Miesiąc po wydaniu Legend od Zelda, Nintendo wprowadziło na japoński rynek przystawkę do Famicomu, nazwaną Disk System.
Była to de facto masywna stacja na dyskietki, ze względu na swoje gabaryty wykorzystywana często jako podstawka pod konsolę. Sześć miesięcy po premierze pojawiła się gra w pełni wykorzystująca możliwości nowego urządzenia: napisana w ramach własnego zespołu platformówka Metroid. Był sierpień 1986 r. Na komputerach domowych ukazywały się już takie cuda jak Defender of the Crown, ale w dziele Nintendo nie chodziło – jak zwykle – o prężenie technologicznych muskułów, lecz o zrobienie gry innej niż wszyscy, zaskakującej, a przede wszystkim przeznaczonej na długie godziny grania.
Akcja Metroid została osadzona we wszechświecie zdominowanym przez frakcję kosmicznych piratów. Zajmowali się oni przechwytywaniem istot zwanych Metroidami, potrafiącymi przyssać się do żywych istot i wyssać z nich energię. Nie robili tego dobroczynnie. Sami bowiem zamierzali przekształcić Metroidy w siłę, która pozwoliłaby im zawładnąć całym wszechświatem. Sama konstrukcja drapieżnych, śluzowatych istot kojarzyła się z Obcym Ridleya Scotta. Zresztą Japończycy nie udawali, że inspiracją dla nich było coś innego.
Łowca nagród, odziany w pomarańczowy kombinezon, przemierzał wnętrzności planety Zebes. Przez całą rozgrywkę można było sobie zadawać pytanie – dlaczego bezlitosny bohater wybrał sobie tak jaskrawy, niepasujący do jego fachu strój? Czy aby na pewno jest człowiekiem,z chudymi nogami, wielką, ukrytą pod kaskiem głową oraz zwinnością robota? Odpowiedź znajdowała się w finale, gdy bohater ściągał kombinezon i okazywało się, że to kobieta, Samus Aran! To była jedna z tych sytuacji, mieszczących się niemal w każdym zestawieniu najlepszych momentów w historii gier wideo.
Metroid cechowały piękna kolorystyka oraz dobra animacja, dorównująca szczytowym dokonaniom z komputerów ośmiobitowych. Za produkcję odpowiadał guru Nintendo, Gunpei Yokoi. Wyjątkowo mroczny jak na Nintendo klimat zawdzięczano rzekomo temu, że do powstawania Metroid nie dotykał się Shigeru Miyamoto.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Może wiele w Metroidy nie grałem, bo jakoś zawsze było wiele innych gier, ale wiem że to naprawdę dobra seria od wielkiego N. No i chyba muszę się zgodzić, że Metroid może być nie tyle niedocenianą grą, tylko pozostającą troszkę w cieniu Mario i Zeldy, a co za tym idzie trochę mniej popularną od nich. Mimo wszystko takie gry jak Metroid, czy Zelda mogą być świetnym przykładem dla tych „haterów” którzy twierdzą, że Nintendo produkuje tylko gry dla dzieci, iż wcale tak nie jest.
Poza tym uważam, że Metroidy w 3D mogą dorównywać tym dwuwymiarowym, przeszedłem całego Metroid Prime na NGC i grało się w to naprawdę świetnie, a muszę przyznać że normalnych strzelanek na konsolę po prostu nie lubię przez wzgląd na sterowanie, ale przecież Metroidy to nie takie zwykłe shootery tylko coś więcej.
Cały ten NES to piramidalnie przereklamowane wspomnienia Amerykanów zaliczających pierwszy kontakt z grami właśnie w Super Mario.