Dzięki sprawie JFK dowiadujemy się wiele także o postaciach mniej lub bardziej znanych, mających mniej lub bardziej ścisłe związki z tym, co się wydarzyło 22 listopada 1963 r.
W artykule o budynku Dal-Tex wspominałem o teksańskim miliarderze Haroldsonie Lafayetcie Huncie (1889-1974). Jego kariera była nadzwyczaj ciekawa. Jako nastolatek dużo podróżował po USA, potem zaś parał się hazardem. Za pierwsze wygrane w kasynie pieniądze kupował tereny w Arkansas, gdzie prowadził następnie plantację bawełny. Interes stulecia ubił w Dallas w latach 30-tych, gdy w hotelu Adolphus zdołał wynegocjować kupno największego w tamtym czasie pola naftowego na świecie za dosłownie jałmużną, czyli za kwotę miliona dolarów. Dość powiedzieć, że dwadzieścia kilka lat później majątek Hunta wyceniano na około 500 mln dolarów. Stał się jednym z najpotężniejszych, o ile nie najpotężniejszym człowiekiem w Teksasie.
Na możliwy związek Hunta z zabójstwem JFK wskazali brytyjscy twórcy telewizyjnego dokumentu The Men Who Killed Kennedy z 1988 r. W jednym z odcinków przedstawiono wywiady z byłą kochanką prezydenta Lyndona Johnsona oraz byłą sprzątaczką w rezydencji innego barona naftowego, Clinta Murchinsona. Z ich opowieści wyłaniał się w miarę spójny obraz przyjęcia, do jakiego miało dojść 21 listopada 1963 roku, czyli na dzień przed zastrzeleniem Kennedy’ego. Na miejscu obecny był sam Johnson, H. L. Hunt, pojawił się J. Edgar Hoover, a także wiele innych osobistości świata polityki, służb i biznesu. Obie panie nie wiedziały dokładnie, po co taka impreza została zorganizowana, jednak pierwsza z wymienionych zapamiętała, że po wyjściu od Murchinsona Johnson miał powiedzieć: „Ci cholerni Kennedy nie będą już więcej mi szkodzić. To nie jest groźba, lecz przyrzeczenie”.
Oczywiście, rodzina Huntów jest do dzisiaj na tyle potężna, że w USA nie pojawi się żadne adresowane wobec nich oskarżenie, ponieważ oskarżyciel zostałby zapewne przemielony przez sądową machinę i puszczony w skarpetkach. Warto wszakże pamiętać, że taki człowiek jak Haroldson Lafayette Hunt istniał i że nie przepadał on za JFK, czego dowodem było zamieszczone przez jego syna ogłoszenie w Dallas Morning News, w którym oskarżano prezydenta o łamanie konstytucji. Zostawmy tę sprawę, ponieważ w sąsiedztwie Hunta znajdował się być może jeszcze ciekawszy człowiek, ktoś mający bliskie kontakty z samym Lee Harveyem Oswaldem.
George de Mohrenschildt, bo o nim mowa, to postać mroczna jak bezgwiezdna noc. Wiadomo o tym człowieku, że urodził się w 1911 roku w Mozyrze, mieście leżącym na terenie obecnej Białorusi. W trakcie rewolucji bolszewickiej rodzina naszego bohatera uciekła do Polski i – uwaga! – George, nazywający się jeszcze wówczas Gieorgij, ukończył na początku lat 30-tych akademię wojskową na terenie II RP. W 1938 r. wylądował w USA, gdzie szybko zaprzyjaźnił się z rodziną Bouvierów. Dziesięcioletnia Jackie Bouvier, późniejsza żona JFK, mówiła na de Mohrenschildta per „wujek”!
Nasz bohater zaczął działać w przemyśle naftowym. Był geologiem, który w 1952 r. osiadł w Dallas i zaczął pracować dla – deus ex machina – Clinta Murchinsona. Dziesięć lat później de Mohrenschildt poprzez zakonspirowanego agenta CIA, J. Waltona Moore’a, poznaje Lee Harveya Oswalda. Po kilku rozmowach określa go mianem „nieszkodliwego wariata”. Pojawia się w tym momencie zasadnicze pytanie: w jakim celu człowiek działający w branży naftowej, poważny naukowiec z doktoratem w ręku, zajmował się 23-letnim, niedokształconym byłym marine? Po co odwiedzał go w jego mieszkaniu i oglądał Mannlichera-Carcano? Na te pytania nikt nie potrafi jasno odpowiedzieć. Dokumentów potwierdzających współpracę de Mohrenschildta z CIA oficjalnie brak, lecz autorzy wielu książek nie mają wątpliwości, że takie dokumenty są wciąż utajnione i że człowiek ten szykował Oswalda do roli zwierzyny łownej na wypadek jakiejś przyszłej akcji.
