To zdjęcie wygląda niczym kadr z filmu sci-fi. Zielona torpeda majestatycznie ląduje na obcej ziemi. Tyle tylko, że to prawdziwa wyprawa, a reżyser jest pilotem i załogantem tej maszyny.
Misja Deepsea Challenger („Wyzywający głębiny”) miała na celu zdobycie dna Rowu Mariańskiego. To miejsce znajdujące się na dnie Pacyfiku między Japonią a Papuą Nową Gwineą, długości około 2,5 tysiąca kilometrów oraz szerokości około 70 kilometrów, które jest największą głębią na Ziemi. Pomiary wykazały, że aby dotknąć dna, trzeba pokonać 11 kilometrów. Warunki tam panujące są trudne, przede wszystkim ze względu na olbrzymie ciśnienie słupa wody, tysiąckrotnie większe niż nad poziomem morza. Takie ciśnienie zgniotłoby nurka szybciej niż nadepnięta puszka coli. Poza tym jest ciemno choć oko wykol, zimno i przeraźliwie pusto.
Pierwsze załogowe zejście na dno Rowu Mariańskiego udało się w roku 1960 amerykańskiemu batyskafowi Trieste, pilotowanego przez porucznika Dona Walsha oraz oceanografa Jacquesa Piccarda. Ich lądowanie na dnie oceanu trwało pięć godzin. Kiedy byli blisko dna usłyszeli głośne pęknięcie. Na dnie spędzili tylko 20 minut, widząc rysy na szybach batyskafu zaczęli wyrzucać balast i rozpoczęli trwającą nieco ponad trzy godziny drogę w górę. Z tej wyprawy nie ma żadnych zdjęć, ani próbek dna, ponieważ pojazd nie był wyposażony w żaden sprzęt badawczy.
Wyprawa Camerona była już wyposażona we wszystko co potrzebne, a sam reżyser został pierwszym człowiekiem, który w pojedynkę osiadł na dnie Rowu Mariańskiego. Zielony batyskaf zaprojektował australijski inżynier, Ron Allum, który pracował wcześniej z Cameronem przy zdjęciach podwodnych. Zastosowano w nim najnowsze technologię, między innymi poszycie z super wytrzymałej pianki, które pozwoliło zredukować wagę pojazdu do 13 ton, to jedna dziesiąta wagi Trieste. Deepsea Challenger zabrał też na pokład aparaturę badawczą, kamery 3D, ramię robota z chwytakiem. Batyskaf uzbrojono w wydajne oświetlenie LED oraz własny napęd, wszystko zasilane bateriami litowo jonowymi.
Choć batyskaf, którym pływa się w pozycji pionowej, ma 7.3m długości to cześć załogowa jest bardzo mała. Stanowi ją umiejscowiona u dołu maszyny stalowa kula o średnicy 1.1m i grubości ścian 6.5cm. W tej kuli musi zmieścić się pilot oraz całe oprzyrządowanie. Kokpit Boeinga jest przy tym niczym przestronny salon. Było tam tak ciasno, że 57-letni Cameron trenował przed wyprawą jogę, aby wytrzymać planowane 10 godzin misji w pozycji na klęczkach z bardzo ograniczoną mobilnością. O przerwie na lunch, kawie czy wyjściu za potrzebą można było w tych warunkach zapomnieć.
Zejście na dół odbyło się 18 marca 2012. Podróż do dna trwała nieco ponad dwie i pół godziny, prawie dwukrotnie krócej niż Trieste. Cameron spędził na dnie trzy godziny. Pierwotnie miał spędzić sześć godzin, na przeszkodzie stanął jednak wyciek z systemu hydraulicznego, który ograniczył widoczność oraz unieruchomił ramię robota. Awarii uległ też jeden z dwunastu silników. Kolejne 70 minut zajęło wynurzanie na powierzchnię. Każdy kto chcę dowiedzieć się, co Camerom widział na dole, będzie miał wkrótce możliwość zaspokoić ciekawość, bowiem film dokumentalny w 3D z tej spektakularnej wyprawy będzie miał premierę w sierpniu tego roku.
Źródło grafiki: ideastream.org
Specifications: Displacement, Submerged: 50 tons without gasoline; 150 tons with gasoline;