Dzisiaj opublikowano raport Polskiego Związku Alpinizmu w sprawie tragedii na Broad Peak. Wnioski, które z niego płyną są krytyczne przede wszystkim dla Adama Bieleckiego.
W dokumencie napisano, że himalaista samodzielnie podjął decyzję o odłączeniu się od grupy. Zarzucono mu złamanie zasady utrzymywania kontaktu wzrokowego. Negatywnie oceniono również fakt, że po powrocie do obozu IV (na wysokości 7400 m n.p.m.) zdecydował się schodzić dalej do bazy, zamiast poczekać na partnerów, gdy istniały jeszcze szanse uratowania Macieja Berbeki.
Adam Bielecki broni się głównie za pomocą swojego profilu na Facebooku. Co ciekawe, komentować mogą tam jedynie osoby będące znajomymi himalaisty, więc nietrudno się domyślić, że zgodnym chórem wyrażane jest tam wsparcie, besztani są przy tym twórcy raportu z Piotrem Pustelnikiem i Anną Czerwińską na czele. Bielecki – magister psychologii – zamieścił nawet stary wywiad z Czerwińską, wskazując niekonsekwencje w wypowiedziach himalaistki. Wcześniej w podobny ostry sposób atakował Jacka Berbekę sugerując, że ten zawalił relacje z bratem, a po tragedii próbował zrzucić ciężar tych nieszczęść na osobę trzecią, czyli na niego. Dodawał, że to znany mechanizm psychologiczny.
I jeszcze słowo komentarza. Czy ktoś z krytykujących lub popierających górskie zachowania Adama Bieleckiego zastanowił się nad faktami? Nie domysłami, interpretacjami, opiniami, ale faktami? Ów człowiek w ciągu ostatnich dwóch lat brał udział w czterech wyprawach na ośmiotysięczniki. Za każdym razem zdołał wejść na szczyt. Natomiast jego towarzysze już tak szczęśliwi nie byli: Wolfart (brak palców), Stańczak (brak palców), Gołąb (bardzo źle wyrażał się o Bieleckim), Kaczkan (źle się poczuł, z trudem opuścił K2), Kowalski (nie żyje), Berbeka (nie żyje), Małek (cudem zdołał wrócić do bazy). Jedynie Artur Hajzer wrócił z Makalu bez szwanku.
Z Tomaszem Wolfartem stało się mniej więcej to samo, co z Berbeką i Kowalskim, czyli Bielecki mu uciekł, a człowiek nie zdążył zejść ze szczytu przed zapadnięciem nocy i musiał samotnie biwakować na wysokości 8300 metrów n.p.m. Przeżył, ponieważ ekipa atakowała Makalu we wrześniu, nie zimą. Rankiem zdołał jakimś cudem wrócić do obozu.
Na podstawie powyższego każdy ma prawo mieć własne przemyślenia na temat tego, jakim partnerem jest w górach Adam Bielecki.
Broad Peak 2013 raport zespołu wypadkowego
Źródło grafiki: pixabay.com
Komentarz żony Bieleckiego. Mnie jednak bardziej przekonuje to co mówi Piotr Pustelnik, bez histerii i bezczelności.
khttp://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Zona-Adama-Bieleckiego-przerywa-milczenie,wid,15999537,wiadomosc.html
Leszek Cichy powiedział właśnie: „Moim zdaniem tam, gdzie nie ma już żadnej szansy, a tylko narastające zagrożenie, każdy ma prawo odejść. Ma takie prawo i żaden kodeks moralny nie może mu tego zabronić. Jeśli oczywiście jest kodeksem ludzi żywych i chce służyć moralności, a nie abstrakcji. Nie oznacza to, że w opisanej sytuacji każdy musi z tego prawa korzystać. Jeżeli nie skorzysta, nie będzie to jednak decyzja wynikająca z moralnego obowiązku, ale będzie to decyzja heroiczna, ponieważ właśnie to jest istotą heroizmu. To działanie poza granicą obowiązku, a często za cenę życia”.
Cichy zapomniał dodać, że Bielecki nie „odszedł”, tylko od razu na początku ataku szczytowego uciekł pozostałej trójce. Nie ratował więc dramatycznie swojego tyłka, tylko or początku porzucił swoją ekipę. Rzadko coś takiego zdarza się w górach.
Dziś już wiemy, że Bielecki od czasu Broad Peaku nie zaliczył żadnego ośmiotysięcznika, a jego planowane wyprawy sypią się jak mąka.
To się nie bierze znikąd. W polskim himalaizmie panuje atmosfera jak w ulu, do którego podłożono ogień. Skończyłem właśnie czytać ”Na szczytach Himalajów” autorstwa Anny Czerwińskiej. Książkę wydało malutkie wydawnictwo Annapurna, sama Czerwińska choć zdobyła kilka ośmiotysięczników, nie jest gwiazdą mediów. Teraz już rozumiem dlaczego. Co chwila pisze o tym, że ktoś tam nie zapłacił pełnej sumy za wyprawę, a mimo to korzystał z jej namiotu. Pomijam, że pisze o sobie per ”pani Ania” i używa szczeniackiego słownictwa, kompletnie nie pasującego do sześćdziesięcioletniej kobiety. W jej książce jest kilka niesmacznych wynurzeń (“Zrobiłam mu dobrze i miałam wyrzuty sumienia”, “odburdelizowałam go” – co powala w zestawieniu ze zdjęciami tego babochłopa, który nigdy nie miał męża ani nawet narzeczonego), a jeden passus, to wręcz życzenie śmierci i kpiny ze zmarłego. Otóż w 1988 roku w wyprawie Czerwińskiej na Makalu brał udział Ryszard Kołakowski. Czerwińska opisuje swoje konflikty z nim, to jak dał jej w twarz w jednym z obozów. Miała gotowe wszystkie haki na niego, tak by po powrocie do Polski uziemić go w PZA. Potem padają cytaty “mądra góra załatwiła wszystko za mnie”, “miałam koszmarny sen, że Kołek wraca żywy ze szczytu i w Katmandu ponownie urządza awanturę”. Niepotrzebnie się tak zamartwiała. Kołakowski został na Makalu, a cała książka to obrzydliwe kuriozum. Jestem w szoku, że ktoś coś takiego dystrybuuje w normalnych księgarniach.
Rafał Fronia wraz z innymi himalaistami przeniósł w lipcu ciało Tomasza Kowalskiego z grani do skalnej groty, gdzie ów został pochowany. Na wysokości ponad 8000 metrów. Oto co powiedział po tym wydarzeniu:
„Mam wielki żal. Do świata, agencji, wspinaczy, rządów i do losu wreszcie. Że takie rzeczy się po prostu dzieją. I to na naszych oczach. Nie, nie mam na myśli tego, że gdzieś, w wysokich górach ktoś ginie. Jesteśmy ludźmi, każdego kiedyś czeka koniec. Mój żal skierowany jest do tych, którzy udają, że to nie jest ich sprawa. Do tych, którzy po śmierci partnera idą na kolejne szczyty, a nie zawracają, by posypać głowę popiołem pokory i żalu.”