Prokuratorzy IPN-u opublikowali dokument potwierdzający ich indolencję. Według nich, 4 lipca 1943 r. na Gibraltarze sabotaż miał albo nie miał miejsca.
Katowicki IPN wszczął śledztwo w 2008 r. Formalnie dotyczyło ono zbrodni komunistycznej polegającej na sprowadzeniu niebezpieczeństwa katastrofy w komunikacji powietrznej w celu pozbawienia życia premiera i Naczelnego Wodza Sił Zbrojnych RP generała Władysława Sikorskiego. Następnie odbyła się rzecz ze wszech miar potrzebna i słuszna, czyli druga już (po tej dokonanej w 1993 r. przez Brytyjczyków) ekshumacja ciała generała, połączona z kompleksowymi badaniami. Po niej wykonano ekshumacje członków świty Sikorskiego: Tadeusza Klimeckiego, Andrzeja Mareckiego oraz Józefa Ponikiewskiego. O poważnych wątpliwościach związanych z okolicznościami śmierci tego ostatniego pisaliśmy tutaj.
Dodajmy na marginesie, że powyższe działania miały miejsce, gdy sprawa znajdowała się w katowickim oddziale IPN-u, a pieczę nad nią sprawowała prokurator Ewa Koj. Wówczas, mimo że za przeprowadzone ekshumacje i ich analizę wdzięczność należy się Krakowskiemu Zakładowi Medycyny Sądowej, nie samej prokuraturze, można było mieć jeszcze promyk nadziei, że śledztwo będzie starało się cokolwiek wyjaśnić. Po przeniesieniu sprawy do Warszawy w 2011 r. było już pewne, że umorzenie jest tylko kwestią miesięcy.
Wszyscy interesujący się sprawą gibraltarską oczekiwali na być może najważniejsze wydarzenie, które niemal na pewno obaliłoby oficjalną wersję wydarzeń, czyli ekshumację Jana Gralewskiego. Nie doszła ona do skutku, zaś o skandalu z nią związanym również pisaliśmy. Skoro ekshumacja była już opłacona i przygotowana, a mimo to kierujący tą sprawą z ramienia IPN-u ludzie odmówili wykonania wspomnianych czynności, to właściwie dalszego komentarza nie trzeba. Pozostają pytania: jakich przez te 5 lat dokonano dodatkowych działań, poza dwoma wymienionymi oraz przesłuchaniem trójki nieistotnych świadków (mecenasa Kamienieckiego oraz dwóch angielskich nurków)? Jakie analizy przeprowadzili prokuratorzy? Czy dotarli, jak było zapowiadane, do londyńskich archiwów w Instytucie Sikorskiego oraz archiwów brytyjskich służb? Brak na ten temat oficjalnych informacji, więc można przyjąć, że do wyżej wymienionych czynności najpewniej w ogóle nie doszło.
W komunikacje IPN-u o umorzeniu śledztwa z 30 grudnia 2013 r. znajduje się jedno interesujące zdanie: „Wykluczono ponad wszelką wątpliwość, aby śmierć Naczelnego Wodza oraz pozostałych poddanych badaniom pośmiertnym osób została spowodowana w sposób przestępczy, przed wylotem z Gibraltaru”. Szczerze powiedziawszy, jest to pochopny wniosek z wyników ekshumacji Władysława Sikorskiego. W raporcie medycznym była bowiem mowa tylko o tym, że generał w momencie otrzymania zabójczego uderzenia w głowę jeszcze żył. Na tej podstawie prokuratorzy wysnuli całkowicie jałowe twierdzenie o tym, że wszystkie pozostałe osoby zginęły na pokładzie Liberatora.
Mówiąc krótko, prokuratorzy IPN-u zadziałali tak samo jak działa większość prokuratorów w Polsce, czyli zderzywszy się ze sprawą nieco trudniejszą od osądzenia pijanego rowerzysty, udali, że ich nie ma. Nie istnieją, mimo że pobierają państwowe pieniądze. Gdy się o tym myśli, człowieka ogarnia zgroza i poczucie wszechogarniającej bezsilności. Gdy w grudniu 2011 r. wystosowałem oficjalne zapytanie do IPN-u w sprawie przebiegu śledztwa, otrzymałem odpowiedź: „W nawiązaniu do przekazanego mi z sekretariatu Prezesa IPN maila uprzejmie informuję, że śledztwo w sprawie śmierci gen. Władysława Sikorskiego i osób mu towarzyszących prowadzi Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN-KŚZpNP w Warszawie Pl. Krasińskich 2/4/6, sygnatura akt S 42/11/Zk”.
