W ujęciu starożytnym czas był czymś uniwersalnym, ostoją całego Wszechświata. Albert Einstein w znaczący sposób zmienił to pojęcie, spychając czas z piedestału.
Z opublikowanej w 1905 r. einsteinowskiej Szczególnej Teorii Względności wynika, że czas jest zależny od prędkości układu odniesienia w którym się go mierzy. Samo to zdanie brzmi zawile i być może dla niektórych niezrozumiale. W każdym razie chodzi o to, że ze wzorów STW wynika, że jeśli dany obiekt osiąga bardzo dużą prędkość, zbliżoną do prędkości światła (300,000 km na sekundę), to czas jaki upływa w jego układzie odniesienia, mierzony przez zewnętrznego obserwatora, jest bliski zeru. Czyli stoi w miejscu.
Ujmijmy to jeszcze inaczej. Wyobraźmy sobie, że Buzz Aldrin wsiada do superszybkiej rakiety i zaczyna nią krążyć dookoła Ziemi z prędkością zbliżoną do prędkości światła. Po pół roku liczonym przez nas na Ziemi ląduje i wychodzi z rakiety. U nas minęło pół roku, a Buzz ze zdumieniem stwierdza, że jego lot trwał nie dłużej niż dwie minuty. My się postarzaliśmy o pół roku, Buzz ledwie o dwie minuty.
Ze wzorów STW wynika również, że jeśli istniałby jakiś obiekt poruszający się szybciej od światła, to jednocześnie cofałby się on w czasie. Oczywiście, nasze umysły nie są w stanie sobie tego wyobrazić. Dość też powiedzieć, że jak na razie fizycy nie zdołali wskazać żadnego kandydata na taki obiekt, czy mówiąc ogólniej, cząstkę. Teoretycznie nazywa się je tachionami.
Einstein w 1916 r. opublikował Ogólną Teorię Względności. Uczynił w niej z czasu wymiar, podobnie jak wymiarami są współrzędne przestrzeni trójwymiarowej. To już jest skomplikowana fizyka na poziomie akademickim, w którą nie będziemy tutaj wnikać. Ale skoro tak bardzo zdewaluowano czas, uczyniono go zależnym od wielu innych czynników, to pójdźmy jeszcze krok dalej. Pozwolę sobie zaprezentować moje całkowicie prywatne spojrzenie na ten temat. Otóż wyobraźmy sobie paranaukową hipotezę, że czasu tak naprawdę wcale nie ma. To znaczy, nie ma przyczynowości, nie ma wolnej woli, nie ma początku ani końca. Cała rzeczywistość jest kwantową zupą, a to co nam się wydaje, że robimy wcześniej lub później, jest jedynie uczestniczeniem w pewnych zdefiniowanych a priori stanach owej rzeczywistości. To tłumaczyłoby dlaczego lekko nietypowe umysły niektórych ludzi mogą wybiegać lub cofać się w tym co nazywamy czasem, co potocznie zwie się jasnowidzeniem albo hipnozą regresyjną. Zgodnie z tą teorią jesteśmy w całym swoim życiu „naraz”, a tylko subiektywne wrażenie jest takie, że coś się dzieje jedno po drugim.
To oczywiście szalona hipoteza. Ale czy nie jest jeszcze bardziej szalone wyobrażanie sobie, co było przed Wielkim Wybuchem? Wielkie Nic? A kto lub co dało iskrę do Wielkiego Wybuchu? Bo skoro dało taką iskrę, to musiało już istnieć przez początkiem Wszystkiego. Czyli początek Wszystkiego nastąpił wcześniej. To śmieszne, gdy się w ogóle o tym myśli, nie posiadając z natury umysłu zdolnego objąć takie zagadnienia.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Nie jest to koncepcja szalona. Jak się dobrze poszuka można w internecie znaleźć rozważania na ten temat, niestety po angielsku, najlepiej wpisać w Google coś w rodzaju „time spatial dimension”. Jeżeli czas nie istnieje a jest jedynie swoistą konsekwencją relatywizmu to rzeczywiście wszystko dzieje się „naraz” a my doświadczamy jedynie zmian gęstości kwantowej zupy. Dowcip polega na tym, że o ile teoria jest kreatywna o tyle matematyczne wzory pasują do inszych, nazwijmy je ugruntowanymi, pomysłów. Tak więc obawiam się, choć koncepcje mam podobne, że może ona na wieki pozostać ezoteryką. 🙂
Z drugiej strony fizyka teoretyczna już dawno odpłynęła w ezoterykę, bo jak inaczej nazwać teorię superstrun czy hipotezę wielu światów. 🙂
Słowo daję, że nie czytałem o tym w necie. Wymyśliłem to we własnej głowie. W ogóle w necie jest tyle nawiedzonych teorii dotyczących, nazwijmy to, rzeczy fundamentalnych, że można by zwariować przebijając się przez nie wszystkie. Dlatego z założenia tego nie czytam. A co konkretnie masz na myśli pisząc, że matematyczne wzory pasują do inszych pomysłów?
