Dynamix znany był z symulatorów, ale po wypuszczeniu Project Firestart w 1989 roku zrodził się pomysł, by produkować gry przygodowe.
Jeden z założycieli firmy z Oregonu, Jeff Tunnell, mówił, że w Project Firestart zastosowano nowatorskie metody nagrywania materiału wideo. W grach była to zupełnie pionierska metoda, której użycie musiało pobudzić ambicje twórców. Akurat zbiegło się to w czasie z zakupem Dynamixu przez Sierrę On-Line w 1990 roku. Patron i wielki sternik w jednej osobie, Ken Williams, dał Oregonowi zielone światło na produkcję przygodówek. Co więcej, udzielił lokalnej gazecie wywiadu, w którym wspominał, że z około 30 pracowników Dynamix szybko się rozrośnie do ponad stu. Jeff Tunnell i Damon Slye dostali wolną rękę w kwestii projektów, które zamierzają realizować. Williams nie postrzegał tego w kategoriach konkurowania z jego flagowymi seriami Questów.
Pierwsza na warsztat została wzięta historia z Los Angeles 2053 roku zwąca się Rise of the Dragon. Jej narracja wyprzedzała o ponad dekadę pomysły zastosowane w takim choćby Dead Rising, gdzie wydarzenia biegły niezależnie od poczynań gracza. Żeby ukończyć przygodę, trzeba było być w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Inaczej szansa przepadała i pozostawało słuchać jednej z muzyczek napisanych przez etatowego kompozytora Dynamixu Dona Latarskiego. Nic się nie marnowało – w grze wykorzystano sekwencje zręcznościowe jakby żywcem wyjęte z Project Firestart. Pieczę nad produkcją dzierżył Tunnell, zaś jednym z ważniejszych członków ekipy był Dariusz Łukaszuk (1964-95). Do podłożenia głosów postaciom wynajęto aktorów, którzy mieli po latach okazać się gwiazdami dubbingu. To niesamowite, jak Tunnell w 1990 roku przywołał na łono elektronicznej rozrywki Cama Clarke i Tress MacNeille, aktywnych do dziś, mających na koncie dziesiątki filmów i gier. W 1990 roku byli największymi talentami aktorskimi, jakie zagościły w grze wideo. Zostali pobici dopiero przez obsadę Return to Zork trzy lata później.
Tunnell od zawsze miał ambicje filmowe albo mówiąc ogólniej – opowiadania historii, podczas gdy wspólnik Damon Slye wyżywał się w symulatorach. To z czasem doprowadziło do rozłamu w Dynamixie i odejścia tego drugiego, ale zanim to nastąpiło, w 1991 roku ukazała się jeszcze jedna przygodówka ze stajni Dynamixu. Heart of China – gra i fabuła pod wieloma względami ułomna, ale przynosząca do gier rozmach i próbę – podobnie jak w grach Access Software – snucia historii w „realnym” czy może lepiej powiedzieć – filmowym stylu. Na pewno nie stylu bajki a la Sierra On-Line.
Heart of China opowiadało o Jake’u Mastersie wynajętym do odnalezienia córki magnata Lomaxa. Facet małpował Indianę Jonesa jak tylko mógł. W grze ginęło się często, co pewien czas pojawiała się plansza z napisem „Plot branch alert”, oznaczająca sytuację, w której nie dało się cofnąć wydarzeń wynikłych z podjętych wyborów. Co więcej, gra posiadała cztery zakończenia, co w liniowym kanonie Sierry stanowiło niebezpieczny wyłom. Obsada aktorska była tym razem gorsza niż w kinie klasy B, natomiast uwagę zwracały lokacje, które Tunnell starał się ożywić, jak tylko mógł. Zapamiętałem Heart of China właśnie poprzez to piękno krajobrazu – to wbrew tytułowi, tylko w ułamku chińskiemu, bo fabuła opuszczała potem Kraj Środka. Tutaj falowała flaga, przelatywał ptaszek, przemykali się w tle ludzie, a siedząca na ladzie panienka poruszała nieznacznie oczami. Światy Stambułu czy Katmandu lat trzydziestych ożywały na tyle, ile mogły w 1991 roku. Odpalając grę dzisiaj, trzeba przymknąć oko na campowe dialogi, czyniące z gry parodię niskobudżetowego kina przygodowego. Należy cieszyć się najdoskonalszymi przed ponad ćwierćwieczem wirtualnymi światami, podziwiać maestrię, z jaką Dynamix splótł obraz z dźwiękiem, nadając nabrzeżu Hongkongu moc pamiętną na lata. Mogę uruchamiać tę grę po to tylko, by patrzeć sobie na tę mewę kokoszącą się na słupku na molo i ten zachód słońca. Scena lądowania samolotu, którym Jake leci do Chengdu, to też coś świetnego.
Ani Rise of the Dragon, ani Heart of China nie były kasowymi przebojami. Została nim dopiero kolejna przygodówka Dynamixu, komiksowe Adventures of Willy Beamish. Doświadczenia zdobyte przy digitalizacji postaci zostały jednak wykorzystane przez firmę z Oregonu przy realizacji Betrayal at Krondor.
Źródło grafiki: screenshot
W porównaniu do „Rise of the Dragon” grę wyróżnia znacznie lepszej jakości grafika i udźwiękowienie. Ręcznie malowane scenerie, na które zostali nałożeni odtwarzający role aktorzy (ponad sto osób brało udział w produkcji) wypadają, jak na 1991 rok, naprawdę rewelacyjnie. Nasza przygoda toczyć się będzie w różnych lokacjach. Każda z nich jest odpowiednio wzbogacona o animacje, która sprawiają że świat „Heart of China” tętni życiem pomimo swojej statyczności. Całości dopełniają odpowiednie motywy muzyczne, zależne od akcji oraz lokacji, których jest tak wiele, ile miejsc i sytuacji w jakich się znajdziemy. Niestety zdecydowano się też na cięcia. W przypadku „Rise of the Dragon” niepoprawne odpowiedzi albo kończyły się porażką obrazowaną jakąś scenką, albo wcześniej lub później kończyły zabawę, gdyż nie udało nam się czegoś dokonać z powodu złego wyboru. Tutaj takich sytuacji jest znacznie mniej i zazwyczaj obrazowane są jedną, powtarzalną scenką lub jednoznacznym „The End” z możliwością odczytu zapisanego stanu gry, restartu lub wyjścia z gry.
Miła, klimatyczna przygodówka w klimacie Indiana Jonesa. Bardzo przyzwoita oprawa graficzna. Kilka godzin zabawy zapewnione.