Mimo wszystko film Douga Limana to jeden z najciekawszych filmów action s-f ostatnich lat i świetny letni blockbuster, zapewniający ogromną dawkę zabawy.
Ziemi grozi inwazja kosmitów. Tak, znowu. Niezwykle zwinna rasa zwana Mimic atakuje naszą planetę. Przybysze są świetnie zorganizowani, groźni, na dodatek posiadają specjalne umiejętności, takie jak manipulacja czasem, co czyni ich praktycznie niepokonanymi. Do walki z nimi stają oddziały specjalnie przeszkolonych komandosów odzianych w specjalne, metalowe egzoszkielety. Na ich czele stoi Tom Cru… zaraz, zaraz, to nie do końca tak.
Tom Cruise wciela się tutaj w tchórzliwego Billa Cage’a, który od pola bitwy stroni jak może. Skazany za dezercje pierdołowaty żołnierz zostaje jednak rzucony w sam środek wojennego frontu. Już w pierwszym starciu Cage’owi udaje się wprawdzie odstrzelić jednego z kosmitów, ale zaraz po tym traci życie. Chwilę później budzi się, by przeżyć od nowa ostatni dzień, zupełnie jak Bill Murray w przytoczonym już przeze mnie „Dniu Świstaka”. Uwięziony w pętli czasu bohater po każdym swoim zgonie „resetuje” dzień, by podjąć ponowną próbę walki z najeźdźcą z kosmosu. Jedynym sposobem na wyrwanie się z impasu jest zniszczenie organizmu dowódczego zwanego Omegą, trzeba go jednak najpierw odnaleźć. Billowi pomoże w tym piękna Rita, grana przez Emily Blunt.
Każda kolejna próba to dla Billa Cage szansa na to by stać się lepszym żołnierzem, jako że bohater pamięta wszystko, co przytrafiało mu się ostatnim razem. Z każdym dniem (tym samym) staje się więc potężniejszym i lepiej wytrenowanym żołnierzem. Kiedy staje do walki z Mimicami, na ekranie dzieje się naprawdę dużo – setki wystrzałów, huk granatów, liczne eksplozje, trochę walki wręcz albo za pomocą wielkich ostrzy. Realizacja techniczna stoi na bardzo wysokim poziomie i czuć te 180 milionów dolców wpompowanych w budżet.
Fantastyczne efekty specjalne to nie wszystko – sam koncept fabularny nie jest może wynalezieniem koła od nowa, ale stanowi w kinie delikatny powiew świeżości. Staje się też przyczyną kilku naprawdę zabawnych sytuacji, a przecież nic tak nie pomaga letniemu blockbusterowi jak dobry humor. Co ważne, film niemal pozbawiony jest patosu, co wciąż jest rzadkością w produkcjach o dzielnych Amerykanach odbijających Ziemię z rąk kosmicznego plugastwa.
To nie pierwszy raz gdy Cruise ratował nas przed przybyszami z obcej planety. „Wojnę światów” już wspominałem, a całkiem niedawno mogliśmy przecież oglądać jeszcze „Oblivion”. „Na skraju jutra” jest w mojej opinii jeszcze lepszy od w/w produkcji, a taka chociażby nowa „Godzilla” również nie dorasta mu do pięt. Oczywiście nie wszystkim przypadnie do gustu wybuchowa konwencja utrzymująca prawie cały czas szybkie tempo i wyglądająca raczej jak komputerowa strzelanka. Ale matko boska, jak ja bym chciał zagrać w taką grę!
Źródło grafiki: Warner Bros
„Dzień Świstaka” w oprawie SCI-FI…
dokladnie tak. „dzien swistaka” + „kod niesmiertelnosci”. plus jakas pani gimnastyczka, ktora niesamowita sztuczke na sali cwiczen wykonywala za emily blunt
Jak na razie sf roku, lepszy od Snowpiercera.
Łojezu, powiem krótko – dla mnie 9/10 w bardzo restrykcyjnej skali. Nie zdziwiłem się, gdy po projekcji zobaczyłem, że scenariusz machnął Christopher McQuarrie, czyli autor Podejrzanych. Cały czas byłem tam i teraz. Dawno nie miałem tak, że po obejrzeniu filmu chciałem rozpocząć projekcję od nowa.