Trwa Światowy Dzień Książki, a księgarnie i wydawcy kuszą nas promocjami. Trwają też prace nad ustawą zamrażającą na okres 12 miesięcy od premiery ceny okładkowe.
Trudno się nie zgodzić, że sytuacja na rynku książki jest kiepska, o czym świadczą spadające nakłady pozycji beletrystycznych, upadające wydawnictwa i zamykane księgarnie. Wiele mówi się także o zagrożeniu, jakim są działający na rynku prawie-monopoliści, dyktujący wydawcom warunki współpracy, nierzadko przyczyniając się tym samym do ich kłopotów finansowych. Z diagnozą zgadzają się wszyscy, dyskusja nad terapią wciąż jednak trwa, można wręcz odnieść wrażenie, że się zaostrza.
Polska Izba Książki na ten przykład ogłosiła, że pracuje nad polską wersją tak zwanej Ustawy Langa, czyli regulacji prawnych, które narzucają podmiotom handlującym książkami trzymanie się przez pewien wyznaczony czas cen wydrukowanych na okładce. Koniec z promocjami i rabatami, koniec z kuszeniem klienta.
Na portalu Hatak.pl ukazał się obszerny wywiad z Małgorzatą Staniewicz z popierającej ustawę organizacji Związek Małych Oficyn Wydawniczych z Ambicjami, która wyjaśnia, jak ma działać nowe prawo i jakie, wedle jego twórców, przyniesie to skutki dla rynku książki.
Czym jest Ustawa Langa? „Mówiąc najprościej, zarówno wzorcowa Ustawa Langa, czyli ustawa francuska, jak i wszystkie inne ustawy o stałej cenie książki, które funkcjonują w najbardziej rozwiniętych krajach Europy, opierają się na założeniu, że książka nie jest zwykłym towarem. Jest to dobro kultury. Oznacza to, że książka powinna być dostępna dla wszystkich na tych samych warunkach. Ustawa Langa mówi w związku z tym, że każda nowa książka, przez pewien czas, powinna kosztować tyle samo w każdym punkcie sprzedaży książek – w księgarni sieciowej, w supermarkecie, na stacji benzynowej, w Internecie i małej niezależnej księgarni osiedlowej. Oto cała filozofia. Na tym samym założeniu opiera się również projekt ustawy o stałej cenie na książki, który przedstawiła niedawno Polska Izba Książki.” – tłumaczy Staniewicz.
Podkreśla jednocześnie, że największym problemem rodzimego rynku książki są wielcy gracze, zwłaszcza zaś hipermarkety: „Problem w tym, że tak naprawdę rzadko płacimy cenę okładkową. W praktyce cena okładkowa książki w ogóle w Polsce nie obowiązuje. Na dobrą sprawę tylko w niezależnych księgarniach można dziś kupić książkę za tyle, ile wydawca wydrukował na okładce. We wszystkich innych miejscach będzie ona kosztować mniej lub więcej. Podkreślam, że także więcej, bo wcale nie jest regułą, że wszędzie jest taniej niż w małej księgarni na rogu. […] nie ma nic złego w promocjach. Ale obecnie nie każdy sprzedawca książek może zorganizować promocję i nie każdy czytelnik ma okazję z niej skorzystać. Wbrew powszechnym przekonaniom, niezależne księgarnie nie mogą wprowadzać masowych obniżek cen nowości książkowych, bo po prostu je na to nie stać. Na duże promocje, które jednak przyciągają tylko jakąś część czytelników, mogą sobie pozwolić wyłącznie duże sieciówki, a przede wszystkim hipermarkety. A mogą sobie na to pozwolić tylko dlatego, że dystrybutor książek, w zamian za odpowiednio duże zamówienie, daje im znacznie większy upust niż małej księgarni.”
Co jednak z zarzutem sterowania rynkiem i ograniczania wolnej konkurencji? „Czy ustawa godzi w wolność gospodarczą? Absolutnie nie. Musimy tylko nareszcie zrozumieć, że kultura to dobro publiczne, czyli coś, co nie może podlegać wyłącznie regułom wolnego rynku, bo to fatalnie odbija się na całym społeczeństwie” – mówi reprezentantka ZMOWY. „Niestety, ale musimy w końcu dokonać wyboru. Albo zgadzamy się, że kultura to dobro publiczne i wprowadzamy odpowiednie regulacje prawne, albo dalej traktujemy książkę tak samo jak gwoździe. Jeśli wybierzemy drugą możliwość, nie dziwmy się tylko, że czytelnictwo w Polsce będzie nadal słabe.”
