Polscy nurkowie odnaleźli wrak niemieckiego parowca Karlsruhe, na pokładzie którego mogą znajdować się skrzynie z jednym z największych zaginionych skarbów świata.
Jednostkę na głębokości 88 metrów znaleziono kilkadziesiąt kilometrów na północ od Ustki. W kwietniu 1945 roku wyruszyła ona z obsługującego Królewiec (obecnie Kaliningrad) portu Pilawa (obecnie Bałtijsk) do Rzeszy. Na jej pokład załadowano wiele cennych towarów ewakuowanych z przejmowanego przez armię czerwoną Królewca, w tym według wszelkiego prawdopodobieństwa również legendarną Bursztynową Komnatę. Karlsruhe nie dotarł jednak do macierzystego portu, gdyż w drodze został zaatakowany przez sowieckie lotnictwo i zatopiony. Z jednostki przewożącej 1083 osoby zdołała się uratować jedynie setka pasażerów.
Historia powstania Bursztynowej Komnaty jest skomplikowana i nie da się wskazać jednoznacznie, kto zasługuje na uznawanie za jej właściciela. W największym stopniu, uwzględniając długość posiadania, z pewnością Rosja. Zamówił ją w 1701 roku cesarz niemiecki Fryderyk I Hohenzollern, wykonawcą był cech Niemców z Gdańska, ale już piętnaście lat później nieprzywiązany do precjozów władca teutoński podarował ją w prezencie carowi Piotrowi I Wielkiemu. Przez większość kolejnych lat bezcenny skarb pozostawał umieszczony w znajdującym się pod Petersburgiem pałacu w Carskim Siole.
Traf chciał, że Hitler podczas ofensywy na Związek Radziecki zapuścił się dość głęboko w terytorium wroga i nie byłby sobą, gdyby nie nakazał odzyskania tego, co kiedyś należało do jego narodu. Komnatę rozebrano i wywieziono do zamku w Królewcu, a wojenna zawierucha na kilka lat zatarła o niej pamięć. Tuż przed wyruszeniem ofensywy sowieckiej skarb został ponownie zreorganizowany. Prawdę o tym, co się stało z komnatą, znał gauleiter Prus Wschodnich Erich Koch, człowiek mogący uchodzić za sobowtóra Hitlera, którego zadaniem było zdemontowanie jej i zapakowanie do skrzyń w podziemiach królewieckiego zamku. Spędził on po wojnie czas w polskim więzieniu w Barczewie, gdzie w pewnym momencie przebywał też Stefan Niesiołowski. Koch pozostawał więźniem na specjalnych prawach, mimo że formalnie należała mu się kara śmierci, ale z niepodanych do oficjalnej wiadomości powodów, był przez komunistyczny reżim trzymany przy życiu. Zmarł dopiero w 1986 roku. Dzisiaj można się domyślić, do czego mogła być potrzebna jego wiedza.
Zeznania radzieckich lotników stanowiły po wojnie przedmiot badań, ale nie podejmowano żadnych szczególnych kroków. Być może podejrzewano, że odnalezienie Bursztynowej Komnaty mogłoby stanowić problem natury politycznej, gdyż natychmiast trzeba by ją oddać pierwszemu sekretarzowi KPZR. Zabrano się do tego na poważnie dopiero pod koniec 2019 roku. Trójmiejski zespół badawczy Baltictech dowodzony przez Tomasza Stachurę zaczął analizować możliwe pozycje położenia Karlsruhe, a w kwietniu tego roku, nie przejmując się pandemią, za pomocą echosondy zaczęto przeczesywać dno morskie. Znaleziono ponad 20 obiektów, które następnie poddano analizie, porównując z dostępnymi szkicami niemieckiej jednostki. Wytypowano jeden z wraków i we wrześniu ekipa nurków zapuściła się pod wodę, schodząc na głębokość prawie stu metrów. Wykonano dokumentację fotograficzną, która po analizie nie pozostawiła wątpliwości, że mamy do czynienia z Karlsruhe. Mimo że został zatopiony w ciągu kilku minut, o dziwo spoczywa w morskim grobowcu w doskonałym stanie zachowania, praktycznie nieuszkodzony.
Na razie nie zapuszczono się jeszcze na dno ze sprzętem, który pomógłby wydobyć cokolwiek z wraku, jednak Tomasz Stachura ujawnił, że po sprawdzeniu ładowni odkryto sprzęt wojskowy oraz skrzynie o nieznanej zawartości. Nie trzeba dodawać, że rozpala to wyobraźnię do czerwoności, gdyż gdzie jak nie na pokładzie Karlsruhe mogła się ukryć Bursztynowa Komnata? Innych pomysłów na razie nie ma.
Zwróćmy uwagę, że ekipa Baltictech nie podaje dokładnej odległości wraku od brzegu, zasłaniając się „kilkudziesięcioma kilometrami”. Warto pamiętać, że wody terytorialne Polski sięgają na odległość około 22 kilometrów od brzegu. Można oczywiście zrozumieć, że badacze chcą zachować na razie tajemnicę dla siebie, by nie stało się coś podobnego jak ze Złotym Pociągiem, ale co się stanie, gdy okaże się, że wrak znajduje się poza ich obrębem?
Problemem jest kwestia wydobycia domniemanych skarbów. Wiadomo, że do odzysku potrzebny będzie specjalistyczny sprzęt ze względu na głębokość oraz odległość od brzegu. Poza tym powstanie pewien problem z ustaleniem przynależności skarbu, bo choć znajduje się on najbliżej wód terytorialnych Polski, jego proweniencja jest bardziej rosyjska niż polska. Aczkolwiek również Niemcy mogą rościć sobie do niego pewne prawa. Gdyby skarb rzeczywiście okazał się tam znajdować, może powstać międzynarodowy problem z podziałem łupu. Dlatego zapewne włodarze PRL woleli nie dotykać tematu, podobnie działo się w ostatnich latach, a to, z czym mamy do czynienia obecnie, to efekt oddolnej inicjatywy. Myśląc o wszystkich możliwych konsekwencjach, niejeden polityk powinien dojść do wniosku, że pewnych tajemnic może jednak lepiej nie dotykać.
Źródło grafiki: Baltictech
Coś mam takie wrażenie, że jak kilkanaście lat temu instalowano kopie Komnaty na swoim starym miejscu, to ta kopia wcale nie musiała być kopią…
Jak tak patrzę to wcale nie wygląda to na ultradrogi skarb. Bursztyn można kupić w miarę tanio nad polskim morzem, więc nie można tego równać ze złotymi ołtarzami.
https://www.youtube.com/watch?v=8el4hWJnMuI
Po co coś wydobywać skoro właściciel już ma przygotowane kwity o zwrot mienia?? Nawet jeśli nie to statek był niemiecki, wody terytorialne Norwegi, ładunek rosyjski….