Jedna z moich ukochanych gier ośmiobitowych, a na pewno najważniejsza sprzed pojawienia się Defender of the Crown i Maniac Mansion. Jest prawie taką samą enigmą jak Vastar.
Gdy zacząłem grać w Bagitmana na C64 w 1985 roku, ta zacna gra miała już dwa latka, a jej producenci – o czym nie mogłem oczywiście wiedzieć – już wówczas nie istnieli. Dzisiaj można sprawdzić, że firma o tajemniczej nazwie Aardvark działali na rynku już od 1978 roku, początkowo jako Aardvark Technical Services, dostarczając gry tekstowe na tak kuriozalne platformy, jak przypominający maszynę do pisania Ohio Scientific! Odpalili komputerową wersję Jobsowego Breakouta, zanim Atari pokapowało się, żeby zrobić konwersję tego megahitu na VCS. Ogólnie byli w miejscu i czasie predestynujących ich do bycia liderami rodzącej się branży.
W 1983 roku Aaardvark odszedł od tekstu i zrobił swoją pierwszą grę z grafiką, nazwaną dość prozaicznie Mars. Kilka miesięcy później na C64 i TRS-80 ukazał się Bagitman – absolutne arcydzieło gamedesignu, potrafiące na trzech planszach wykreować świat bogaty w warianty, możliwości i sztuczki. Bohaterem był więzień w pasiaku, muszący zbierać worki z pieniędzmi i wrzucać je do taczki. Czas pikał bezlitośnie i nie robiąc nic, padało się na ziemię. Jednocześnie życie utrudniali klawisze, poruszający się po korytarzach za naszym bohaterem, gdy tylko go zwęszyli. Działał na nich kilof, ale można też było uciekać windą albo wagonikiem, wymościwszy się w nim jak w gnieździe. Zebranie wszystkich worków to był quest nad questy. Udało mi się to zrobić tylko raz, po to tylko, by zobaczyć się ponownie w pierwszej planszy ze wszystkimi workami leżącymi sobie w starych miejscach, a tylko strażnicy poruszali się jakby szybciej… Żadnych gratulacji, żadnego bonusa? No, nie szkodzi, i tak Bagitman był genialny.
Aardvark zniknął zaraz po wyprodukowaniu Bagitmana. W podobnym czasie wyparowali znacznie bardziej znani od nich i potężniejsi Synapse Software, czyli twórcy m.in. Pharaoh’s Curse. W sieci można dokopać się do informacji, że Aardvarka założył Rodger Olsen, którego fascynującą historię życia można znaleźć spisaną tutaj. Co ciekawe, ów programista wspomina, że często pracował z pisarzem o polskich korzeniach, Lee Frankowskim.
Natomiast sam Bagitman odegrał jeszcze jedną rolę w zmianie mojego światopoglądu na temat gier wideo. Otóż był on dostępny na automatach, a dokładniej oryginał, z którego został bezceremonialnie skopiowany, czyli Bagman! Automat wykonany na zamówienie Sterna przez Francuzów z Valadon Automation wyglądał dokładnie jak Bagitman, posiadał nawet tę samą muzykę – lub może odwrotnie. Aaardvark najwyraźniej ukradł pomysł z automatu i zrobił konwersję na komputery, podobnie jak wcześniej obszedł się z Breakoutem. Sam Valadon Automation stworzył łącznie 5 automatów w latach 1980-85, jednak ich najbardziej znamienitym dziełem pozostał oczywiście Bagman.
I takim właśnie widziałem Bagmana w drugiej połowie lat osiemdziesiątych w salonie gier na ulicy Rutkowskiego, czyli komuszej Chmielnej, w okolicach kina Atlantic, a bardziej nawet Non Stop. Ów lokal kwitł na parterze w ciągu sklepów obok których znajduje się niewielki skwerek. Pamiętam, że widziałem tam więźnia w pasiaku, a niedługo potem dostałem go na kasecie na C64. Gdy zobaczyłem, że to dokładnie ta sama gra, a rozumiem przez to prawie identyczne wykonanie, po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, po co nam w ogóle są potrzebne salony gier. Takiemu Vastarowi czy Dragon’s Lair nic na komputerach nie dorównywało, ale skoro Bagitman-Bagman jest taki sam, to pewnie zaraz pojawią się następni. To był ten moment, gdy salony gier w mojej świadomości podupadły i nie zdołały się już podnieść. Granie w nich coraz szybciej zaczynało tracić sens.
Źródło grafki: screenshot
– „idymy po te komodorki?? i…. ” ty może to jeszcze bydzie chodzić jo chca od razu kopalnia złota” (Bagitman C64)…