Jeśli technologia jest jak narkotyk, który wciąga i uzależnia, to jakie są jej efekty uboczne? Niekoniecznie muszą być przyjemne, ale czy od razu zabójcze?
Brytyjski serial SF „Czarne lustro” (Black Mirror) stara się pokazać świat być może niedalekiej przyszłości, w którym technologia, pozornie niezbędna i ułatwiająca życie, faktycznie zawładnęła ludźmi. Jak mówi twórca serii Charlie Brooker, tytuł nawiązuje do czarnego lustra, którym są wszystkie nasze ekrany – telewizyjny, komputerowy, w tablecie, w smartfonie. To portale przez które elektronika owija nas coraz ciaśniej w swojej sieci zniewolenia.
Projekt jest bardzo ambitny, ponieważ każdy odcinek jest odrębną całością, niezwiązaną w żaden sposób z resztą. Luźnym wspólnym mianownikiem pozostaje wpływ nowoczesnych wynalazków i gadżetów na ludzi, ich zachowania, zwyczaje i relacje. Natomiast za każdym razem mamy do czynienia z inna scenerią, innymi bohaterami, innym światem. Godzinny odcinek „Czarnego lustra” swoją intensywnością i narracją przypomina bardziej film kinowy niż produkcję telewizyjną.
Pierwszy odcinek pierwszej serii, trochę śmieszny, trochę straszny, na pewno prowokujący dotyczy roli mediów tradycyjnych i społecznościowych oraz jak mógłby je wykorzystać zdeterminowany terrorysta by zmusić premiera Wielkiej Brytanii do czynów delikatnie mówiąc poniżej godności przed kamerami i na oczach całego świata. Tu świat jest najbardziej zbliżony do naszego i wszystkie technologiczne wątki są możliwe dzisiaj, przez co paradoksalnie jest najmniej reprezentacyjny dla serii. Warto przebrnąć, bo potem jest tylko lepiej.
Pomysł z „ziarenkiem”, małym urządzeniem implantowanym za uchem, które umożliwia ciągłą rejestracje tego co widzimy i słyszymy oraz przewijanie, wracanie do dowolnych chwil z przeszłości i oglądanie ich ze znajomymi, jest prosty, ale implikacje dla ludzi korzystających z tego udogodnienia bardzo daleko idące. Pomysł świata reality TV kolejnej generacji, w którym uczestnicy żyją odcięci od świata niczym w domu Wielkiego Brata, z narzuconym reżimem dnia, w którym jest czas na obowiązkowe posiłki, ćwiczenia, oglądanie spreparowanych programów oraz codziennej dawki reklam. Pomysł z przywracaniem do życia zmarłych ludzi z wykorzystaniem odpowiedniego oprogramowania oraz całej dostępnej aktywności danej osoby w sieci, maili, tweetów, filmów, komentarzy, postów.
Jedynym mankamentem jest to, że w każdej serii są tylko trzy odcinki. Do tej pory ukazały się dwie takie mini-serie oraz świąteczny odcinek specjalny, choć twórcy zapewniają, że trzecia seria jest w trakcie przygotowania.
Źródło grafiki: pixabay.com
Ascetyczna czołówka budzi pewien niepokój, który towarzyszy przez cały czas trwania odcinka i pozostaje jeszcze długo po tym, jak znikają napisy końcowe. Chciałbym powiedzieć, że opowiedziane historie są jedynie wytworem chorej fantazji scenarzysty, ale nie mogę. Brooker pokazał bowiem stan faktyczny – pokazał, co zrobiły z nami portale społecznościowe, programy o ludziach, co mają talent, reality-show oraz coraz bardziej chamskie i brutalne filmy adresowane rzekomo do dzieci. Zastanówmy się: istniały już programy, w których (czasem uczestnicy byli tego świadomi, czasem nie) namawiano pary, by wymieniły się partnerami, singli – by rozbijali pary, a samotnych mężczyzn – by próbowali poderwać transwestytę. W każdym wypadku pojawiały się pojedyncze głosy, że to chore, niemoralne, nieludzkie – głosy te jednak skutecznie zagłuszały rosnące słupki oglądalności. Nic nie było zbyt obrzydliwe i zbyt bluźniercze, na wszystko znajdowali się widzowie.
Coś a la Trójkąt czy Mroczny pokój. Trzyodcinkowe serie o tajemnicach. Kiedy i gdzie to puszczają?