Czasy kiedy wystarczyło pobiegać w parku z białymi słuchawkami w uszach, żeby być au courant zdają się mijać. Teraz wypada biegać ze spadochronem.
Produkt powstał w Stanach, oferuje go firma SKLZ. Za 30 baksów można nabyć wersję podstawową z jedną czaszą spadochronową w kształcie kwadratu o boku długości 137cm. Podobnie jak w prawdziwym spadochronie, celem urządzenia jest wykorzystywanie oporu powietrza. W wersji powietrznej spadamy wolniej, w wersji naziemnej musimy podejmować większy wysiłek, co lepiej rozwija mięśnie. To odpowiednik dodatkowych „talerzy” dla sprinterów.
Co ciekawe podobnie jak u podniebnych skoczków, również uliczni spadochroniarze mogą się wypinać i uwolnić od swojej czaszy. W przypadku tych ostatnich producent reklamuje to jako efekt „wystrzelenia z armaty”, kiedy raptownie oswobadzamy się z obciążenia, podczas biegu na pełnych obrotach.
Kiedy treningi idą tak dobrze, że opór jednej czaszy to dla nas mało, firma SKLZ oferuje produkt w wersji professional, który ma dwie, nieco mniejsze czasze o boku długości 122 cm, cena też podwojona. Podobnie jak wersję podstawową zakładamy ją zapinając na rzepy pas wokół bioder. Pas może się luźno obracach wokół ciała, dzięki czemu nie blokuje ruchów biegacza, zaś linki przy czaszy mają osadzone między siebie siatki, które zapobiegają poplątaniu. Pojedyncza czasza waży niecały kilogram. Zaciekawione spojrzenia przechodniów na biegacza z takim sprzętem gwarantowane.
Źródło grafiki: pixabay.com