Co się konkretnie działo przez ostatnie dwa lata, publicznie nie wiadomo. Trzeba by się udać do czytelni IPN-u i poprosić o możliwość przejrzenia wyżej wymienionych akt. Nie mam informacji czy są to dokumenty dostępne publicznie, aczkolwiek można spróbować.
Źródło grafiki: (C) Tomasz Kleszcz
Przez pięć lat stado nierobów brało ciężkie pieniądze tylko za to, żeby potwierdzić, że Generał nie żyje. Robota tylko troszkę cięższa od spania. A na poważnie, to już dawno powinni pogonić to towarzystwo gdzie pieprz rośnie.
W lipcu 1943 r. było już jasnym, że Niemcy i ich sojusznicy przegrali wojnę, kwestią otwartą pozostawało natomiast to, jak trwała będzie koalicja antyhitlerowska i czy dotychczasowi alianci – których łączyło wspólne zagrożenie państw Osi, a wszystko pozostałe dzieliło – nie zechcą zawrzeć separatystycznych traktatów pokojowych z Niemcami i Japonią.
W przypadku realizacji takiego scenariusza, najbardziej stratna byłaby Wielka Brytania – „wielka” już tylko z nazwy, gdyż nad brytyjskim imperium dawno zaszło już słońce. Tymczasem zaciekły imperialista Churchill, niechętnie godzący się z rolą „angielskiego osiołka” pomiędzy potężnym amerykańskim bizonem i mocarnym rosyjskim niedźwiedziem, wchodzących w erę supermocarstwowości.
Dlatego też w angielskim interesie leżało wyeliminowanie czynnika, który mógłby rozbić dotychczasową solidarność aliantów – m.in. poprzez nagłośnienie stalinowskiej odpowiedzialności za Zbrodnię Katyńską. Należy bowiem pamiętać, że kilkaset tysięcy polskich żołnierzy tworzących tzw. Siły Zbrojne na Zachodzie, dysponujących nowoczesnym uzbrojeniem, o niekwestionowanych walorach bojowych, było czynnikiem, który mógł spisać nowy scenariusz, szokujący dla gasnącego imperium Albionu.
I tu należy upatrywać winnych śmierci generała Sikorskiego.
Decyzję o umorzeniu zaskarżyła Teresa Ciesielska, córka jednej z ofiar katastrofy – pułkownika Andrzeja Mareckiego. Domagała się wznowienia śledztwa i przeprowadzenia ekshumacji kuriera z Warszawy Jana Gralewskiego (w ramach postępowania ekshumowano szczątki kilku innych ofiar).
Teresa Ciesielska podkreślała, że ciało Gralewskiego – według oficjalnej wersji – wyłowiono z wody cztery dni po katastrofie. Podnosiła, że na znalezionych przy Gralewskim listach do żony nie stwierdzono śladów, że były one w wodzie. Stąd – zdaniem skarżącej – można domniemywać, że Gralewski nie wsiadł do samolotu z Sikorskim, a odnalezione ciało w rzeczywistości nie jest ciałem Gralewskiego. Ekshumacja pozwoliłaby zweryfikowanie tych domniemań – zaznaczyła w zażaleniu.
Sąd podzielił stanowisko IPN, że zaniechanie ekshumacji nie było niezbędne, nie stanowi istotnego braku w śledztwie i nie wypacza merytorycznej decyzji o umorzeniu. – uważa sędzia Katarzyna Smołka. Dodała, że decyzja prokuratora o umorzeniu śledztwa nie jest jednak nieodwracalna, bowiem w przyszłości mogą się w tej sprawie pojawić nowe dowody.
