Kwestia królewskiej muzyki
Dawno temu chodziłem na warsztaty literackie w Staromiejskim Domu Kultury. Rzeczą, która zainspirowała mnie do siedzenia przed pustą kartą papieru była gra komputerowa.
Dawno temu chodziłem na warsztaty literackie w Staromiejskim Domu Kultury. Rzeczą, która zainspirowała mnie do siedzenia przed pustą kartą papieru była gra komputerowa.
Rzadko zdarza się widzieć parę aktorów swą osobowością tak daleko wyrastających ponad marny materiał, w którym przyszło im grać. Mowa o Christopherze Lee i Peterze Cushingu.
Amerykanie nie uważali ucieczki Hitlera za fantazję, skoro tak drobiazgowo sprawdzali wszelkie fakty związane z brawurowym rejsem niemieckiego okrętu.
Nie był hochsztaplerem ani łaknącym sławy błaznem – to wiadomo na pewno. Współczesna nauka miała z nim i ma nadal poważny problem.
Na początku lat 80. wschodzące gwiazdy Hollywoodu w postaci Johna Landisa i Joe Dantego postanowiły zmienić oblicze horroru za pomocą najnowszych dostępnych metod.
W grach wideo zwykle chodziło z grubsza o to samo: wytworzenie symulacji świata na tyle wiernej, że wykonując w niej różne szalone rzeczy, czułbym się, jakbym tam był naprawdę.
Dzisiaj prawa do Guybrusha Threepwooda, Bobbina Threadbare czy doktora Freda Edisona dzierży w swojej mysiej dłoni Disney. Stare Lucasfilm Games to już tylko wspomnienie.
Po dobraniu się do Commodore 64 przyszedł czas na strzelaninę nad kosmiczną bazą. Trójwymiarową strzelaninę, pierwszą taką w historii gier wideo.
Z wyglądu przypominał sowę, od razu rzucał się w oczy. David Ferrie w śledztwie prokuratora Jima Garrisona był jednym z podejrzanych o udział w spisku na życie JFK.
Dokumenty filmowe przez wiele lat były wiernymi relacjami z rzeczywistości. Nie chciały być wywrotowe, lecz informacyjne. W latach 60-tych wszystko się w tej sferze odmieniło.
Zanim zobaczyliśmy gumowe klawisze z Albionu, zanim nawet pojawiły się w domach niemieckie podróbki Ponga, były już na mapach polskich miast miejsca…
Większą niż Stu legendą jest Paul McCartney. Pod koniec lat 60-tych wybuchła plotka, że zginął on w wypadku samochodowym. I że Beatlesi, z jakiegoś niepojętego powodu, tego nie ujawnili i zastąpili go sobowtórem. Kanadyjskim policjantem. Plotka ta stała się strasznie popularnym mitem miejskim, a fani Beatlesów rzucili się robić prywatne dochodzenia w tej sprawie. Zaczęli szukać na okładkach płyt i w tekstach utworów znaków i sygnałów, które miałyby sugerować, że faktycznie jest z Paula trup.