Mam na myśli to, że póki co według matematyki czas, czymkolwiek on jest, jednak istnieje i nijak się go nie da wyrzucić z równań jeżeli chcemy żeby prawa fizyki nadal istniały.
Rzecz jasna wciąż istnieje problem grawitacji, która z kolei nie pasuje do teorii względności i tu nadal jest pole do popisu dla zarówno teoretyków-ezoteryków jak i matematyków. Pytanie czy grawitacja jest graalem i po jej „rozkminieniu” wszystko już będzie wiadomo czy też pojawią się następne pytania. Nie mówiąc o tych już istniejących. Istnieje przecież problem ciemnej materii, która nie wiadomo właściwie czym jest ani po co. Mnóstwo rzeczy jeszcze czeka na swoje odkrycie tak więc najbliższe dekady pod tym względem nie będą na pewno nudne a być może nawet pasjonujące. 🙂
Toteż nie neguję przecież, że wielkość fizyczna znana jako t istnieje, ale w tych rozmyślaniach wykluczam istnienie czasu rozumianego jako konsekwencja zdarzeń, a teraźniejszości (chwilo, trwaj) jako granicy między przeszłością a przyszłością. Wzory STW nie burzą tej paranaukowej hipotezy, bo można przyjąć, że występujący w nich wskaźnik „czas” to po prostu miara odległości zdarzeń we wspomnianej kwantowej zupie. A wszystko i tak dzieje się „naraz” 🙂
W czasach studenckich uczęszczałem na wykład z filozofii. Prowadząca zaprezentowała tam ciekawy pogląd, którego autora nie pamiętam. Chodziło o to co pozostanie, jeśli z naszego świata wszystkiego się pozbędziemy. Wyszło na to, że będzie to przestrzeń i czas. Przestrzeń może być nieskończenie pusta, czas może sobie „płynąć” bez przerwy nieskończenie długo. Oczywiście zaprezentowała od razu teorie, które podważały ten pomysł, bo jak np. definiować upływ czasu w niezmiennym środowisku, albo definiować przestrzeń bez punktów odniesienia?
Teoria życia podobnego do taśmy filmowej, gdzie są już zawarte wszystkie obrazy od początku do końca jest ciekawa. Nieśmiertelność mogłaby być umiejętnością cofania taśmy, ale żylibyśmy znowu tak samo i nic nie udałoby się zmienić, bo przecież wszystko już jest zapisane. Hmm… To po co się cofać?
To chyba nawet słowa Einsteina że jeżeli usuniesz materię ze wszechświata usuniesz też czas i przestrzeń. Może to odpowiedź na wszystkie pytania? Jeżeli bez materii nie ma czasu ani przestrzeni nie można pytać jak duży był wszechświat w chwili wielkiego wybuchu, ani co było przed. Powstał w momencie powstania wszechświata i był wielkości wszechświata.
Byłem wczoraj na wykładzie ks. Hellera i mówił on między innymi o tym o co zahaczył Miczu a o co i mnie się nieraz w innych miejscach zdarzało zahaczać – czyli problemie czasu i przestrzeni. Ciekawym jest, że z jego własnych ust usłyszałem iż obecnie jedną z kwestii nad którymi pracują matematycy, fizycy oraz kosmologowie jest usunięcie czasu oraz przestrzeni z równań, ponieważ zwyczajnie po ludzku coraz bardziej „zawadzają”. Czas i przestrzeń jawią się jako swoista scena, na której występują aktorzy – materia oraz wydarzenia. Obecnie, przynajmniej niektórym, chodzi o to żeby tą scenę „usunąć” i spojrzeć na „to co jest”, na „nagie fakty” bez punktów odniesienia; oczywiście należy pamiętać, że wszystko to dzieje się w ramach wzorów matematycznych, frywolne pętle i tunele, którymi próbuje się to popularyzatorsko zobrazować nie mają rzecz jasna żadnych podstaw.
