Są obowiązkowe i intuicyjnie wydają się potrzebne, ale czy rzeczywiście okresowe badania techniczne pojazdów cokolwiek istotnie poprawiają?
Wydawać by się mogło, że płacenie co jakiś czas, za wykonanie badania technicznego pojazdu powinno istotnie zwiększać bezpieczeństwo ruchu drogowego. Jak grzyby po deszczu pojawiają się coraz to nowe stacje diagnostyczne, które świadczą tę przymusową usługę sprawdzenia i wymuszenia ewentualnej naprawy nie działających świateł czy hamulców. Większość krajów wprowadziła obowiązek wykonywania takich okresowych przeglądów. Tak się jednak składa, że badania nad wpływem obowiązkowych przeglądów technicznych pojazdów nie wykazują oczekiwanych korzyści.
Raport z 1999 roku wykonany na zlecenie Federalnego Biura Bezpieczeństwa Drogowego w Australii uwzględniający wcześniej dokonane badania w temacie, stwierdza, że nie zaobserwowano statystycznego związku pomiędzy wprowadzeniem obowiązkowych badań technicznych a spadkiem ilości poważnych wypadków drogowych. Wcześniejszy zbiorczy raport z 1985 roku przygotowany dla waszyngtońskiego odpowiednika naszej GDKiA stwierdza, że okresowe badania techniczne nie wpływają w zauważalny sposób na poprawę bezpieczeństwa.
Taki stan rzeczy ma dwie główne przyczyny. Z jednej strony w zakres obowiązkowego badania technicznego wchodzi sprawdzenie tylko najbardziej podstawowych elementów. Sprawne działanie pojazdu jest uzależnione od wielu innych elementów, których poprawne działanie nie jest sprawdzane. Druga to mocno punktowa natura badania. Podczas badania mogę mieć sprawne wszystkie żarówki, a już tydzień później któraś z nich może mi się przepalić. W długim okresie po badaniu, a przed następnym badaniem statystycznie nic nie różni awaryjności mojego pojazdu od analogicznego pojazdu, który badaniom nie podlegał.
Dodajmy jeszcze trzeci powód, stricte wynikający z naszych lokalnych uwarunkowań. W Polsce nie ma żadnego mechanizmu, który blokowałby udział pojazdów bez ważnego badania w ruchu drogowym. Jeśli nie zostaniesz zatrzymany do kontroli za przekroczenie prędkości oraz jeździsz na tyle ostrożnie, że nie masz stłuczki to możesz jeździć latami bez stempelka w dowodzie rejestracyjnym. W innych krajach po badaniu technicznym nalepia się w widocznym miejscu naklejkę, która ma co roku inny kolor. Pozwala to łatwo i szybko stwierdzić, który pojazd ma ważne badanie, a które nie. Stacja diagnostyczna która wykonywała ostatnie badanie ma nasze dane i mogłaby dzwonić, żeby umówić się na kolejne badanie. Ma w tym interes, bo badanie jest płatne. Taki system świetnie działa u agentów ubezpieczeniowych i byłby wygodny dla klientów, lecz z jakiegoś powodu stacje diagnostyczne nie wykazują nim zainteresowania.
Tylko czy okresowe badanie techniczne jest najlepszym rozwiązaniem w czasach, kiedy każdy samochód wyposażony jest w komputer pokładowy i cały arsenał czujników? Przecież wykrywanie i sygnalizacja nie działających żarówek to pestka. Koła często mają wbudowane czujniki ciśnienia w oponach. Podobnie mogłoby być z pomiarem siły czy równomierności hamowania czy jakości spalin. Kontrola bieżnika mogłaby zostać wbudowana w same opony, kiedy bieżnik się zetrze powinna zostać eksponowana warstwa gumy innego koloru, np. czerwonego. Do tego potrzebne byłoby jakieś widoczne na zewnątrz światło ostrzegawcze dla innych uczestników ruchu, jeśli w naszym samochodzie coś nie gra i sprawa byłaby załatwiona. Po prostu obciach byłoby jeździć po mieście w czerwonych kapciach i z zapaloną lampką wstydu.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski