Czy naprawdę możemy zmienić to kim jesteśmy, stać się bardziej przebojowi, asertywni, lepiej radzić sobie z problemami życia zawodowego i osobistego?
Przedstawienie 'Trener życia’ Nicka Reeda w Teatrze Syrena opisuje modny w wyższych kręgach kierowniczych korporacji trening osobisty. Odbywa się on w postaci słono płatnych sesji z dedykowanym trenerem, zwanym też coachem. Widzowie mają możliwość podejrzenia metodologi coachingu, gdzie renomowany trener, Colin (Wojciech Malajkat) najpierw poznaje rodzaj osobowości klienta, jego mocne i słabe strony, następnie za pomocą różnego rodzaju ćwiczeń wyzwala ukryte talenty i potencjał.
Zleceniodawcą jest była klientka, a obecnie pani prezes (Beata Ścibakówna), która daje Colinowi tydzień na doprowadzenie do ładu jej roztrzepaną i zupełnie nieasertywną asystentkę Wendy (Katarzyna Bagniewska). Aby odpowiednio zmotywować Colina, uzależnia od sukcesu terapii duże zlecenie na szkolenia dla wszystkich pracowników w firmie. Wendy jest kłębkiem nerwów i zadawnionych urazów z czasów dzieciństwa, dodatkowo jest wykorzystywana przez nowego chłopaka (Albert Osik), któremu nie potrafi się postawić.
Spektakl skłania do refleksji na wielu poziomach. Z jednej strony dawniej za rozwój pracownika był odpowiedzialny jego bezpośrednio przełożony, który znał go najlepiej. Zlecanie rozmów z pracownikiem obcej osobie jest swoistym przyznaniem się do własnej porażki i niekompetencji. Wiara że można pstryknąć palcami, rzucić garść dolarów i w tydzień zmienić człowieka wydaje się wysoce naiwna, chociaż widzimy na scenie jakie efekty zamierzone i niezamierzone odniósł coaching w przypadku Wendy. A trener? Przy całej swojej profesjonalnej fasadzie, też jest człowiekiem i ma swoje problemy, jak również swój udział w chybionych decyzjach życiowych. Zastanawia więc jego przekonanie, że ma prawo do nauczania czy też pouczania innych.
Warto odwiedzić ten teatr nie tylko ze względu na wysoki poziom przedstawienia. Sam budynek w którym się mieści się Teatr Syrena ma ciekawą historię, o której przypomina umieszczony nad bramą łeb koński. Przed wojną w miejscu gdzie obecnie jest widownia, na parterze kamienicy mieściła się kryta ujeżdżalnia. Lokatorzy eleganckich mieszkań wyższych pięter, a także goście z miasta, jak również oficerowie pobliskiego Ministerstwa Spraw Wojskowych, mogli korzystać z uroków jazdy konnej, a przy ładnej pogodzie wyjechać wzdłuż Szucha i Bagateli specjalną ścieżką dla koni do Łazienek. Dzisiaj co bardziej usportowieni biegają w dresach po parku, onegdaj eleganckie towarzystwo pod krawatem i w bryczesach ćwiczyło konne wolty.
Źródło grafiki: teatrsyrena.pl