Widoczna w kadrze postać to Jan Polkowski, znany również jako Czarny Roman. Miejska legenda Warszawy, bywalec okolic Chmielnej i Złotej odszedł w zaświaty.
W lecie pędził w dresie i baletkach, zimą był nieco mocniej okutany – w pstrokaty ortalionowy kombinezon z lat osiemdziesiątych. Zawsze w nieodłącznym kapelusiku. Poruszał się lekko, zupełnie jakby frunął, a jednocześnie sprawiał wrażenie, że dokądś się śpieszy. Bardzo żywotny, łatwo odróżnialny od szarego, bełkoczącego tłumu bezdomnych i pijaków. W jego historii pewne jest tylko to, że urodził się jako Jan Polkowski w 1950 roku, następnie przez wiele lat znany był jako Witold, zaś ostatnie ćwierćwiecze spędził nieświadomie budując swą legendę jako Czarny Roman. Nie wiadomo, kto go tak ochrzcił, można się jednak domyślić, skąd się wziął pierwszy człon owej ksywy. Ów człowiek faktycznie przywdziewał ciuchy w kolorze nocy.
Nieodłączną część jego życiorysu stanowiły mity. Najbardziej barwne stanowiły, że za czasów PRL był jednym z największych cinkciarzy w mieście. Miał dużo pieniędzy, ale dobiły go przemiany 1989 roku, po których stracił wszystko. Podobno zdradziła go kobieta i od tamtego czasu pozostał sam na sam ze swoim szaleństwem. Tyle gusła i porzekadła. Przez wiele lat pozostawał anonimowy i takiego go pamiętałem z późnych lat dziewięćdziesiątych, gdy widywałem go z okiem tramwaju na Alejach Jerozolimskich w obcisłym czarnym kostiumie i lekkich kapciuszakch. Miał koci chód, dziwnie patrzył na boki. nie trzeba więc było daleko sięgać skojarzeniami. Wtedy nikomu nie zalecał picia dziurawca ani uprawiania jogi. Dowiedziałem się od kogoś, że mówią na niego Witold. Dopiero ponad dekadę później stał się symbolem zblazowanych hipsterów, poszukujących kropli oryginalności w zatrzęsieniu umysłowej flauty. Czasem wchodził do środka restauracji, prosił o wodę, siadał przy stoliku. Nie wypraszali go, bo wiedzieli, że jest lokalnym oryginałem i że jakiekolwiek zatargi z nim mogłyby obniżyć prestiż lokalu. Roman raz czy dwa zostawił po sobie zapisane karteczki. Treść jednej z nich, zapisanej w kawiarni przy Chmielnej 21, budzi dreszcze na plecach:
„Jestem świadomością nieśmiertelności mordu. Mordowany 55 lat, świadomość ta jest najmocniejszą prawdą nieba. Najgroźniejszy morderca leży na cmentarzu w Wilanowie pod nazwiskiem i imieniem Aleksander Polkowski. Morduje tchnieniem, które włada mocą… Matka moja urodziła tę świadomość na ulicy Koralowej 74a w 1950 roku 29 sierpnia w poniedziałek o godzinie 6:00. Została zamordowana w szpitalu na Stępińskiej przez ARCYKU*WĘ MORDERCĘ, który leży na cmentarzu w Wilanowie. Świadomość arcyku*wy mordercy zrobiło niebo po zamordowaniu swojej matki w Żabieńcu mordował ją 7 lat… Do ludzi, którym grozi wiezienie i do ludzi, którzy tam byli i chcieliby pomóc tym, którzy tam są. Droga jest prosta ekshumując zwłoki do prawdy, dlaczego mordują. Mordowanie jest karalne. Przyjęcie świadomości nieśmiertelności mordu do prawdy uwalnia wszystkich, uwiezionych łącznie z tymi, którzy skazani zostali na karę dożywotniego wiezienia, jak i tych, którzy dostali karę śmierci i oczekują na wyrok skazujący. Kontakt. Pomocy. Kawiarnia MERCEDES, ulica Chmielna godzina 19:00″.
Chodziło o nieistniejącą już kawiarnię Mercer’s, nie Mercedes. Wiek się zgadzał, możliwa jest również kryminalna przeszłość, w kontekście czego wszystkie te opowieści o kantorach, kasynach i pokerze należy zapewne wsadzić między bajki. Ostatnimi czasy Czarny Roman wychudł jeszcze bardziej, zapuścił siwawą brodę. Na zdjęciach wyglądał jak mędrzec albo fałszywy prorok.
