Kino Iluzjon na Wspólnej było filmowym filarem Warszawy do momentu, gdy ówczesna minister budownictwa Barbara Blida nie zamieniła go w magazyn map.
Iluzjon jako kino Filmoteki Narodowej rozpoczął działalność w 1956 roku. Z biegiem lat zmieniał adresy, oscylując generalnie w rejonach Śródmieścia. W latach siedemdziesiątych, na które się nie załapałem jako widz, funkcjonował w budynku kina Polonia, na tyłach placu MDM. Niektórzy kinofile pamiętają jeszcze tamte czasy, ale ze wspomnień, które udało mi się wydobyć, nie wyłania się obraz jakiejś szczególnej filmowej fiesty. Było to klasyczne kino studyjne, puszczające filmy o dekadę czy dwie starsze od tego, co aktualnie pokazywano w kinach. Przełom dla wszystkim kochających poruszające się na ekranie obrazy nastąpił w sądnym 1984 roku. Zapadła wówczas decyzja, żeby z kina Polonia uczynić komercyjne kino (niedługo potem oglądałem tam Nietykalnych i Muchę), a szczury filmotek wypchnięto kilkaset metrów dalej, do kina Śląsk przy Wspólnej 4. To trochę dziwny adres, bo de facto lokal znajdował się przy Żurawiej.
W tamtej okolicy ulokowanych były ministerstwa i cały kwartał zwłaszcza w weekendy był wyludniony. Przechodząc od strony Żurawiej, mijało się zjazd do podziemnego garażu. Na ścianach bezosobowych, szarych lub brązowych budynków wisiały klimatyzatory, wolno sobie szumiące w ciszy socrealistycznego spleenu. Rok 1984, wspaniały czas dla wszystkich. Nie wiem, w jaki sposób informacja o powstaniu tego kina trafiła do mojej mamy, ale trafiłem tam na słaby film o smoku, a potem na znakomitą opowieść o lotniskowcu cofającym się w czasie pod Pearl Harbor.
Od samego początku lat dziewięćdziesiątych chodziłem tam jako regularny widz, miałem upoważniającą do zniżek kartę Iluzjonu i kilka razy w tygodniu zjawiałem się w kasie, gdzie pani o urodzie i powierzchowności zupełnie niepasujących do typowej bileterki z Relaksu czy Skarpy sprzedawała mi bilety bodaj po 10 złotych za sztukę. Kino w tamtym czasie prowadziła Anna Kozanecka, filigranowa blondynka w okularach, uśmiechnięta i zawsze uprzejma. Następnie trafiła do Polsatu jako specjalista od zakupów i zdaje się, że pracuje tam do dzisiaj. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych dowodzony przez Annę Kozanecką Iluzjon stał się miejscem, bez którego trudno byłoby normalnie żyć. Pojawiały się tu filmy niedostępne nigdzie indziej, zwłaszcza w telewizji. Nie mam pojęcia, skąd zdobyto kopię horrorowego „Skowytu” w reżyserii Joe Dantego, z chińskimi napisami, do którego listę dialogową czytał na żywo z kabiny projekcyjnej znany lektor i nie dam głowy czy nie był to Lucjan Szołajski. Anna Kozanecka wydawała nawet comiesięczną gazetkę z programem, opisującą prezentowane filmy. W dobie przedinternetowej, gdy jedyne rozsądne źródło wiedzy stanowił Słownik reżyserów filmowych, drukowane przez Iluzjon gazetki kolekcjonowało się jako podręczne kompendium wiedzy o kinie.
Wa tamtych czasach projekcje zaczynały się o 15:00. Przylatywałem tam prosto po liceum i trafiałem na takiego na przykład „Moby Dicka” z Gregorym Peckiem. W tygodniu na sali często przebywały jedynie cztery osoby. To dziwne, bo wydawało mi się, że w innych kinach seansy ruszały od sześciu osób, bo dopiero wówczas zwracało się za prąd potrzebny do obsłużenia projektora. Nie przypominam sobie, żeby jakaś projekcja została odwołana. Zresztą jako posiadacz karty Iluzjonu, za którą co miesiąc płaciłem, byłem poniekąd upoważniony do możliwości oglądania repertuaru z książeczki pani Anny i zablokowanie mi tego byłoby działaniem bardzo nie fair.