Sędzia przypomniała, że katastrofa gibraltarska ma dla Polaków szczególne znaczenie i od lat budzi zainteresowanie opinii publicznej, mediów i badaczy. – Nie można też pominąć żyjących potomków ofiar katastrofy gibraltarskiej i ich zrozumiałe zainteresowanie wynikami postępowania. Na gruncie tej sprawy pojawiło się wiele spekulacji, którym towarzyszyło zaangażowanie różnych środowisk. Tym samym nie można lekceważyć ich determinacji w dotarciu do prawdy i naświetlaniu rzeczywistego przebiegu wydarzeń sprzed ponad 70 lat – podkreśliła sędzia. Ustalenia śledztwa powinny jednak opierać się na faktach, a nie – domniemaniach, nieposiadających rzetelnych podstaw dowodowych – wskazała.
Na marginesie, Wiki podaje, że była to „córka Jana Gralewskiego”. Gralewski nie miał dzieci.
Argument pani Ciesielskiej jest oczywiście słuszny, bo leżąc w wodzie przez 4 dni nie da się nie zamoczyć bibuły. Zabawna jest natomiast odpowiedź Wysokiego Sądu, że „zaniechanie ekshumacji nie było niezbędne”. Trzeba ruszyć mózgownicą, żeby spróbować zrozumieć o co Wysokiemu Sądowi mogło chodzić. Po dekonstrukcji zdania, rozumiem je jako „nie było problemem wykonanie ekshumacji”. To prawda. Ale skoro nie było, to łatwo można było sprawdzić czy ciało Gralwskiego rzeczywiście leżało w wodzie. Tyle że Wysoki Sąd sam już nie potrafił z tego wyciągnąć żadnego wniosku. Na przykład takiego, że w tej sytuacji zażalenie pani Ciesielskiej było całkowicie zasadne.
Zwrócę waszą uwagę na dwa fakty związane ze zdarzeniem na Gibraltarze, bo używanie słowa „katastrofa” jest wielce niestosowne, Otóż mamy rok 1941, Churchill KAŻE Sikorskiemu jechać do Moskwy i podpisywać porozumienie z Iwanem Majskim. Relację z tego żałosnego wydarzenia można znaleźć na YT – wystarczy wpisać „Sikorski Moscow 1941”. Na filmiku widać łopoczące obok siebie flagi polską i sowiecką, mimo że oba państwa były ciągle de facto w stanie wojny. Mijają niemal równe dwa lata i dokładnie 15 kwietnia 1943 Churchill wzywa Sikorskiego na Downing Street i KAŻE mu odpieprzyć się od Katynia i nie zawracać głowy Aliantom takimi bzdurami jak śmierć 10,000 ludzi. Sikorski – uwaga – odmawia. Po raz pierwszy w życiu. Dalsze wypadki biegną błyskawicznie.
Tak, to bardzo znaczące. Zwłaszcza że dokładnie następnego dnia po tym spotkaniu – co podają niektórzy historycy, aczkolwiek niektórzy twierdzą, że brak takiej wiedzy – na Gibraltar przyjechał Kim Philby. Nie mam pewności czy miał on cokolwiek wspólnego z 4 lipca, ale pewne jest, że owego 15 kwietnia, dwa dni po ogłoszeniu przez Niemców zbrodni katyńskiej, los Sikorskiego był przesądzony. Gdyby podczas spotkania na Downing Street zgodził się udawać wariata i nic nie robić, tak jak to miało miejsce wielokrotnie wcześniej, być może jako marionetka przetrwałby do końca wojny. Chyba że wcześniej zgładziliby go sami Polacy, wściekli że paktuje z diabłem ze wschodu.
Mówiąc krótko, Sikorski znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, jedyną szansą dla Polski po wybuchu II wojny światowej, aczkolwiek oczywiście również znikomą, był jak najwcześniejszy sojusz z Hitlerem, nakierowanie go na wschód i przeczekanie aż uderzy w Sowietów. Czyli Zychowicz. W czasie wojny Sikorski tego nie rozumiał, ufał mrzonkom, że dobry pan zza oceanu mu pomoże. Wtedy jedną z nielicznych osób rozumiejących strategię geopolityczną był Stefan Witkowski, czyli założyciel tajnej organizacji Muszkieterzy. W grudniu 1942 roku został zastrzelony na warszawskiej ulicy przez geniuszy z AK.