Latem 1963 r. de Mohrenschildt opuszcza Dallas. Nie ma go w USA podczas zabójstwa JFK. Jest następnie przesłuchiwany przez komisję Warrena, z której – co wynika po dokładnym przeczytaniu jego zeznań – zdaje się nieco kpić. Żarty kończą się dla niego w 1977 r. Komisja HSCA, która na nowo bada wydarzenia z Dallas, uznaje de Mohrenschildta za kluczowego świadka i w trybie pilnym wzywa go na przesłuchanie. Nasz bohater jest już bardzo niespokojny. Kilka miesięcy wcześniej wysłał list do ówczesnego szefa CIA, późniejszego prezydenta George’a Busha, którego znał z dawnych lat. Wspominał w nim, że ma wrażenie, że jest śledzony i na koniec składał dramatyczną prośbę. Pisał mianowicie, żeby Bush „Zrobił coś, by usunąć tę sieć, która jest roztaczana nad jego rodziną”. Bush odpowiedział grzecznościowym listem, ale oczywiście niczego nie zrobił.
29 marca De Mohrenschildt przed udaniem się na spotkanie z HSCA udziela wywiadu dziennikarzowi, po czym wraca do wynajętego domu na Florydzie. Już z niego nie wyjdzie. Zostaje odnaleziony w kałuży krwi, przy łóżku. Werdykt koronera: samobójstwo, popełnione poprzez strzał z ogromnej strzelby prosto w usta. Dokładnie tego samego dnia, prawie o tej samej porze w innym zakątku USA, w stanie Illinois, mafioso Charles Nicoletti inkasuje trzy strzały w tył głowy. Tamtejszy koroner nazywa to mimo wszystko zabójstwem. Nicoletti również miał zeznawać przez HSCA. Za życia był cynglem słynnego szefa mafii, Sama Giancany, którego często oskarżano o współudział w zabójstwie JFK. Zresztą Giancana zmarł równie nienaturalnie jak on dwa lata wcześniej.
„Karać takiego starego człowieka jak ja, to stanowczo zbyt wiele” – pisał w liście do Busha de Mohrenschildt. Trudno powiedzieć, kto go nauczył takiej naiwności.
Źródło grafiki: pixabay.com
Marina Oswald jest obecnie zdania, że to mafia wespół z CIA zorganizowały spisek. Młoda wdowa, pozostawiona z dwiema małymi córeczkami przez lata żyła w ukryciu, w obawie o własne życie. Dziś, 50 lat po śmierci męża jej telefon nadal jest ponoć podsłuchiwany przez Secret Service. Żyje w ciągłym strachu. Boi się, że w każdej chwili ona też może stać się ofiarą tajnych służb. Mieszka w Teksasie ze swoim drugim mężem i trójką dzieci. Lubiana przez sąsiadów wiedzie ciche życie niedaleko Dallas, gdzie zamordowano prezydenta Kennedy’ego. Wystawiła na aukcji ślubną obrączkę Oswalda. Anonimowy kupiec z Texasu zapłacił za nią 108 tys. dol.
Oficjalnie George Herbert Walker Bush (starszy Bush) nie pracował dla CIA zanim został jej szefem w 1976r. Jednak nowe dokumenty świadczą o tym, że był bardzo bliski Agencji już w latach ’50-tych, kiedy jego firam Zapata Oil prowadziła interesy w różnych niestabilnych miejscach globu. Mówiło się dużo o jego udziale z operacji ,,Zapata” – czyli inwazji w Zatoce Świń. Jeden z użytych tam statków nazywał się ,,Barbara Jane”. Z tego czasu pochodzi przyjaźń Busha z Felixem Rodriguezem – agentem CIA kubańskiego pochodzenia, który załatwił Che Guevarę (i do dzisiaj ma Rolexa ,,rewolucjonisty” :). Odnaleziono wcześniej też korespondencję z 1963r. pomiędzy J. Edgarem Hooverem a ,,panem Georgem Bushem z CIA”. Ponoć gdzieś istnieje fotka przedstawiająca starszego Busha na schodach składnicy podręczników w Dallas 22 XI 1963r. około południa…
George de Mohrenschildt to arcyciekawa postać. Jest to bowiem jedyny człowiek, który był powiązany zarówno z ofiarą, jak i rzekomym zamachowcem. Rzadko w historii morderstw, skandali i spisków zdarzają się takie spoiwa.