Dnia 5 grudnia 2017 roku zmarł. Zdarzenie to relacjonował dziennikarz Cezary Ciszewski: „Myślałem, że ten dzień nigdy nie nadejdzie. Czarny Roman, książę warszawskiego streetu i człowiek kosmosu, nasz szaman i nauczyciel, nie żyje. Wczoraj byłem przy tym, jak policjanci zabierali zwłoki. Mieszkał ostatnimi czasy pod Centrum Sztuki Współczesnej, gdzie wydał ostatnie tchnienie”. Fakt odnalezienia niewykazującego oznak życia bezdomnego mężczyzny pod budynkiem Zamku Ujazdowskiego potwierdziła straż miejska.
Nie należy zapominać o drugiej stronie medalu. To, że przez lata dowcipkowano sobie z tego człowieka i budowano wizerunek ekstrawaganckiego odmieńca, nie pozwala umknąć pytaniu „Czy dało się mu jakoś pomóc”? I chodzi tu zarówno o pomoc psychiatryczną, jak i socjalną. Najwyraźniej nikt się tym przez lata nie interesował, bo tak było wygodniej, a i miasto miało swoją ciekawostkę. Teraz zaś trudno powiedzieć, czy Warszawa będzie mniej kolorowa bez Czarnego Romana. Pewne jest to, że nieprędko znajdzie się godny następca w fotelu naczelnego el loco w mieście.
Najbardziej szokująca była wisząca w kościele w Wilanowie klepsydra Jana Polkowskiego. Na samym dole widniało: „O czym zawiadamiają pogrążeni w głębokim smutku żona, dzieci, wnuki i rodzina”. Właściwie ten jeden wers odbiera mowę.
Garść faktów i mitów o Czarnym Romanie
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Ostatnio bardzo się postarzał. Wyglądał jak piekielny imp.
Widziałem go jeszcze z miesiąc temu pod domem braci Jabłkowskich. Był ubrany na szaro. Luźne, brudne dresy i szary sweter. Nie wyglądał najgorzej. Poruszał się szybko jak zawsze.
On ma stałą trasę: Nowy Świat – Chmielna – Marszałkowska – Świętokrzyska. Chodzi w kółko zawsze w tym samym kierunku.
Idol mojej żony. Byliśmy świadkami wielu zabawnych historii z jego udziałem. Wchodził na przykład do byłego Mercer’s obecnie iCoffee i prosił o zalanie wrzątkiem jakichś ziółek co przyniósł w kubku i wskazywał palcem na barmana z totalną powagą – „Zachowałeś się jak prawdziwy mężczyzna – będziesz nieśmiertelny!”. A to dlatego, że nikt nie chciał do niego wyjść. Generalnie niegroźny typ, nie był natarczywy – zabawny. Można podobno było z nim pogadać nawet, ale nie próbowaliśmy 😉
Czarny Romek, a jego właściwa ksywa to Pepito. Jako młody chłopak ukończył technikum i był bardzo bystrym, inteligentnym chłopakiem. Miał bardzo dużo kolegów. Pochodzi z Wilanowa. Umiał się dobrze bić, chodził po dyskotekach. Pracował jako kierowca w MZK. Później został cinkciarzem. Dorobił się dużych pieniędzy, ale oszukała go żona, która później wyjechała do Stanów. Od tamtej pory „miał coś z głowa”. Zawsze był ok dla kolegów i każdego poratował.
No i Czarny Roman zmarł. Znaleziono go wczoraj, czyli 05.12.2017 martwego przy Centrum Sztuki Współczesnej. Oby znalazł wreszcie swój spokój.
Legenda to była Orkiestra z Chmielnej czy Parasolnik w Sopocie. A to był psychicznie chory człowiek, którym nikt się nie zajął, a wszyscy tolerowali!! WSTYD mi za tych, którzy z urzędu powinni się nim zająć, a tego nie zrobili. Za komuny ludzie nie umierali pod płotem.
Jest jeszcze jedna taka warszawska „legenda” (czyli po prostu osoba chora psychicznie), zwana Doktorem Nauk. Zdaje się, że jeszcze żyje, więc może redakcja zastanowiłaby się jak można takiemu człowiekowi pomóc, zamiast zachwycać się jego „legendarnością”?
Wstyd to jest za tych dziennikarzy udających rodowitych warszawiaków, nazywających pana jana „księciem” czy „kosmitą”.
Pytanie, czy byłby szczęśliwszy w kaftanie i na silnych lekach w Tworkach, czy jako nieszkodliwy tramp, dostarczający atrakcji hipsterom. Nigdy się tego nie dowiemy, ale nie potępiałabym w czambuł jego rodziny. Pewnie nie byli w stanie mu pomóc.