Nasze mózgi są uzależnione od przetwarzania bodźców ze świata zewnętrznego. Kiedy je ich pozbawiamy, zaczynają dziać się dziwne rzeczy.
Do świadomości dociera tylko część ogromu informacji przetwarzanej na bieżąco przez mózg ze wszystkich zmysłów, morza informacji wzrokowej, różnego rodzaju odgłosy, stuki, szumy, wrażenia dotykowe różnych części ciała, odczucia smakowe i węchowe. Mózg selektywnie przekazuje informacje z czujników wyżej, z reguły zaczynamy być ich świadomi kiedy zmienia się stan czujnika, zaczynamy czuć nowy zapach lub dochodzi wrażenie bólowe. A co dzieje się, kiedy odetniemy wszystkie bodźce?
Praktyczne testy deprywacji sensorycznej przeprowadzone były w roku 1954 przez neuropsychiatrę Johna Lilly, który zbudował komorę izolacyjną. Badani zanurzeni byli w cieczy o temperaturze zbliżonej do temperatury ciała, w zupełnej ciemności oraz wyciszeniu. Robocza hipoteza była taka, że mózg poddany całkowitej izolacji bodźców zewnętrznych przejdzie w stan uśpienia, co nie znalazło potwierdzenia w doświadczeniach.
Z jednej strony pierwsze komory izolacyjne wymagały założenia przylegającego stroju i maski do oddychania, co było niewygodne, całkowite zanurzenie powodowało u niektórych lęki przed utonięciem, do badanych dochodziły dźwięki maszynerii, pompy dostarczającej powietrze i bąbelków wydychanego powietrza. Z drugiej strony okazało się, że mózg w przypadku braku bodźców zaczyna wytwarzać własne, urojone. Poddani deprywacji sensorycznej zaczynają doświadczać zwidów i omamów słuchowych. Świetnie zostało to ujęte w opowiadaniu Stanisława Lema 'Odruch warunkowy’, gdzie pobycie w komorze izolacyjnej zostaje poddany pilot Pirx.
Zbliżony efekt do deprywacji bodźców można osiągnąć serwując mózgowi jednostajny bodziec. Służy temu procedura ganzfeld, co w języku niemieckim oznacza 'pełne pole’. Opracowana została przez niemieckiego psychologa Wolfganga Metzgera w latach 30-tych, a następnie używana przez badaczy postrzegania pozazmysłowego w latach 70-tych. Wystarczy wygodna pozycja leżąca na kanapie w pokoju z niezbyt intensywnym czerwonym oświetleniem, niczym w ciemni fotograficznej. Do zamkniętych powiek przyczepia się plastrem połówki piłeczek ping pongowych, które dodatkowo rozproszą słabe światło. Na uszy zakłada się słuchawki i puszcza z radia biały szum. Mimo tak prostych środków, większość osób biorących udział w tego rodzaju eksperymencie zaczyna już po piętnastu minutach doświadczać różnego rodzaju halucynacji wzrokowych i słuchowych.
Źródło grafiki: HelloGiggles
Praktycznie o tym właśnie był film Kena Russela „Odmienne stany świadomości”. Po angielsku „Altered States”.
W Poznaniu jest coś podobnego. NoGravity SPA. Komory z solanką w których są warunki powodujące deprywacje sensoryczną. Byłem i dla mnie to bardzo dziwne doznanie. Cena w zeszłym roku to około 250zł za godzinę Na początku było wszystko ok dopóki było włączone oświetlenie. Unosiłem się na solance (coś jak morze Martwe). Łatwo zeszło mi napięcie mięśni karku (próbowałem tego jako alternatywy dla niemijających bóli szyi). Jak wyłączył em oświetlenie zaczęło się robić „dziwnie”. Najpierw coś jakby choroba lokomocyjna – uczucie wirowania ciała, poczucie dezorientacji, miało to przy najmniejszym poruszeniu się. Po chwili adaptacji do tych warunków przyszedł stan całkowitego „wyjebania” 🙂 na wszystko. Leżałem i nie odczówałem nic poza zapachem solanki. Towarzyszył temu natłol myśli, taki że po chwili zacząłem sobie w kręcąc różne rzeczy. Nie wytrzymałem godziny tam.
Bawiłem się kiedyś w OOBE i sny na jawie, słuchałem doserów i dźwięków Hemi-Sync. Doszedłem to wibracji i drgawek na samą myśl o tym. Niektórzy twierdzą, że ich dusza wychodzi z ciała.