Przy tym człowieku Oskar Dirlewanger był jedynie detalistą zbrodni. Najbardziej okrutny kat czasów nowożytnych, monstrum, które z mordowania uczyniło swoisty przemysł.
Do pracy przybywał w makabrycznym brązowym stroju. Miał na sobie długi fartuch, rękawice sięgające za łokcie, skórzaną czapkę, a na oczach gogle. Wyglądał w tym przebraniu jak wysłannik piekieł. Gdy stykał się z nim ktoś nieprzyzwyczajony do widoku krwi, przeżywał traumę, którą zapamiętywał do końca swoich dni. Pewnego dnia sowieccy żołnierze dowcipkowali sobie w przerwie od obowiązków, a on nagle wyrósł jak spod ziemi, w pełnym rynsztunku, powracający po świeżo wykonanej pracy. Wojacy zamarli, będąc pewnymi, że za chwilę i oni trafiwszy na jego warsztat, odejdą na tamten świat. Ale nie, demon śmierci był przede wszystkim skrupulatnym urzędnikiem. Mordował tylko tych, na których towarzysze Stalin z Berią wydali wyrok. Szacuje się, że łącznie około 50 tysięcy ludzi. Rozkazy zatwierdzano na papierze lub ustnie, a on już wykonywał całą robotę. Wasilij Błochin, tak się nazywał.
O młodości tego człowieka wiadomo tyle, że pochodził z chłopskiej rodziny i prawdopodobnie do końca życia uprawiałby rolę, gdyby w międzyczasie nie wybuchła rewolucja październikowa. Przyłączył się do bolszewików, a po kolejnej dekadzie trafił w samo sąsiedztwo Stalina, by wykonywać dlań mokrą robotę. Generalissimus zlecał mu wykonywanie szczególnie ważkich egzekucji, dokonywanych na swych bezpośrednich przeciwnikach politycznych. Błochin odpowiadał osobiście za śmierć Kamieniewa, Zinowjewa, Jeżowa czy Tuchaczewskiego. Od skazania tego ostatniego, nieudanego przywódcy sowietów podczas Bitwy Warszawskiej, rozpoczął się stalinowski terror z lat 1937-38.
W trakcie II wojny światowej kierował egzekucjami polskich oficerów z obozu w Ostaszkowie. Sprowadzono go z Moskwy, żeby dowodził grupą operacyjną katów. Przyjechał z zapasem niemieckich pistoletów marki Walther, które ponoć nie zacinały się w przeciwieństwie do sowieckich konstrukcji. Morderstwa odbywały się w czteropiętrowym budynku w Kalininie, czyli obecnym Twerze. Szczegóły tej operacji znamy dzięki złożonym w 1991 r. zeznaniom szefa kalinińskiego NKWD, Dimitrija Tokariewa. Opisywanie ich nie ma najmniejszego sensu. Były to okropności przerażająco prozaiczne, przemysł śmierci mogący się równać z tym w wydaniu nazistów. Błochin osobiście oraz jako nadzorca zamordował ponad sześć tysięcy Polaków, których następnie koparką zepchnięto do masowych grobów w Miednoje.
Patrząc na zdjęcia tego potwora, widzimy typowego sowieckiego aktywistę, tłuka bez wykształcenia, tępo patrzącego przez siebie. Specjaliści do dzisiaj łamią sobie głowy, co musiało stać się w mózgu Błochina i jemu podobnych, jaka reakcja chemiczna tam nastąpiła, że potrafili dziennie uśmiercić 300 ludzi, a potem położyć się do łóżek i spokojnie spać? Być może byli to ludzie pozbawieni percepcji w takim stopniu, że żyjąc w swoistym transie, nie byli w stanie rozróżnić rzeczywistości od urojeń? W każdym razie współczesna psychopatologia nie zdołała w pełni zgłębić przyczyn ich degeneracji.
Błochin odszedł ze służby w stopniu generała wraz ze śmiercią Stalina. W 1955 r. zmarł, oficjalnie na zawał serca. Spoczywa na cmentarzu w centrum Moskwy, w alei zasłużonych. W 2010 r. Rosja zafundowała mu nowy, zdobiony pomnik.
Źródło grafiki: history.com
uśmiercenie w jedną noc 300 ofiar było ponad siły, a co bardziej istotne normy czasowe nawet dla takiego „mistrza” jak Błochin, dlatego obniżył sobie normę o 50 dusz wysyłanych do piachu do 250
Nie wygląda na aż takiego matoła, ale widać, że miał twardy ruski łeb.
Co do przyczyny śmierci to trzeba by zajrzeć do sowieckiego archiwum. Albo atak serca, albo alkoholizm, albo samobójstwo, albo domniemane morderstwo zlecone przez Chruszczowa. Takie są podawane opcje. Trzeba też pamiętać, że koleś miał 60 lat, co jak na sowieckie warunki życia czyniło z niego sędziwego dziadka.
Zabójstwo chyba nie. Znając ruskie standardy, zostałby „umarty” zaraz po zejściu Stalina, czyli dwa lata wcześniej.
Wasilij Błochin – ok. 50k trupów
Oskar Dirlewanger – ok 60k trupów
Ale nie zauważasz różnicy, że Błochin zabijał własnoręcznie, a nieszczęsny połamaniec, jakim był Dirlewanger, zabijał rękami swoich wyciągniętych z więzienia kryminalistów?
Stalin usuwał znajomych zanim to jeszcze było modne.
Straszliwy przez to, że był jak urzędnik a może bardziej jak aptekarz.
Zbrodnia Katyńska, podczas której zamordowano około 20 tysięcy Polaków, została oficjalnie uznana za zbrodnię stalinowską, przez prezydenta Federacji Rosyjskiej, Miedwiediewa i odpowiednią uchwałę Dumy. Tymczasem czystki etniczne , jakich dopuścili się Ukraińcy na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej, podczas których bestialsko zamordowano DZIESIĘCIOKROTNIE większą liczbę Polaków, nigdy nie doczekały się oficjalnego uznania przez władze niepodległej Ukrainy, pomimo, że Kwaśniewski ( jak zwykle wychylając się przed szereg) przeprosił ich za Akcję Wisła. Co więcej – nawet polski Sejm, w którym istnieją silne wpływy ukraińskie (Miron Sycz z PO i inni), w imię źle pojętej przyjaźni z Ukrainą, nigdy nie nazwał tych wydarzeń ludobójstwem. Zamiast tego wysmażono uchwałę – kuriozum o „czystce etnicznej, noszącej znamiona ludobójstwa”. Najwyższy czas to zmienić, a potomków rezunów usunąć z polskiego Parlamentu.
Facet po prostu zasypiał z poczuciem „dobrze wypełnionego obowiązku”. Nie trzeba wielkiej psychologii, żeby to zrozumieć…
Ale musiał mieć oderwaną wtyczkę z prawidłową percepcją rzeczywistości, bo nie uwierzę, że niespieprzony mózg potrafi wyprzeć obrazy przewracających się bezwładnie ciał.