O istnieniu góry większej niż Wieża Babel wiedziano w Europie już od początku XIX wieku. Po I wojnie światowej Imperium Brytyjskie wyasygnowało grupę śmiałków do jej podboju.
Anglia na początku XX wieku wciąż była kolonialnym potentatem. Wszystko w tym mechanizmie funkcjonowało jak należy. Indie były brytyjskie, zaś na Nepalu, choć formalnie nie należał do Korony, odciskały swe piętno mocne wpływy brytyjskie – nie było więc problemu, żeby dotrzeć do najwyższych gór świata.
Pierwsza wyprawa w Himalaje ruszyła w 1921 r. W jej składzie znajdował się pewien 35-letni ojciec trójki dzieci, nauczyciel historii, a z zamiłowania wspinacz. Nazywał się George Mallory. Swoją górską działalność rozpoczął w Alpach, gdzie zaliczył m.in. Mount Blanc. Tyle że zmagał się również z chorobą wysokościową, nigdy też nie był powyżej pasma Alp. A przecież szczyt Mount Everestu leży ponad chmurami, na wysokości prawie 9000 metrów. Mallory nie przejmował się takimi drobiazgami. Wszyscy, którzy go znali, wiedzieli, że jest to twardziel nad twardzielami, człowiek, który nie uląkłby się samego diabła.
Ta pierwsza brytyjska wyprawa nie zdołała osiągnąć wysokości 7000 metrów. Druga ekspedycja przekroczyła już próg strefy śmierci, czyli 8000 metrów. Człowiek nigdy wcześniej nie był na takiej wysokości! Mallory dzielnie zniósł trudy wyprawy, gdy okazało się, że nie ma większych kłopotów z aklimatyzacją. Szykując się więc do trzeciej i ostatniej wyprawy, podchodził z przekonaniem, że tym razem musi się udać.
W 1923 r. zaczęto zbierać fundusze na te himalajskie peregrynacje. Mallory pojechał do Nowego Jorku. Jeden z dziennikarzy zadał mu pytanie „Po co się wspinać na Everesta?”. Pytanie, które Mallory’emu zadawano wcześniej setkę razy. Alpinista był już zmęczony i odpowiedział odruchowo, frazą, która weszła do historii. Rzekł krótko: „Ponieważ on tam jest”. Współcześnie alpiniści często tak właśnie replikują pytania laików: wspinają się na góry, ponieważ te góry istnieją.
Latem 1924 r. Mallory wraz ze swoim partnerem Andrew Irvine’em stanęli naprzeciw przeznaczenia. Ekspedycja dotarła do najwyższego punktu, gdzie można rozbić obóz, czyli tuż pod progiem ośmiu tysięcy metrów. Stamtąd do góry jest jeszcze kilometr, ale przy bezchmurnej pogodzie wydaje się, że to dystans na wyciągnięcie ręki. W czerwcu ubrany w tweedową kurtkę, ciepłą czapę oraz w butach na które założył nabijane ćwiekami owijacze, Mallory ruszył w kierunku szczytu. Ostatni raz był wraz z Irvine’em widziany przez lornetkę w okolicach 8570 metrów n.p.m. Wspinacze pokonywali trudną partię pod samym szczytem. Na noc nie powrócili jednak do obozu. Nikt ich już więcej nie widział.
W 1933 roku znaleziono czekan Mallory’ego. Wiosną 1999 roku wysłannicy poszukujący legendarnego zdobywcy stanęli oko w oko z historią. Ciało Mallory’ego spoczywało na linii upadku czekana. Było doskonale zakonserwowane w lodzie. Mallory wciąż patrzył swoimi bystrymi oczami, na jego twarzy widać było pełen spokój. Przy zwłokach znaleziono świetnie zachowane dokumenty i listy. Na dłoni znajdował się zegarek z delikatnymi śladami rdzy, w kieszeni nadal tkwił wysokościomierz. Brakowało tylko jednego, jedynej rzeczy, którą Mallory na pewno powinien był posiadać przy sobie. Chodziło o zdjęcie ukochanej żony Ruth, które śmiałek zapowiadał, że pozostawi na szczycie. To mogło sugerować, że jednak osiągnął swój cel.
Niestety, przy Mallorym nie było również aparatu fotograficznego Kodaka, w którym znajdujące się zdjęcia mogłyby potwierdzić osiągnięcie szczytu. Do dziś nie wiemy więc czy to Mallory, czy Edmund Hillary trzydzieści lat później, jako pierwszy zdobył najwyższy szczyt Ziemi.
Źródło grafiki: pixabay.com
W relacji z wyprawy najciekawszy był moment: Mallory zostawił tego ranka także flary magnezowe, przydatne do sygnalizacji w razie kłopotów i jest to kolejny kontrast z obecną wyprawą, której postępy na bieżąco odnotowywane są w internecie. Teraz wspinacze mają laptopy, telefony satelitarne i kontakt radiowy z bazą, ale w roku 1924 tamta dwójka zdana była tylko na własne siły. Wtedy geolog Noel Odell dostrzegł dwa czarne punkty poruszające się pod górę, aż „cały ten fascynujący obraz znikł, spowity chmurą” (jak pisał w relacji dla „Timesa”). Komunikacja ograniczała się do rozkładania koców w umówiony wcześniej sposób, by sygnalizować problem, i nie było oczywiście nikogo, kto przyniósłby Mallory’emu jego ulubione foie gras, kiedy zapasy się wyczerpały.