Mała dygresja: odnoszę coraz mocniejsze wrażenie, że artykuły internetowe, przede wszystkim te z Wikipedii, ponieważ do nich najczęściej sięgają internauci, bardziej zaciemniają tego typu tematy niż wyjaśniają. Właśnie między innymi dlatego, że działają na wyobraźnię zamiast przekazać twardą rzeczywistość: na pewnym poziomie dyskusji schodzimy już do czystych równań matematycznych, NIE WOLNO wręcz, co podkreślają fachowcy, wyobrażać sobie takiego dajmy na to elektronu jako piłeczki krążącej wokół innej piłeczki – jądra. To są obiekty czysto matematyczne, niewyrażalne w języku ludzkiego oka.
Z tego co nas ostatnimi laty uczą, materia, czas, przestrzeń, fala elektromagnetyczna, to jeden i ten sam czort w różnych przejawach. Czyli mówiąc krótko, niezidentyfikowana zupa, która kreuje rzeczywistość. Przynajmniej tak to widzę jako czytelnik i obserwator.
Mniej więcej tak to przedstawia ksiądz Heller.
Na poziomie makroskali czyli w naszym, ludzkim, społecznym wymiarze, sprawy przedstawiają się tak a nie inaczej. Widzimy krzesło to znaczy, że to jest krzesło. Krzesło ma długość, wysokość i szerokość. Krzesło posiada swoją nazwę, którą jest ni mniej ni więcej tylko krzesło. Krzesło posiada też swoje „wartości”, to znaczy można na takowym krześle usiąść albo je określić jako dzieło artystyczne.
Na poziomie wzorów matematycznych nie ma już ani krzeseł ani jego trzech wymiarów, ani nie jest już ono krzesłem, krzesło może być w zasadzie tym samym co samoświadomość. Nie ma już też czegoś takiego jak ciąg znaków pod tytułem „krzesło”. Ciąg znaków „Krzesło” może być równie dobrze seksem jak i pierścieniem Saturna. 🙂
I takie coś twierdzi ksiądz, nie jakaś za przeproszeniem Kazimiera Szczuka udająca z wyglądu Juniora Soprano. 🙂
Chciałem nawiązać do tego, że skoro Wszechświat jest tak duży i wiekowy, to z czasem powinno powstać bardzo dużo rozwiniętych cywilizacji, które podjęłyby się ekspansji kosmosu i tylko rozprzestrzeniłyby się dalej. Wtedy nie mielibyśmy żadnego problemu ze znalezieniem życia.
Tak jednak nie jest i powstało wiele teorii dotyczących przyczyn tego stanu rzeczy, a także sporo konkurencyjnych do tej, którą wyżej napisałem, jak np. taka, że Ziemia jest jedyną planetą, na której powstało życie – moim zdaniem nieprawdopodobna.
Możliwe, że życie jest powszechne, ale to rozwinięte już nie – ewolucja jest zbyt powolna i jakieś globalne katastrofy regularnie „kasują” powstałe organizmy. Na Ziemi zdarzyło się już parę czystek, ludzie też byli raz na skraju wymarcia.
Możliwe też, że rozwinięte cywilizacje same ściągają na siebie zniszczenie przez wojny lub niszcząc środowisko (tak, jak robimy to my!) i wymierają. Stąd jesteśmy jedyni we Wszechświecie, ale był ktoś przed nami i zapewne ktoś będzie po nas – nie spotkamy się, bo czas od stworzenia cywilizacji do jej zniszczenia jest śmiesznie mały w skali kosmosu. Bardziej optymistycznie można przyjąć, że tych cywilizacji zawsze jest parę/-naście/-dziesiąt/-set, ale nadal w skali kosmosu to tyle, co nic.