Aż 23 lata przyszło czekać fanom Ashleya „Asha” Williamsa, aby ten znów skopał tyłki demonom. Fani wiernie czekali na to wydarzenie.
W Halloween odbyła się premiera pierwszego odcinka serialu, będącego kontynuacją kultowej trylogii „Evil Dead”. Wszyscy, którzy obawiali się, że produkcja stacji Starz nie dorówna swoim legendarnym poprzednikom, mogą odetchnąć z ulgą. Już w pilocie czuć ducha produkcji Sama Raimiego: w zdjęciach, w charakteryzacji czy w efektach specjalnych.
Po 30 latach Bruce „Ash” Campbell nie stracił nic ze swojego stylu. Teraz jest starszy, z brzuszkiem, bez dłoni, ale za to z kultową strzelbą i legendarną piłą mechaniczną na podorędziu. No i w gotowości, by stawić czoła szatańskim pomiotom. Nadal bywa też niesforny, czego dowodem jest punkt wyjścia całej historii: zło powraca, ponieważ Ash przesadził z jointami i zdecydował, że dla rozrywki poczyta swojej kochance wersety z Necronomicon Ex-Mortis. Kapitalne!
Za produkcję odpowiada stara ekipa, a za kamerą pierwszego odcinka stanął jedyny człowiek, który miał prawo to zrobić. A jak wiadomo, reżyser Raimi + aktor Cambell = zero kompromisów. Spodziewajcie się więc sporej dawki gore oraz pokładów fantastycznego humoru. Co więcej, nie zapomniano o tym, że horror ma przede wszystkim straszyć, a więc są momenty, zupełnie jak w pierwszej części. Na dodatek jest to groza z klasą, zaskakująca również klasycznymi, analogowymi efektami i świetną charakteryzacją, zwłaszcza jak na warunki telewizyjne.
Już od pierwszego odcinka nie ma mowy o nudzie. Lekko zdziadziałego Asha wciąż roznosi energia i nie potrzeba mu wiele, by przypomniał sobie, jak miażdżył demony dekady temu. Akcja jest więc porywająca, dynamiczna i świetnie wyreżyserowana, nawet jeśli w wielu miejscach trąci kiczem. I co z tego? Przecież „Evil Dead” taki właśnie ma być!
Znów czuję się jak dziecko w lunaparku, ponieważ symbol lat 80-tych (i początku 90-tych) powraca w glorii i chwale. Odniosłem wrażenie, że twórcy bawili się na planie równie dobrze, co widzowie oglądając dziś efekt ich prac. To dla nich jak beztroski powrót do piaskownicy i wykreowanego dawno temu świata, który ma do dziś całą rzeszę wiernych fanów.
Najsłabszą póki co stroną „Ash vs Evil Dead” są aktorzy drugoplanowi. Ani chuderlawy Pablo (Ray Santiago), ani zgrabna twardzielka Kelly (Dana DeLorenzo) nie powalili mnie na łopatki, ale to dopiero początek. Być może z czasem uda im się wyjść z cienia genialnego Bruce’a Campbella i zabłysnąć na ekranie.
Jeśli poziom pilota zostanie utrzymany, wszyscy fani „Evil Dead” będą nosić Campbella i Raimiego na rękach. Wszystko na to wskazuje, ponieważ stacja Starz, nie czekając na wyniki oglądalności swojej nowej produkcji, w ciemno zamówiła drugi sezon. Nam pozostaje więc tylko zakrzyknąć: „GROOVY”!
Źródło grafiki: Starz
Początek przypomina trochę My Name is Bruce, film z 2007, w którym Bruce Cambell (w tej roli Bruce Campbell) zostaje omyłkowo wzięty za… Asha z Evil Dead i musi stawić czoło jakiemuś słabo wyglądającemu demonowi terroryzującemu spokojną do tej pory okolicę. W tejże produkcji Bruce był spłukanym podstarzałym nieudacznikiem żyjącym w przyczepie i uciekającym przed odpowiedzialnością. Najwyraźniej ten motyw się spodobał twórcom serialu, bowiem mniej więcej to samo obserwujemy w pierwszym odcinku Ash vs Evil Dead.