To zapomniany rozdział w historii elektronicznej rozrywki. Tuż przed nadejściem Atari i jego Computer Space, wstawiono do salonów gier pierwsze automaty. Dość dziwne zresztą.
Pod koniec lat sześćdziesiątych na rozrywkowym firmamencie po raz pierwszy zabłysła Sega. Firma powstała w Tokio w 1952 roku jako Service Games, założona przez amerykańskiego biznesmena Martina Bromely’ego. W 1965 r. połączyła się ona z Rosen Enterprises, przedsiębiorstwem założonym przez zakochanego w Japonii Amerykanina żydowskiego pochodzenia, Davida Rosena. Cztery lata później stała się własnością Gulf+Western, giganta posiadającego też m. in. wśród swoich aktywów wytwórnię filmową Paramount, który przejąwszy ją, pozostawił Rosena na głównodowodzącym stanowisku. Sega handlowała budkami do robienia zdjęć, ale wyczuwszy zwiastuny nowej mody, stała się jednym z najważniejszych dostarczycieli automatów z grami. Spacewar otworzył nową epokę, teraz trzeba było dostarczyć jej owoce masowej publiczności.
W pierwszej połowie lat 60-tych o automatach jeszcze nikt nie słyszał, zaś w barach i pizzeriach grywano w bilard albo na flipperach. Lecz oto nagle w marcu 1968 r. Sega wprowadza do nich automat o nazwie Periscope. Nie była to gra wideo zamknięta w drewnianym pudle, ale coś co z braku lepszych słów należy określać mianem elektro-mechanicznej gry. Za pomocą mechanicznych trików, domalowywanych elementów oraz lampek symulowano powierzchnię wody i przemieszczające się po niej statki. Gracz patrząc w peryskop, musiał odpowiednio wycelować, wcisnąć przycisk z napisem „fire”, po czym za pomocą znanej jeszcze od lat 30. technologii świetlnego pistoletu odpalał torpedy. I choć brzmi to dość niesamowicie, w praktyce czuło się sztuczność całej tej machinerii. Podobnie rzecz się miała z Grand Prix (1969) oraz Jet Rocket (1970), który teoretycznie był symulatorem samolotu. Ten ostatni, prezentowany na wykonanym w roku premiery zdjęciu z Nowego Jorku, miał bardzo realistycznie wyglądający kokpit, pełen wskaźników i liczników. Problem? Nie wyglądał nawet w jednej setnej tak jak mająca wówczas premierę w kinach Bitwa o Anglię.
Te zupełnie zapomniane dziś wynalazki nie stały się powodem, dla których prasa miałaby pisać o nich więcej niż o wojnie w Wietnamie. W barach numerem jeden nadal pozostawały coraz doskonalsze, wydające multum dźwiękowych efektów specjalnych flippery.
Katalog Segi z listą elektro-mechanicznych automatów
Automat o nazwie Missile w akcji
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Wyglądały o niebo ładniej od pierwszych gier wideo, ale brakowało w nich tego „czegoś”.
Dobrze, że ta epoka tak szybko się skończyła, bo to była swoista pochwała kalectwa. Niewiele się to różniło od uderzania młotem w licznik w parku zabaw.