Z amerykańskich świąt obchodzimy już Walentynki oraz Halloween, aż dziw bierze że nie przeszczepiono nam jeszcze innego rodzaju święta, czarnego piątku.
Z pewną taką nieśmiałością próbował czarny piątek wprowadzić u nas w tym roku Empik, a także polski oddział Apple, jednak świadomość tej tradycji jest wśród rodaków niewielka. Choć brzmi jak nazwa organizacji terrorystycznej lub satanistycznej, czarny piątek to po prostu doroczne wielkie wyprzedaże organizowane tuż po Dniu Dziękczynienia, który przypada na czwarty czwartek listopada.
Nie wiadomo dokładnie skąd wzięła się nazwa 'black friday’, możliwe że od czarnego koloru liczb w arkuszach kalkulacyjnych związanych z zyskiem, w odróżnieniu od czerwonych liczb ujemnych oznaczających stratę. Dość powiedzieć że jest tak rozpropagowana i silnie kojarzona, jak w Europie doroczne picie młodego wina Beaujolais.
Po uroczystym obiedzie z indykiem w Dniu Dziękczynienia, przeciętna amerykańska rodzina szykuje się na czarnopiątkowe zakupy, niczym na wielkie doroczne polowanie. Całe Stany ogrania wtedy szaleństwo zakupów, wypatrywania najlepszych ofert, stanie w kolejkach na długo przed otwarciem sklepów.
Bo jak na prawdziwym polowaniu, żeby coś ustrzelić trzeba wstać wcześnie, być czujnym i odstać swoje. W tym dniu właściciele sieci otwierają sklepy wcześniej, już o szóstej, niektóry o piątej, a nawet czwartej rano. Są też tacy co otwierają podwoje równo o północy, wcześniej z reguły się nie da, ze względu na zakaz handlu w Dzień Dziękczynienia i prawa pracownicze.
Sklepy rzeczywiście dają wtedy szalone upusty, częstokroć czyszczą magazyny ze starego towaru, żeby zrobić miejsce na nowe dostawy grudniowe przed kolejnym szałem zakupów na Boże Narodzenie. W internecie roi się od poradników na czarny piątek, gdzie co można kupić i za ile. Na miejscu w centrach handlowych dochodzi do scen niczym za komunizmu jak rzucili pomarańcze. Tłum napiera, tratuje, ludzie najpierw stoją przed sklepem, potem z pełnym wózkiem w kilometrowej kolejce do kasy. Oszczędność to jedno, zadowolenie z udanego polowania bezcenne.
Sprytni marketingowcy na fali sukcesu czarnego piątku, promują cyber poniedziałek. W pierwszy poniedziałek po Dniu Dziękczynienia na wzór czarnego piątku promuje się analogiczne szaleństwo zakupów i potanionych ofert tyle, że w sklepach internetowych.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Czarny piątek w wydaniu Empiku to była parodia. W sumie czego innego można było się po tej firmie spodziewać? 2+1 na wszystko. Czekaj, gwiazdka. Nie, nie na wszystko, na bardzo wybrane szity.
Hmm, wg Ciebie filmy, płyty i książki to szit? No cóż, nie każdemu dogodzisz. Ja tam się cieszę, że dzięki promocji zdobyłam kilka tytułów bez płacenia, mimo że tak czy siak miałam je nabyć. Mam nadzieję, że Czarny Piątek z prawdziwego zdarzenia nadejdzie do Polski i będziemy mogli kupić w każdym sklepie mega okazyjnie, ale póki co lepiej się cieszyć z tego co jest niż marudzić 😉
Nie no, słuchaj – jeśli ktoś podaje mi wołami, że „2+1 na wszystko”, to nie oczekuję, że małymi literkami będzie podane, że jednak nie na wszystko. Mi ręce opadają, gdy coś takiego widzę. Jasne, książki też kupuję, tylko zwróć uwagę, że Empik sprzedaje wszystko jak leci w cenach okładkowych. W Matrasie czy necie mogę większość nowych książek kupić o 25% taniej w stosunku do okładkowych. Bez żadnej łachy. A tutaj epigonowie pana Brucknera zmuszają mnie do kupna trzech książek, na czym oszczędzam trochę mniej niż 30%. Czy to jest deal stulecia? Raczej nie.
Bez przesady. Często udaje mi się zdobyć pozycje poniżej ceny okładkowej. Promocje, jak wszędzie, raz bywają a raz nie. Ja tam się cieszę z promocji i nie zważając na sposób ich przedstawienia korzystam z nich bez względu na to jaki to sklep.