W Nowym Roku rozpoczął się trzeci sezon brytyjskiego „Sherlocka”, w którym po roku czekania wyjaśniono jak głównemu bohaterowi udało się przeżyć samobójczy skok.
Serial został stworzony przez Marka Gatissa i Stevena Moffata, jako odkurzenie i uwspółcześnienie klasycznych przygód detektywa w czapce autorstwa Artura Conana Doyle’a. Rzecz umiejscowiona została w realiach XXI wieku, powozy zostały zamienione na metro i taksówki, gołębie pocztowe wyparte przez SMS-y i serwisy społecznościowe, prasa przez telewizję.
Pomysł był świetny, adaptacja z poczuciem humoru, realizacja z dużym rozmachem. Obsada też trafiona z Benedictem Cumberbatchem w roli inteligentnego, choć nieporadnego emocjonalnie Sherlocka oraz Martinem Freemanem wcielającym się w cichego, trochę ciapowatego, lecz bardzo sympatycznego Watsona.
Świat nie stoi w miejscu i Brytyjczykom nie dane było odcinanie kuponów od swojego pomysłu bez końca. Główni aktorzy produkcji rozpoczęli kariery w Hollywood. Cumberbatch w zeszłym roku wystąpił w „Piątej władzy” jako Julian Assange oraz w najnowszym Star Treku jako Khan. Freeman zagrał tytułową rolę w dwóch częściach Hobbita, zresztą Cumberbatch też się tam pojawił. Ujemną stroną ich niewątpliwego sukcesu kinowego jest to, że patrząc na ich twarze w 'Sherlocku’ widzę aktorów, a nie postacie Sherlocka i Watsona. Ciężko wczuć się w atmosferę Londynu, kiedy przemierza go Khan z Hobbitem.
Z drugiej strony konkurencja nie śpi. Powstała amerykańska interpretacja nowoczesnego Sherlocka Holmesa zatytułowana „Elementary”. Podczas gdy brytyjski sezon zawiera 3 dłuższe odcinki, amerykański odpowiednik w tym okresie ma ich 24 i mimo że jest skromniejszy realizacyjnie, to ma o wiele więcej ekranowych godzin na pogłębienie postaci, rozwinięcie relacji między nimi. Ma też dużo krótszą przerwę między sezonami. W przypadku 'Sherlocka’ rok to naprawdę za dużo czekania, na za małą dawkę.
Jaki jest ten początek trzeciego sezonu? Niestety, wyraźnie słabszy niż poprzednich serii. Wyjaśnienie sceny na dachu z Moriartym jest mocno naciągane. Ponowne spotkanie Sherlocka z Watsonem, przekonanym o śmierci przyjaciela, męczące. Nowa intryga, w której bohaterowie próbują zapobiec atakowi terrorystycznemu na Londyn, jest mało wciągająca. Nie wiemy przez dłuższy czas kto, a jak dowiadujmy się kto, to nie wiemy dlaczego. Widać, że Brytyjczykom brakuje czasu na rozwinięcie opowieści oraz jej pobocznych wątków. Czuć pośpiech, pędzenie na skróty, historia mknie niczym wagony metra przeskakujące ze stacji na stację.
Przed nami jeszcze dwa odcinki. Te już nie będą obciążone koniecznością przypominania co było było wcześniej i objaśnianiem wątków z poprzedniej serii. Miejmy nadzieje, że te dwa nowe odcinki będą godne legendy „Sherlocka” i wystarczą na utrzymanie żaru zainteresowania przez kolejny rok czekania.
Źródło grafiki: BBC One
Pół Internetu się tym jara, a mi rzecz pachnie crossoverem Doctora Who ze starą dobrą Agathą Ch.
Kapitalna współczesna wariacja na temat Sherlocka Holmesa. Przygody nieśmiertelnych bohaterów opowieści kryminalnych sir Arthura Conan Doyle’a osadzono w realiach dzisiejszego Londynu, a zrobiono to z lekkim angielskim humorem i prawdziwym filmowym kunsztem w ramach klasycznego kryminału: w miarę trudnego do rozgryzienia, w miarę mrocznego i w miarę rozrywkowego. Myślę, że zarówno widzowie szukający przede wszystkim sensacyjnej rozrywki, jak i Ci, którzy lubią dedukcyjno-abdukcyjne szarady, powinni być w pełni usatysfakcjonowani. A sądzę też, że sam mistrz Conan Doyle oglądałby ten mini-serial z uśmiechem i zainteresowaniem. Na osobną wzmiankę zasługuje Benedict Cumberbatch kreujący postać genialnego detektywa – faceta nowoczesnego i czasem nie wolnego od raczej niegenialnych wpadek. To przysłowiowe trafienie w dziesiątkę – mniej więcej takie jak obsadzenie Stanisława Mikulskiego w roli Hansa Klossa. Chyba nie bardzo się pomylę twierdząc, że Holmes w skórze Cumberbatcha – postawny, o nienagannej brytyjskiej prezencji, o zniewalającym intelekcie i stalowym spojrzeniu – bezlitośnie złamie niejedno serducho.
Kontakt z serialem rozpocząłem dopiero teraz, od pierwszego odcinka drugiego sezonu. Mimo że nic nie czytałem wcześniej, jest dokładnie tak jak się spodziewałem. Bardziej komedia i teatr niż kryminał, ale jak zrealizowane! Nie widziałem wcześniej takiej teledyskowej perfekcji w odcinku trwającym półtorej godziny. Scena z laptopem nad rzeką, to rewelka, zupełnie natomiast rozwalały mnie sekwencje, w których co rusz ktoś naszego detektywa o surowych rysach twarzy brał na celownik, po czym nic z tego nie wynikało. Wiadomo, lud to ogląda w niedzielę do kolacji. A, no i beznadziejny imo jest nemezis Sherlocka. W sumie OK, ale czasów, gdy czekałem na kolejny odcinek pierwszej serii Twin Peaks jak na zbawienie ta rzecz już oczywiście nie wskrzesi.