Korzyści z wprowadzenia polskiej wersji Ustawy Langa mają być zaś wymierne: „Dzięki ustawie wydawca będzie mógł obniżyć cenę książki o około 20 proc. I na pewno będzie to robił. A wtedy cenę, którą teraz oferuje tylko hipermarket, tę o 20 proc. niższą, będzie mogła zaoferować każda księgarnia współpracująca z wydawcą. Oznacza to, że duże sieci i hipermarkety będą oferować książki po tych samych cenach. Wszyscy po niższych. Tyle że to się nie będzie nazywać promocja, ale stała cena. Dla czytelnika ustawa niesie więc same korzyści: niższe ceny książek, bliżej do książki, większy wybór książek.”
Małgorzata Staniewicz wyjaśnia także, kto poza czytelnikami powinien w największym stopniu cieszyć się z nowych regulacji: „Celem ustawy o stałej cenie książki nie jest wcale prawne ustalenie wysokości rabatów, jakich wydawca może udzielać księgarzom. I wcale nie służy ona ochronie wydawnictw. Służy ona ochronie małych niezależnych księgarń. Dlaczego właśnie niezależnych księgarń? Z prostego powodu. Jest ich coraz mniej. Znikają setkami. Osobom mieszkającym w dużych miastach trudno to zrozumieć, ale dla mieszkańca bardzo małej miejscowości albo dla mieszkańca wsi księgarnia stanowi pierwszy i jedyny punkt kontaktu z kulturą.”
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Nie ma to jak wylać dziecko z kąpielą. To tak jak z podnoszeniem akcyzy na mocne alkohole, podnoszeniem cen na bilety komunikacji miejskiej, podnoszeniem podatku dochodowego. Pomysłodawcy liczą, że wpływy wzrosną, a potem są wielce zdziwieni że fakty są dokładnie odwrotne, wpływy są mniejsze niż przed podwyżką. Podobnie byłoby ze wspomnianą ustawą książkową. Książki będą droższe, mniej ludzi kupi, wydawcy zaczną mniej wydawać, cały rynek skurczy się jeszcze bardziej. Główkować trzeba w drugą stroną, jak sprawić by książki były tańsze, obniżyć VAT na książki, dać ulgę podatkową księgarniom itp. Zresztą walka o utrzymanie księgarni, to walka z wiatrakami, jak walka o utrzymanie sklepów z muzycznymi CD czy filmami na DVD. Czy to się podoba, czy nie książki podobnie jak muzyka i filmy w końcu przejdą do dystrybucji wyłącznie cyfrowej.
Sztuczna regulacja rynku nie może się udać. To tak jak wprowadzenie prohibicji.
Z tego co wiem, a wiem niewiele, ustawę próbują wylobbować firmy wydające książki szkolne, w które uderzy darmowy podręcznik. Na rynek jako taki żadne próby regulacji nie wpłyną ponieważ sprzedaż książek [czy też generalnie mediów papierowych bo czasopism także] spada ze względu na cyfryzację ludzkiej wiedzy. Papier jest jedynie medium, podobnie jak płyta, twardy dysk czy tzw. „tradycja oralna” – liczy się rozpowszechnianie informacji jako takie. Oczywiście, podobnie jak telewizja nie zabiła radia komputery nie zabiją książek, ale musimy się powoli (ci którzy już zrozumieli, że nigdy nie będzie tak jak jest – szybciej) przyzwyczajać do dalekosiężnych zmian społecznych związanych z zamianą na kolejne medium, które o tyle różni się od innych że jest totalne jak futbol holenderski z lat siedemdziesiątych – nie zostawia jeńców.
Btw, skoro wspomniałem o szkole, na odstrzał jako jedna z pierwszych idzie tradycyjnie rozumiana edukacja. Już dziś dzięki internetowi przeciętny nastolatek z dajmy na to Wietnamu jest w stanie zgromadzić więcej wiedzy niż posiadał profesor Harvardu w roku 1990. Jak owej wiedzy użyje i czy tezauryzacja owej wiedzy rozumianej ilościowo jest tym samym co szeroko rozumiana „mądrość” to już odrębna kwestia oczywiście.