Wśród tych czterech osób był siadający zwykle w ostatnim rzędzie, blisko oka projektora, świętej pamięci krytyk filmowy Jan Olszewski (1935-2014). No cóż, pisał trochę staromodnie, nie rozumiał kina rozrywkowego, ale był człowiekiem bardzo kulturalnym, spokojnym i sympatycznym. Gdzieś w połowie sali zasiadała starsza korpulentna pani, przybywająca do kina z nieodłącznymi torebkami filmowymi, którymi często szeleściła. Nie wiem, po co to robiła, czy wyciągała z nich jakąś żywność, czy stanowiło to odruch nerwowości. Ja zasiadałem zwykle w rzędzie szóstym około szóstego miejsca, a przede mną lśniła jedynie łysina TEGO CZŁOWIEKA. Tak, człowieka z walizką. Największej legendy Iluzjonu.
Pisaliśmy niedawno o śmierci Czarnego Romana, w wielu artykułach określanego mianem legendy. Po prawdzie trochę szemrana to legenda, bardziej niż na ulicę nadająca się na Sobieskiego 9. Tymczasem człowiek z Iluzjonu był prawdziwą legendą, osobną niełaknącą rozpoznawalności ani kontaktów. Zawsze sam, spokojnie i z kulturą przemierzał mroki sali kinowej.
Zwykle pojawiał się tuż przed rozpoczęciem projekcji. Około czterdziestoletni, średniego wzrostu, łysy, z wąskimi kłaczkami włosów po bokach głowy, na nosie miał grube okulary – wyglądał na sumiennego urzędnika. Zjawiał się z nieodłączną walizką na zamek szyfrowy. Otwierał ją już w momencie, gdy leciały napisy początkowe, czegoś szukał, słychać było trzask zamka i potem do końca projekcji był już spokój. To czarne pudło po otwarciu nie świeciło jak neseser z „Pulp Fiction” – żadnej duszy prawdopodobnie w nim nie było. Człowiek z walizką zawsze zajmował miejsce w pierwszym rzędzie, trochę z prawej strony. Co go tak fascynowało w kinie? Pewnie podobnie jak ja poszukiwał ucieczki od rzeczywistości. Mogę zaświadczyć, że był bardzo dobrze wyrobionym widzem, zjawiającym się zwykle na Hitchcockach, Truffautach czy Schlesingerach. Napuszonego Godarda raczej unikał. Wpadał też na Konfrontacje, widziałem go też kilka razy na Warszawskim Festiwalu Filmowym, ale tam panował zgiełk, a człowiek z walizką najwyraźniej takowego nie lubił. Preferował spokój i pustkę Iluzjonu. Nigdy nie widziałem, żeby wypowiedział choćby jedno słowo. Pozostał w mojej pamięci cieniem, przemieszczającym się bezszelestnie z dyskretnym uśmiechem na twarzy.
Kim był? Nie zdołałem się tego nigdy dowiedzieć. Dziś powinien mieć około 65 lat. Ciekawe, czy dalej chodzi do kina, a może odwiedza nawet przeniesiony na ulicę Narbutta Iluzjon? Chciałbym poznać jego historię.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Szukałbym go na Narbutta….
To już ponad 20 lat minęło….. dobrze, że pamięć o Iluzjonie przetrwała.
Do licha, ta historia jest bardziej fascynująca od tabelki z wartościami odżywczymi na opakowaniu ryżu białego długoziarnistego z Lidla.
Dla pokolenia YouTube z całą pewnością będzie niezrozumiała.
Może to być on? W czerwonym sweterku, gestykulujący, powrócił po 30 latach do Iluzjonu?
https://www.facebook.com/kinoiluzjon/photos/pcb.5715168155201556/5715157975202574