowej, żeby ją osiągnąć.
Pilotowy odcinek przedstawia dwójkę bohaterów, mieszkającą w San Francisco Julianę (Alexa Davalos) oraz usiłującego znaleźć pracę w Nowym Jorku Joe’ego (Luke Kleintank). Splot wydarzeń sprawia, że oboje podróżują do strefy buforowej oraz oboje wchodzą w posiadanie nielegalnych materiałów pochodzących z ruchu oporu, które jeden i drugi okupant chce namierzyć, nie przebierając w środkach. W tle losów bohaterów widzimy jak wyglądają podzielone i podbite USA, w strefie niemieckiej dużo swastyk oraz czarnych i brunatnych mundurów, oryginalnie przerobiona flaga amerykańska. U Japończyków kierujący ruchem ulicznym policjanci, japońskie mundury, tajna policja.
Serial powstał na zlecenie Amazonu, a jego producentem został Ridley Scott. Amazon zgodnie ze swoją dotychczasową strategią zamawia pilotowe odcinki kilku seriali, następnie po udostępnieniu im publiczności ocenia jak zostały przyjęte. Kolejne odcinki są zamawiane tylko dla tych z najlepszymi ocenami i największym wzięciem. „Człowiek z wysokiego zamku” ma spore szanse na kontynuację, serial zrobiony jest z dbałością o szczegóły, a sam pomysł wyjściowy jest przedni, pewnym minusem będzie to, że każdy kto przeczytał książkę, będzie wiedział jakie czeka nas zakończenie.
Rzecz pewnie zostanie trochę inaczej odebrana w Stanach, trochę inaczej w Polsce, bo nasz udział w byciu okupowanym przez Niemcy był faktyczny, a nie fikcyjny. Okupant jest tutaj przedstawiony bardziej w poetyce Hansa Klossa, bardzo umownie, tak pewnie wyobrażają sobie nazistów ludzie, którzy mieli szczęście żyć w krajach nie dotkniętych bezpośrednio wojną. Mamy też bogate doświadczenia z byciem okupowanym po wojnie w myśl porządku określonego w Jałcie. To pokazuje, że okupant w czasie pokoju nie afiszowałby się aż tak, jak pokazano to w serialu i w książce. Podstawiłby swoich ludzi, sfałszowałby wybory, po cichu okradałby z zasobów i pieniędzy, ograniczał rozwój przemysłu, nauczał swojej wersji historii oraz obowiązkowo swojego języka w szkołach. Flagi „bratniego” kraju wywieszano by raczej z okazji świąt państwowych, zachowano by pozory demokracji.
Źródło grafiki: cnet.com
Jedna z niewielu rzeczy, na które czekam.