To jest statek kosmiczny, który w przyszłości w nieco rozbudowanej wersji ma zabrać człowieka na Marsa. Dnia 5 grudnia 2014 roku odbył się jego chrzest bojowy.
NASA przygotowywała się do tego startu od miesięcy. Choć był to lot bezzałogowy, trwający zaledwie cztery i pół godziny, jego doniosłość polega na tym, że po raz pierwszy od od czasów misji Apollo sprzęt przystosowany do lotów międzyplanetarnych opuścił pasy Van Allena. Odleciał na odległość około 15 razy większą niż przebywają astronauci uczestniczący w programie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, czyli ISS. Po czym bezpiecznie powrócił na Ziemię, lądując w oceanie po wcześniejszym uruchomieniu spadochronów. Sceptycy zauważali, że stanowi to powrót do jednej z koncepcji radzieckiego programu kosmicznego.
Start odbył się z przylądka Canaveral na Florydzie. Oriona wyniosła w górę rakieta Delta IV. Docelowo, gdy będzie planowana podróż na Marsa, statek zostanie wyniesiony w kosmos przez projektowaną właśnie najpotężniejszą pod względem mocy istniejącą kiedykolwiek rakietę o kryptonimie SLS. Po dwukrotnym okrążeniu Ziemi Orion samodzielnie już musiał powrócić na naszą planetę. Odpalił pomocnicze silniki, które nakierowały go na odpowiedni kurs, po czym – by tak rzec – spadł na Ziemię. W momencie wchodzenia w atmosferę prędkość Oriona była ogromna, sięgając 30 tysięcy km/h. Właśnie ze względu na występujące przy tarciach temperatury rzędu 2000 stopni Celsjusza, statek musiał został skonstruowany z ultra odpornych materiałów.
Amerykański program kosmiczny został reaktywowany za czasów prezydentury George’a W. Busha. Wówczas koncentrowano się na powrocie człowieka na Księżyc. Barrack Obama zmodyfikował te plany, jako główny cel stawiając wyprawę na Marsa.
Partnerem NASA podczas budowy Oriona była znana z produkcji myśliwców firma Lockheed Martin. Koszt opracowania statku wyniósł około 10 mld dolarów. Jeszcze dwa razy tyle będzie kosztować przygotowanie SLS i dopracowanie całego programu marsjańskiego. Mowa zwłaszcza o zaprojektowaniu modułu mieszkalnego, gdyż przetrwanie całego lotu w skromnych wnętrznościach Oriona byłoby prawie niemożliwe. Jeśli spojrzy się na to z perspektywy cywilizacyjnej, nie jest to szokująca suma. USA na prowadzenie wojny w Iraku wydały jej wielokrotność.
Jednym z najważniejszych celów testu Oriona było przebadanie promieniowania uderzającego w statek kosmiczny opuszczający pasy Van Allena. Aparatura badawcza w postaci ponad tysiąca czujników pracowicie zbierała dane. Jak wiadomo, niektórzy powątpiewają czy praktycznie nieekranowane statki kosmiczne Apollo były w stanie opuścić pasy Van Allena właśnie ze względu na zabójcze kosmiczne promieniowanie. Teraz powinniśmy poznać natężenie promieniowania, jakie tam występuje.
NASA ostrożnie szacuje, że będzie gotowa do załogowego lotu na Marsa po 2030 roku. Wiadomo, że podróż w obie strony zajmie około półtora roku. Co astronauci będą robić na powierzchni i jak długo tam będą przebywać? To na razie jest jeszcze domeną filmów science fiction.
Źródło grafiki: pixabay.com
Orion to technologiczne cofnięcie się w czasie i powrót do koncepcji z programu Apollo. Bez poważnych zmian w podejściu do napędu, przeciążeń, czasu, samych lotów a przede wszystkim fizyki nie osiągniemy (jako ludzkość) zbyt wiele. Orion w tym momencie to nadal technologicznie strzał z procy tyle, że lepiej wyważonej, obliczonej. Problem w tym, że osiągamy maksymalne fizyczne możliwości takiej procy. Lądowanie na księżycu potwierdziło słuszność techniki z „procą”. Lot na Marsa technicznie był już nawet wtedy możliwy. Problem jest taki, że przy zastosowaniu tej technologii to jest już nasz realny szczyt.
Jeśli Stany wcześniej nie zbankrutują, to może zobaczymy człowieka na Czerwonej Planecie. Moim zdaniem to jednak nie nastąpi.
„Co astronauci będą robić na powierzchni i jak długo tam będą przebywać? To na razie jest jeszcze domeną filmów science fiction.”
Jedno jest pewne – nigdy nie wrócą.
Na razie założenia misji przewidują powrót. Może się to zmienić, ale jeśli by się tak stało, byłaby to pierwsza samobójcza kosmiczna misja w dziejach ludzkości.
Ha, ha 🙂 No, fakt. Jeżeli technologia pozwala na powrót, to być może wrócą 🙂 Ale z drugiej strony – rzeczywiście – w zależności od celów misji, wrócą lub nie, mogą na przykład polecieć tam z misją utworzenia bazy. Słyszałem takie postulaty, znanych osób.
Nazwą to pewnie ładnie „misją kolonizacyjną”, a że po roku przestaną docierać na Ziemię jakiekolwiek sygnały, to już inna sprawa…
Na razie NASA bała się wypuścić człowieka, a za 20 lat ma polecieć i wrócić tak ze 400 razy dalej?