Uczestniczyć w przygodach nieustraszonego prymitywa z Cymerii to nic, jeśli nie czytało o jego wyprawie do prastarego miasta Xuthal.
To już siódmy tom zbiorczy opowieści o Conanie wypuszczony przez Egmont i po lekkim obniżeniu lotów w ostatnich albumach mamy do czynienia z najlepszymi kawałkami o stalowym barbarzyńcy. Scenariusz napisał nieznany wcześniej w tej serii Fred Van Lente, człowiek znany z Marvelowskiego cyrku, a jednak paradoksalnie sprawdzający się w prostej narracji, ale nie ograniczający się do siekanin ani zwyczajowego dostarczania one-linerów przed ścinaniem kolejnych głów. Aczkolwiek tych ostatnich też nie zabraknie – Conan poza firmowymi przekleństwami („Na jaja Croma”) wspaniale sobie dywaguje na przykład, czy zimna stal jest w stanie odesłać bossa w zaświaty.
Kluczowe paski ilustruje Brian Ching, znany głównie z twórczości gwiezdnowojennej ale znów okazuje się, że to wcale nie przeszkadza w wycieczce do innego biomu, a wręcz przeciwnie – niesie ze sobą świeżość, uciekając zarazem od ciężkiego fantasy rodem pod wyznawców Borisa Vallejo. Jego rysunki przypominają nieco klimaty z „Hellboya”, postacie wydają się czasem pokraczne i przerywane, ale wolę taką wersję Conana niż wysmarowanego olejkiem do opalania kulturysty.
Po zmaganiu się z czarownikami Kush i paru bitwach, gdzie przepoławia oponentów skuteczniej niż Johnny Mnemonic swoim laserowym biczem, Conan z blondowłosą Natalą ruszają na pustynię i tutaj zaczyna się creme de la creme. Trafiają pod mury widmowej warowni, miasta Xuthal, w którym wydaje się z początku, że nie ma żywego ducha. Stoją stoły zastawione jadłem, w pałacowych komnatach przemykają cienie, a pojawiające się postacie znikają albo opadają w upojne sny. „Degeneraci” – rzuci Conan, wraz ze swoją flamą pragnąc się posilić i wynosić z tych podejrzanych rewirów. Na szczęście dla czytelnika nie uda mu się to tak łatwo, a konsekwencją postoju w Xuthal będzie konfrontacja z panem tego miejsca, przepotężnym Thogiem. Zarówno on, jak i kilka innych osobliwości przynosi na myśl nieodżałowanego samotnika z Providence. Robert E. Howard zawarł tę historię w opublikowanym w 1933 roku opowiadaniu „Pełzający cień”, najbardziej Lovecraftowskim spośród całej swojej twórczości.
Hipnotyczne pejzaże Xuthal i rozróba w położonej na pustyni oazie ze szpiczastą wieżą to ponad sto stron cudownie bezpretensjonalnego fantasy, pełnego wyobraźni, nieprzesadnie krwawego i pokazującego, jak pokornym, znającym swe miejsce i twardo stąpającym po ziemi wojownikiem był Conan. W pewnym momencie zauważał zgryźliwie „A bo to kazałem tej Stygijce się we mnie zakochiwać? Była przecie tylko człowiekiem”.
Źródło grafiki: Egmont
Najbardziej znanym królestwem południa jest Kush. To państwo rządzone przez wywodzących się ze Stygii Chagga, którzy przed wiekami najechali i podporządkowali sobie rdzennych Gallah. Religią rządzącą tutaj jest, podobnie jak w kraju nad Styxem, kult Seta, ale w nieco mniej ortodoksyjnej formie (na przykład nikt nie wypuszcza Dzieci Seta nocami na żer). Oprócz tego mamy leżący na południowej granicy Stygii Darfar, luźny związek plemienny, będący w stanie ciągłej, choć nie otwartej wojny ze swymi północnymi sąsiadami. Warto wspomnieć, że na terenie Darfaru leży znane z opowiadania Czerwone Ćwieki, zbudowane przez Dawnych Kosalan, miasto Xuchotl.